Wyspa Camino. Джон Гришэм
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wyspa Camino - Джон Гришэм страница 6
Po raz pierwszy od dziesięcioleci Ed Folk z Działu Ksiąg Rzadkich i Zbiorów Specjalnych włączył wyższy bieg i wraz z agentami FBI błyskawicznie przeglądał rejestr odwiedzających i zdjęcia ostatnich gości. Każde nazwisko weryfikowano i kiedy przyszła kolej na magistra Neville’a Manchina, wykładowcy literatury amerykańskiej z Uniwersytetu Portland, ten zapewnił ich przez telefon, że nigdy nie był na kampusie Uniwersytetu Princeton. FBI miało wyraźne zdjęcie Marka, choć nie znało jego prawdziwego nazwiska.
Niecałe dwanaście godzin po udanym skoku na biblioteczny skarbiec nad taśmami z monitoringu ślęczało czterdziestu agentów mozolnie analizujących dane.
Późnym popołudniem czterech myśliwych usiadło przy stoliku karcianym i otworzyło piwa. Denny znów mówił i mówił o tym samym, co przerabiali już dziesiątki razy. Skok, owszem, się udał, lecz przestępca zawsze pozostawia ślady. Zawsze popełnia błędy i jeśli wie o połowie z nich, jest geniuszem. Fałszywe dokumenty zostaną szybko namierzone i wzięte pod lupę. Policja odkryje, że od wielu dni obserwowali i rozpracowywali bibliotekę. Bo czy wiadomo, ile kamer ich nagrało? Z ubrań mogły wypaść drobniutkie włókna, adidasy mogły zostawić ślady i tak dalej, i tak dalej. Odcisków palców na pewno nie zostawili, jednak zawsze istniała możliwość, że mogli. Wszyscy byli doświadczonymi złodziejami i dobrze o tym wiedzieli.
Małego plastra nad lewym nadgarstkiem Jerry’ego nikt nie zauważył, a on postanowił go zignorować. Wmówił sobie, że skaleczenie jest bez znaczenia.
Mark położył na stoliku cztery urządzenia podobne do iPhone’a 5. Choć opatrzone logo firmy Apple, nie były telefonami. Były to tak zwane sat-traki, namierniki lokacyjne z natychmiastowym dostępem do systemu satelitarnego z każdego miejsca na świecie. Ponieważ nie współdziałały z sieciami komórkowymi, policja nie mogła ich w żaden sposób namierzyć ani tym bardziej podsłuchać. Mark ponownie podkreślił, że przez następnych kilka tygodni cała piątka, łącznie z Ahmedem, musi pozostawać w stałym kontakcie. Urządzenia te zdobył właśnie on, Ahmed, z jednego ze swoich licznych źródeł. Zamiast zwykłym przyciskiem włączało się je trzycyfrowym kodem. Potem wprowadzało się indywidualny kod pięciocyfrowy i dopiero wtedy urządzenie zaczynało działać. Dwa razy dziennie, punktualnie o ósmej rano i ósmej wieczorem, każdy z nich musiał połączyć się z satelitą i wysłać krótką wiadomość: Czysto. Opóźnienia były niewybaczalne, ponieważ mogły doprowadzić do katastrofy. Każde znaczyło, że dany sat-trak, a zwłaszcza jego użytkownik, został w jakiś sposób zdekonspirowany. Piętnastominutowe uruchamiało plan awaryjny, zgodnie z którym Denny i Trey mieli zabrać rękopisy i przewieźć je do drugiej kryjówki. Gdyby natomiast z meldunkiem spóźnili się oni, całą operację, a raczej to, co z niej zostało, należało natychmiast przerwać. W tym przypadku Jerry, Mark i Ahmed mieli natychmiast wyjechać z kraju.
Złe nowiny przekazywano jednowyrazowym komunikatem: Czerwony. Gdyby pojawił się na ekranie urządzenia, znaczyło to, że (1) coś poszło nie tak, (2) jeśli to możliwe, należy przewieźć rękopisy do trzeciej kryjówki i (3) jak najszybciej wyjechać z kraju, bez żadnych pytań i najmniejszej zwłoki.
Jeśliby któryś z nich wpadł, reszta oczekiwała od niego milczenia. Dla zapewnienia całkowitej wierności sprawie i lojalności wobec wspólników, każdy z nich nauczył się na pamięć nazwisk i adresów członków rodzin pozostałych. Zemsta była gwarantowana. Żeby nikt nie zaczął śpiewać. Nigdy.
Mimo tych złowieszczych przygotowań w domku myśliwskim panował wesoły, a nawet świąteczny nastrój. Dokonali błyskotliwego skoku i zorganizowali perfekcyjną ucieczkę.
