Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona - B.V. Larson страница 3

Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona - B.V. Larson Rebel fleet

Скачать книгу

na różowo paznokciami.

      Uważam, że dobrze odczytuję intencje ludzi, a ona wysyłała jasne sygnały. Wyraźnie próbowała mnie podejść.

      W takich chwilach mężczyzna jak ja zawsze ma problem. Mogłem zabrać ją teraz na górę i dobrze się zabawić, a potem wybrać jedną z możliwych opcji – coś jej powiedzieć albo odmówić i ją wkurzyć, albo też coś wymyślić i ją okłamać. O mojej dysfunkcjonalnej osobowości świadczyło to, że trzecia opcja zdawała się najbardziej kusząca.

      Zamiast tego wzruszyłem ramionami i przełamałem jej zaklęcie.

      – Chcesz zjeść jakąś kolację? Alkohol na pusty żołądek źle na mnie działa.

      Robin wyglądała na rozczarowaną i zabrała rękę.

      – Przykro mi, że zmarnowałam twój czas – stwierdziła, wstając.

      – Gdzie idziesz?

      Przełknęła trunek, odstawiła z hukiem szklankę na bar i spojrzała na mnie.

      – Widzę, że nic mi nie powiesz. Ale jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń.

      Myślałem, że wyjdzie wściekła, ale było inaczej. Pochyliła się i szepnęła mi do ucha:

      – Dzięki. Niby mnie nie wydymałeś… ale jednak to zrobiłeś. Serio, zadzwoń.

      Pocałowała mnie w policzek, ścisnęła dłoń i odeszła. Spoglądałem na nią z żalem. Od tyłu wyglądała jeszcze lepiej niż z przodu.

      Jakieś dziewięćdziesiąt sekund później na jej miejscu usiadł facet w czarnym garniturze.

      – Słuszna decyzja, Leo – powiedział, nie patrząc na mnie. Zamówił piwo.

      – Tak… – odparłem. – Nie nadaję się do tajnych spraw. Kazano ci mnie obserwować? Nie widziałem cię wcześniej.

      – Mylisz się. Świetnie nadajesz się do tajnych spraw. Niezły z ciebie oszust.

      Spojrzałem na niego z irytacją, ale nie kłóciłem się.

      – Czytałem wszystko, co o tobie mieli, ­Blake. Oszuści świetnie radzą sobie z trzymaniem informacji dla siebie. Czy ty też je dalej skrywasz? Przed własnym rządem?

      W jego głosie słychać było samozachwyt. Cieszył się, że dziennikarka sobie poszła. Jasne, pewnie był po prostu kolejnym szpiegiem, który miał mnie śledzić, ale wydawał się jednak kimś więcej.

      – Jak się nazywasz? – spytałem.

      – Smith. John Smith.

      Skinąłem głową.

      – Wiesz co, Smith? Jak usłyszę od ciebie prawdziwą odpowiedź, odwdzięczę się.

      Wstałem i ruszyłem w stronę wyjścia, ale on poszedł za mną. Czekał, aż znajdziemy się w windzie, po czym nagle wyciągnął nóż i próbował wbić go w mój kręgosłup.

      Udało mi się jednak złapać go za rękę. Wykręciłem ją jak dziecku i przycisnąłem go do ściany windy. Z głośnika wydobywała się ckliwa muzyka.

      – Teraz próbujesz mnie zabić? Dlaczego?

      Obaj ciężko dyszeliśmy. Jedną dłonią trzymałem go za wykręconą rękę, a drugą zacisnąłem na jego gardle.

      – Nie próbuję cię zabić… – Jęknął z bólu. – Chciałem tylko sprawdzić, czy jesteś tak szybki, jak mówią.

      – I co? Ciekawość zaspokojona?

      – Nie jesteś człowiekiem. Za szybki… za silny…

      – Gówno prawda. No dalej, mów. Szybko.

      – Wykonałem ruch, bo jest tu kamera. Uznałem, że nie zabijesz mnie na widoku.

      Spojrzałem w górę. Oczywiście miał rację. Pracownicy hotelu musieli już wezwać gliny. Zauważyłem, że prawie dojechaliśmy na siódme piętro. Czas wysiadać.

      – Po co w ogóle to zrobiłeś?

      – Żeby upewnić się, że jesteś prawdziwym Leo, zanim pogadamy.

      Nadeszła pora na podjęcie decyzji. Zastanowiłem się przez chwilę nad sytuacją i w końcu dokonałem wyboru. Dwukrotnie walnąłem jego głową o ścianę windy. Kabiną zatrzęsło, a wyblakły egzemplarz menu hotelowej restauracji spadł na podłogę.

      Gdy puściłem Smitha, osunął się, zostawiając na ścianie smugę krwi.

      Chwilę później odezwał się dzwonek windy, a ja podniosłem menu. Zaciekawiony uniosłem brwi.

      „Dojrzewające na sucho steki” brzmiało dobrze. Czemu nie zjeść kolacji?

      Drzwi otworzyły się i wyszedłem. Smith wyciąg­nął rękę, żeby powstrzymać je przed ponownym zamknięciem. Leżał na podłodze i nie wyglądało na to, żeby mógł wstać bez pomocy.

      – ­Blake…

      – Co?

      – Pomóż mi, porozmawiajmy.

      Stałem przez jakieś pięć sekund, po czym westchnąłem i podniosłem go z podłogi. Trzymałem jęczącego agenta z daleka od swoich ciuchów. Ze złamanego nosa leciała mu krew. Wyglądał dość żałośnie.

      – Mój nóż… Możesz go zabrać? Odciski palców.

      – Jezu… – mruknąłem. Podniosłem ostrze i wrzuciłem je do śmietnika w sieni, z dala od kamer. – Czas zacząć gadać, inaczej będziemy musieli się roz­­stać.

      – Co chcesz wiedzieć?

      – Na początek jak naprawdę się nazywasz.

      Przez sekundę się zawahał, po czym spojrzał mi prosto w oczy i wziął głęboki oddech.

      – Agent Godwin. Paul Godwin.

      – Jakie służby?

      – Czy to ważne?

      Westchnąłem.

      – Może i nie. Słuchaj, Godwin, jestem głodny i mnie nudzisz. Nie ma co żywić urazy, ale na razie.

      Godwin mógł już stać, co dowodziło, że twardy z niego gość. Nie miał w ciele obcego symbionta odbudowującego komórki.

      Wyciągnął rękę i instynktownie ją zablokowałem, ale tym razem nie próbował mnie zaatakować. Zamiast tego dotknął menu, które nadal trzymałem.

      – Chcesz stek? Stawiam. Osiemdziesiąt dolarów za półkilowy kawałek mięsa.

      Zaburczało

Скачать книгу