Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona - B.V. Larson страница 6

Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona - B.V. Larson Rebel fleet

Скачать книгу

jechała dalej, wyraźnie naburmuszona. Za­częła zasypywać mnie pytaniami, które odbijałem jak mistrz ping-ponga. Gdy dotarliśmy do bramy Los Alamos, jej ciekawość wciąż nie została zaspokojona.

      Samochód, który wjechał na tamtejszy parking, zalało światło reflektora. Otoczyli nas mężczyźni w ciężkich butach, z bronią automatyczną w gotowości.

      Laboratorium nie zawsze miało tyle ochrony, ale zwiększono jej poziom, gdy ludzie z gwiazd zaczęli składać niezapowiedziane wizyty.

      Gdy potwierdziliśmy swoją tożsamość, strażnicy kazali nam wsiąść na tylne siedzenia humvee i zawieźli nas do OT91. W Obszarze Technicznym 91 pracowano nad projektem Gwiezdnej Strzały.

      Gdy szliśmy po betonowych schodach, przyszło mi na myśl, że może stary doktor Abrams wciąż się tam krząta i nadal rozpacza po swoim kosmicznym działku.

      4

      Abrams czekał na nas w środku. Na Robin patrzył niemal tak podejrzliwie jak na mnie.

      – Spotkał się pan z agentem Godwinem? – spytał, gdy tylko weszliśmy. – Co pana z nim łączy?

      Wzruszyłem ramionami.

      – Śledził mnie od paru tygodni. Myślałem, że to kolejny tutejszy tajniak. Wygląda jednak na to, że knuje coś na własną rękę.

      – Cokolwiek robił czy mówił, nie miał do tego upoważnienia – warknął Abrams. – Co panu powiedział?

      – Najciekawsze rzeczy dotyczyły pana. Mówił tak, jakby sporo o panu wiedział.

      Abrams zesztywniał. Wskazał długim palcem na Robin.

      – Panie ­Blake, proszę pamiętać, kto to. To dziennikarka. Może panu dzisiaj pomogła, ale proszę myśleć trzeźwo, na tyle, na ile to możliwe w obecności młodej kobiety.

      Robin prychnęła.

      – To może wyjdę na papierosa – stwierdziła i wyciągnęła paczkę z torebki. Torebkę położyła na stole i wyszła.

      Patrzyłem, jak wychodzi, i zauważyłem, że Abrams również. Był stary i zgorzkniały, ale nadal potrafił docenić niezły tyłek.

      Robin wychodziła, kołysząc biodrami. Czy robiła to celowo? Próbowała przykuć naszą uwagę?

      Gdy tylko wyszła, otworzyłem jej torebkę. Abrams syknął, ale wyjąłem z niej telefon. Uruchomiła aplikację do nagrywania.

      Abrams mruknął pod nosem.

      Odezwałem się do urządzenia.

      – Dupa? Tu Łamacz Szczęk. Jesteś mi coś winna za kradzież telefonu.

      Wyłączyłem aplikację i odłożyłem komórkę do torebki. Odwróciłem się do Abramsa.

      – Widzi pan? – odezwał się. – Ze względu na słabość charakteru sprowadził pan tu dziennikarkę, która…

      – Doktorku, wyłączyłem nagrywanie. Jest czysto. A teraz pogadajmy poważnie. Kieruje pan projektem Ikar, tak? I pod górą Cheyenne budujecie nowy okręt? Chętnie go zobaczę. Jak rozumiem, został oparty na budowie „Młota”?

      Abrams chyba nigdy do tej pory nie był w takim szoku. Wybałuszył oczy i na chwilę odebrało mu mowę. Gdy zaczął się jąkać, ja znów się odezwałem.

      – Doskonale rozumiem. Dzięki – stwierdziłem. – W takim razie pańska reakcja na Godwina jest prawdziwa? I nowy okręt to też prawda? Jest gotów do startu, co? Kto chciałby to powstrzymać? Kto się martwi, że nie spodoba się to Kherom?

      – ­Blake… – odezwał się Abrams, gdy nieco się opanował – nie możesz o tym mówić. Nikt nie wie o Ikarze. I nie potwierdzam nic więcej z tego, co powiedziałeś.

      Zaśmiałem się lekko.

      – Nie musi pan nic potwierdzać, doktorku. Niech pan pamięta, żeby nigdy nie grać w pokera. Z nikim.

      – Proszę przestać tak mnie nazywać. Nie znoszę tego kryptonimu.

      Na chwilę zamarłem, po czym załapałem. Agenci naprawdę musieli nazwać go Doktorkiem.

      – Dobra, doktorku. Co pan na to? Pokaże mi pan tę nową łajbę czy jak?

      Machnął rękami z wyraźną frustracją.

      – Dobrze. A nuż pan pomoże. W grę wchodzi polityka, a pan jest zwierzęciem politycznym. Ten laser… – Wskazał na działo, nad którym tak ciężko dziś pracował, a które teraz wyglądało na martwe, wycelowane niemal pionowo w sufit. – Nie jest tak znowu bezużyteczny, jak uważają niektórzy. To część Ikara. Nawet krytyczna część, powiedziałbym.

      Usiadłem na krześle i skinąłem głową. Patrzyłem na wielki cylinder tak, jakby mnie obchodził.

      – Proszę kontynuować.

      – Widzi pan, nie chodzi o wystrzeliwanie rzeczy do innych układów słonecznych. Nie bezpośrednio. Sondy mają lecieć do międzygwiezdnych punktów skoku. Do tego, co nazwałby pan gwiezdnym przepływem.

      W końcu mnie zainteresował.

      – Strzelacie tym w rozdarcia w czasoprzestrzeni? Po co?

      Gestem nakazał mi być cicho. Zastosowałem się.

      – Widzę, że rozumie pan wagę tej kwestii. Nie możemy wystrzelić nowego okrętu do gwiazd, nie wiedząc wszystkiego o tym, gdzie leci. Mamy tylko jeden okręt… Jak możemy zaryzykować wysłanie go w nieznane na pierwszą misję?

      – Dobra, rozumiem czemu, ale skąd biorą się te rozdarcia?

      – Jak pan wie, obserwują nas pańscy Kherowie. Co jakiś czas odwiedza nas nowy okręt i sprawdza, co u nas słychać. Robią to w losowych odstępach czasu, ale częstotliwość się zwiększa.

      – Ze względu na wasze eksperymenty?

      Wzruszył ramionami.

      – Wątpię. Ale niektórzy formułowali taką hipo­tezę.

      Zaczynałem chwytać. Wewnątrz grupy pracującej nad projektem trwała walka, a doktor Abrams był po stronie, która wolała podjąć ryzyko. W takim razie mógłbym go uznać za sojusznika, jako że sam lubiłem ryzykowne strategie.

      – Proszę powiedzieć więcej. Jak wykrywa pan te wizyty Kherów?

      Na chwilę spuścił wzrok, po czym w końcu podjął decyzję.

      – Rząd wiedział o nich od jakiegoś czasu. Ale dopiero gdy otwarcie się pokazali, dostaliśmy budżet na ich śledzenie. Jesteśmy teraz w stanie wykryć ich za każdym razem, gdy zjawią się w naszej okolicy, to znaczy wśród planet wewnętrznych Układu Słonecznego.

      –

Скачать книгу