Seryjny uciekinier Trey uwielbiał opowiadać o swoich wyczynach. Udawało mu się, ponieważ zawsze opracowywał plan poucieczkowy, podczas gdy inni myśleli tylko o tym, jak zwiać z więzienia czy aresztu. Podobnie z przestępstwem. Planujesz skok dniami i tygodniami, a kiedy jest już po wszystkim, nie wiesz co dalej. Dlatego musieli mieć plan.
Sęk w tym, że nie mogli żadnego uzgodnić. Denny i Mark stawiali na szybkość i chcieli skontaktować się z Princeton w ciągu tygodnia, żeby zażądać okupu. Dzięki temu pozbyliby się rękopisów, nie musieliby się już o nie martwić i mieliby pieniądze.
Natomiast Jerry i Trey, obaj z większym doświadczeniem, woleli podejście bardziej cierpliwe. Niech osiądzie kurz, niech wieści dotrą na czarny rynek i ludzie uświadomią sobie, że naprawdę doszło do kradzieży. Niech upłynie trochę czasu, bo dopiero wtedy będą wiedzieli na pewno, że policja ich nie podejrzewa. Princeton nie jest jedynym potencjalnym kupcem, będą inni.
Dyskutowali długo i zaciekle, choć nie brakowało też żartów, śmiechu i piwa. W końcu przystali na plan tymczasowy. Jerry i Mark wyjadą nazajutrz rano, Jerry do Rochester, a Mark – przez Rochester – do Baltimore. Tam przywarują, przez tydzień będą pilnie oglądali wiadomości i oczywiście dwa razy dziennie kontaktowali się z resztą. Natomiast Denny i Trey zostaną i za tydzień przewiozą rękopisy do drugiej kryjówki, taniego mieszkania w zapuszczonej części Allentown w Pensylwanii. Za dziesięć dni spotkają się tam z Jerrym i Markiem i we czterech opracują ostateczny plan działania. Tymczasem Mark skontaktuje się z potencjalnym pośrednikiem, którego znał od wielu lat, grubą rybą w mrocznym świecie nielegalnego handlu dziełami sztuki, i napomknie, że wie coś o skradzionych rękopisach Fitzgeralda. Ale do czasu następnego spotkania nic więcej nikomu nie powiedzą.
Carole, kobieta mieszkająca u Jerry’ego, wyszła z domu o wpół do piątej. Sama. Śledzono ją do sklepu spożywczego kilka ulic dalej i podjęto szybką decyzję, żeby nie wchodzić do mieszkania, przynajmniej na razie. W pobliżu kręciło się zbyt wielu sąsiadów. Wystarczyło, że któryś powiedziałby jedno słowo, i całą operację trafiłby szlag. Carole nie miała pojęcia, jak uważnie ją obserwowano. Kiedy robiła zakupy, agenci umieścili dwa lokalizatory pod zderzakami jej samochodu. Dwaj inni – kobiety w dresach biegaczek – patrzyli jej na ręce, sprawdzając, co kupuje (okazało się, że nic godnego zainteresowania). Kiedy wysłała SMS-a do matki, przechwycono go i zapisano. Kiedy zadzwoniła do przyjaciółki, podsłuchano każde słowo ich rozmowy. Kiedy wstąpiła do baru, agent w dżinsach zaproponował jej drinka. Do powrotu do domu obserwowano, filmowano i rejestrowano każdy jej krok.
Tymczasem jej chłopak sączył piwo i czytał Wielkiego Gatsby’ego w hamaku na tylnej werandzie domku myśliwskiego z widokiem na piękny staw zaledwie kilka metrów dalej. Po stawie pływali łódką Mark i Trey. Oni łowili leszcze, a Denny smażył steki na grillu. O zachodzie słońca zerwał się zimny wiatr, więc weszli do domku, gdzie wesoło trzaskał ogień. Punktualnie o ósmej wieczorem wszyscy – łącznie z Ahmedem w Buffalo – wyjęli nowe sat-traki, wprowadzili kody i wysłali w kosmos słowo Czysto. Było bezpiecznie.
Bezpiecznie i fajnie. Przed niespełna dwudziestoma czterema godzinami ukrywali się na ciemnym kampusie, zdenerwowani jak jasna cholera, ale i podekscytowani akcją. Plan wypalił co do joty, zdobyli bezcenne rękopisy, a wkrótce zdobędą gotówkę. Transfer pieniędzy nie będzie łatwy, ale tym zajmą się później.
Alkohol trochę pomógł, mimo to źle spali, wszyscy czterej. Wczesnym rankiem, podczas gdy Denny jadł jajka na bekonie i żłopał czarną kawę, Mark usiadł przy kuchennym blacie i włączył laptop, żeby sprawdzić wiadomości ze Wschodniego Wybrzeża.
– Nic –