Wyspa Camino. Джон Гришэм
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wyspa Camino - Джон Гришэм страница 9
Po całym dniu milczenia i podejrzanych zaprzeczeń władze uniwersytetu wydały w końcu oficjalne oświadczenie potwierdzające krążące ostatnio plotki. We wtorek wieczorem podczas zamieszania, do jakiego doszło na kampusie po licznych meldunkach o grasującym tam zamachowcu, do Biblioteki Firestone’a włamali się złodzieje. Zamieszanie wywołano celowo i skutecznie. Uniwersytet nie chciał wyjawić, ile rękopisów skradziono, przyznawał jednak, że straty są znaczne. FBI natychmiast wszczęło śledztwo i tak dalej, i tak dalej. Szczegółów nie podano.
W artykule nie było ani słowa o Marku i Jerrym, więc Denny’ego ogarnął nagle lęk. Chciał jak najszybciej wyjść i ruszyć w dalszą drogę. Zapłacił i wychodząc z restauracji, wrzucił sat-traka do kosza na śmieci przed drzwiami. Przeszłość odeszła, nic już go z nią nie wiązało. Został sam. Był wolny i podekscytowany rozwojem wydarzeń, jednocześnie zdenerwowany opublikowaną wiadomością o włamaniu. Ucieczka z kraju była teraz nakazem chwili. Nie tak to wszystko zaplanował, jednak w sumie nie mogło być lepiej. Plany… Plany nigdy nie wypalają, a do wygranych należą tylko ci, którzy umieją się błyskawicznie przystosować.
Trey wróżył kłopoty. Szybko stałby się zawadą, potem utrapieniem, w końcu kulą u nogi. Denny myślał o nim tylko przelotnie. Gdy zaczęła ustępować ciemność i wjechał na północne przedmieścia Pittsburgha, zatrzasnął za nim wrota pamięci. Kolejne przestępstwo doskonałe.
O dziewiątej wszedł do biura magazynów East Mills Secured Storage w Oakmont i oświadczył, że chciałby przechować kilkanaście butelek kosztownego wina, więc szuka niewielkiego schowka o kontrolowanej temperaturze i wilgotności. Urzędnik pokazał mu schowek na parterze, rzeczywiście niewielki, niecałe cztery metry na cztery. Cena? Dwieście pięćdziesiąt dolarów miesięcznie, płatne z góry za minimum rok. Denny powiedział: „Nie, dzięki, rok to za długo”. W końcu umówili się na pół roku i trzysta dolarów miesięcznie. Okazał prawo jazdy z New Jersey, podpisał umowę jako Paul Rafferty i zapłacił gotówką. Wziął klucz, wrócił do magazynu, otworzył schowek i ustawił temperaturę na dwanaście i pół stopnia, a wilgotność na czterdzieści procent. Zgasił światło i idąc korytarzem, odnotował w pamięci rozmieszczenie kamer bezpieczeństwa. Udało mu się wyjść niepostrzeżenie.
O dziesiątej otwarto dyskont z winami i był pierwszym tego dnia klientem. Zapłacił gotówką za cztery kartony chardonnay, taniego sikacza, wyprosił od sprzedawcy dwa puste i wyszedł. Pół godziny jeździł po okolicy, szukając dobrej kryjówki, miejsca leżącego z dala od ruchu ulicznego i kamer. W końcu pojechał do taniej myjni samochodowej i zaparkował przy odkurzaczach. Rękopisy Po tej stronie raju i Pięknych i przeklętych zmieściły się doskonale w jednym kartonie. Czuła jest noc i Ostatni z wielkich w drugim. Wielki Gatsby dostał swój własny po tym, jak Denny wyjął z niego dwanaście butelek i ułożył je na tylnym siedzeniu.
O jedenastej zataszczył sześć kartonów do schowka w East Mills. Wychodząc, wpadł na pracownika, z którym podpisał umowę, i zapowiedział, że jutro przywiezie jeszcze więcej wina. „Oczywiście, jak pan chce”, odparł tamten, bo miał to gdzieś. Odjeżdżając, Denny patrzył na ciągnące się bez końca rzędy magazynów i myślał: Ciekawe, jakie łupy się w nich kryją. Na pewno było ich sporo, lecz żaden nie dorównywał wartością jego rękopisom.
Powoli przejechał przez centrum Pittsburgha i znalazł się w niebezpiecznej części miasta. Zaparkował przed apteką z grubymi kratami w oknach. Opuścił szyby i zostawiwszy w stacyjce kluczyki, a na podłodze dwanaście butelek podłego wina, wziął torbę, wysiadł i odszedł. Zbliżało się południe, był jasny, pogodny jesienny dzień i Denny czuł się względnie bezpiecznie. Znalazł automat telefoniczny, wezwał taksówkę i zaczekał przed restauracją z kuchnią soul food. Czterdzieści pięć minut później taksówka wyrzuciła go na międzynarodowym lotnisku w Pittsburghu. Odebrał bilet, bez problemów zaliczył kontrolę bezpieczeństwa i ruszył w stronę kawiarni w pobliżu swojej bramki. Po drodze kupił w kiosku „New York Timesa” i „Washington Post”. Znad zagięcia na pierwszej stronie „Washington Post” krzyczał do niego nagłówek: Dwóch aresztowanych po włamaniu do Biblioteki Firestone’a. Nie zamieszczono żadnych zdjęć ani nie podano nazwisk, więc było oczywiste, że władze Princeton i FBI filtrują fakty. Według krótkiego artykułu, podejrzanych aresztowano poprzedniego dnia w Rochester.
Trwały poszukiwania pozostałych przestępców zamieszanych w to spektakularne włamanie.
Podczas gdy Denny czekał na samolot do Chicago, Ahmed poleciał do Toronto, gdzie kupił bilet w jedną stronę na samolot do Amsterdamu. Ponieważ do odlotu miał jeszcze cztery godziny, wstąpił do lotniskowego baru, ukrył twarz za jadłospisem i zaczął pić.
Gdy w poniedziałek Mark Driscoll i Gerald Steengarden zrezygnowali z ekstradycji do innego stanu, przewieziono ich do Trenton w New Jersey. Tam stanęli przed sędzią pokoju i złożywszy na piśmie zaprzysiężone oświadczenie, że nie dysponują żadnym majątkiem, dostali adwokata z urzędu. Ze względu na ich zamiłowanie do fałszywych dokumentów uznano, że mogą uciec, i odmówiono im prawa do wyjścia za kaucją.
Minął kolejny tydzień, potem miesiąc i śledztwo zaczęło tracić impet. To, co początkowo wydawało się czymś łatwym i obiecującym, okazało się beznadziejną sprawą. Nie licząc kropli krwi, zdjęć dobrze przebranych złodziei, no i oczywiście zaginionych rękopisów, władze nie miały ani jednego dowodu rzeczowego. Owszem, znaleziono spaloną furgonetkę, którą włamywacze uciekli z miejsca zdarzenia, lecz nikt nie wiedział, skąd ją wzięli. Wynajęty przez Denny’ego pick-up został skradziony, rozebrany na części i zniknął bez śladu w „dziupli”. Natomiast sam Denny poleciał z Mexico City do Panamy, gdzie miał znajomych, którzy umieli się dobrze ukryć.
Było oczywiste, że korzystając z fałszywych legitymacji studenckich, Jerry i Mark odwiedzili bibliotekę kilka razy; Mark podał się nawet za początkującego badacza twórczości F. Scotta Fitzgeralda. Było też oczywiste, że w dniu włamania on i Jerry weszli tam wraz z trzecim wspólnikiem, jednak nie wiedziano, kiedy i jak stamtąd wyszli.
Ponieważ organy ścigania nie odzyskały skradzionych przedmiotów, prokurator wstrzymał się z wniesieniem oskarżenia. Adwokaci Jerry’ego i Marka złożyli wniosek o oddalenie zarzutów, lecz sędzia odmówił i podejrzani pozostali w areszcie. Nie wyszli za kaucją i nie pisnęli ani słowa. Milczenie trwało. Trzy miesiące po kradzieży prokurator zaproponował Markowi układ układów, najlepszy z możliwych: wszystko wyśpiewasz i wyjdziesz. Jako nienotowany i ten, który nie zostawił na miejscu przestępstwa swojego DNA, Mark był lepszym kandydatem niż Jerry. Prosta sprawa: puścisz farbę i będziesz wolnym człowiekiem.
Mark odmówił z dwóch powodów. Po pierwsze, adwokat zapewnił go, że prokuratorowi trudno by było