Wisznia ze słowiańskiej głuszy. Aleksandra Katarzyna Maludy

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy страница 1

Wisznia ze słowiańskiej głuszy - Aleksandra Katarzyna Maludy

Скачать книгу

empty-line/>

      Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej książki nie może być reprodukowana w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób bez pisemnej zgody wydawcy.

      Projekt okładki i stron tytułowych

      Ilona Gostyńska-Rymkiewicz

      Zdjęcia na okładce

      © Demian | stock.adobe.com

      © susannp4 | pixabay.com

      Redakcja

      Justyna Nosal-Bartniczuk

      Redakcja techniczna, skład, łamanie oraz opracowanie wersji elektronicznej

      Grzegorz Bociek

      Korekta

      Barbara Kaszubowska

      Wydanie I, Katowice 2019

      Wydawnictwo Szara Godzina s.c.

      [email protected]

      www.szaragodzina.pl

      Dystrybucja wersji drukowanej: DICTUM Sp. z o.o.

      ul. Kabaretowa 21, 01-942 Warszawa

      tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

      [email protected]

      www.dictum.pl

      © Copyright by Wydawnictwo Szara Godzina s.c., 2019

      ISBN 978-83-66201-53-8

      Moim Córkom…

      Trochę plotek zamiast wstępu

      Kiedy znad Balearów nadciągał pachnący ciepłem wiatr i rozganiał chmury wiszące nad zamkiem Suda, a gospodynie siały ogórki w ogrodach rozciągniętych wzdłuż rzeki Ebro, Ibrahima1 ogarniała gorączka. Z okien swojego domu patrzył na drogę, która pięła się wzgórzami na północ i można nią było dojechać do Barcelony, a potem, trzymając się morskiego wybrzeża, minąć góry2, w których na próżno szukała schronienia Pyrene, nieszczęśliwa córka Atlasa zgwałcona przez Herkulesa. Gdy już po prawej stronie owiane siwą mgłą szczyty zostały daleko z tyłu, droga wiodła do twierdzy w Carcassonne, następnie dalej, dalej w rejony coraz bardziej dzikie, gdzie nie sięgała wyrafinowana kultura Arabów. Tam miejscowi książęta łakomym okiem patrzyli na miecze ze stali damasceńskiej, których giętkie ostrza pokrywał falisty wzór, a ich żony z lubością gładziły drogocenne materie adamaszku czy muślinu. Wszyscy podnosili w górę szklane naczynia i patrzyli, jak światło załamuje się w ich doskonałych kształtach, wąchali pachnidła, dopytywali o leki, bo sława arabskich lekarzy docierała do najbardziej głuchych zakątków świata. To wszystko gromadził Ibrahim w wielkich magazynach swojego domostwa w Tortosie tak samo, jak robił przed laty jego ojciec Jakub, i tak samo jak on czekał dnia, kiedy kobiety zaczną siać ogórki, by gotować się do drogi.

      Ale kupiec Ibrahim wypuszczał się dalej, niż kiedyś docierał jego ojciec. Wyprawiał się tak daleko, że nie sięgały tam kamienne drogi budowane przed wieloma stuleciami przez Rzymian i trakt biegł wśród puszcz i gór do krain, gdzie tylko niewielu znało łacińskie słowo. To tam swoje skarby mógł wymienić na najcenniejszy towar: na niewolników.

      Od tego pierwszego ciepłego dnia coraz więcej ludzi, koni i wielbłądów kręciło się po obejściu Ibrahima. Bo kiedy tylko przychodził czas i wiadomo było w Tortosie, że syn Jakuba znowu wybiera się w podróż, to we wszystkich sefardyjskich3 rodzinach zaczynał się ferment, bo każda z nich chciała swojego syna wysłać w świat z tak znanym kupcem. Na dziedziniec otoczony ze wszystkich stron obszernymi kamiennymi magazynami wjeżdżały potężne wozy na kołach solidnie obitych żelazem zaprzęgnięte w woły. Zaraz koło nich zaczynała się krzątać służba ponaglana gromkimi okrzykami kupców. Ładowano wielkie skrzynie, w których już od dawna układano troskliwie zawinięte w szmaty szkło, bele najcenniejszych materii, kunsztownie zdobioną broń. Na końcu przynoszono kufry z pięknie kutymi w złocie i srebrze ozdobami dla kobiet, z flaszeczkami pachnideł, z niemniej cennymi korzeniami, którymi na dworach władców kucharze przyprawiali mięsiwa.

      Kiedy skończyły się gorączkowe przygotowania, podróżni wyruszyli o świcie. Wilgotny chłód wciskał się pod opończe. Kołysząc się na koniach, poganiając leniwe wielbłądy i muły ciągnące wozy na obitych żelazem kołach, odjeżdżali coraz dalej i dalej, aż wreszcie karawana nikła w błękitnej mgle, stawała się tylko ciemniejszą plamką. Wtedy żegnające ich kobiety z ociąganiem ruszały do codziennych zajęć.

      Kiedy kupcy minęli Pireneje, przechodząc wąskim równinnym pasem między górami a brzegiem morza, i znaleźli się na ziemi Franków, Ibrahim na wszystkich postojach dopytywał, gdzie można natknąć się na króla Ottona4 władającego wschodnią częścią dawnego państwa Karola Wielkiego. W kupieckich podróżach nie tylko zysk interesował syna Jakuba, ale i dziwny, dziki świat leżący na wschód od ziem Ottona. Stamtąd pochodzili najcenniejsi niewolnicy: mężczyźni silni, odporni na głód i zimno oraz jasnowłose, jasnookie kobiety, usłużne, łagodne i chętne do miłości. Żyli ci ludzie gdzieś w puszczach, przez które nie prowadziły żadne drogi, skąd docierały tylko fantastyczne wieści o ich państwie mlekiem i miodem płynącym, władanym przez księcia Mieszka, którego miano tłumaczono jako „niedźwiedź”. Wiele o nich wiedział król Otto i dlatego Ibrahim tak chciał się z nim spotkać.

      Wygodne rzymskie drogi ciągnęły się przez całą Galię, czyli państwo Franków, więc kupiecka karawana przemierzała je od Tuluzy do Bordeaux, z Bordeaux do Lyonu, a potem do Tours, Orleanu i Paryża, wszędzie sprzedając towary, rozpytując o nowiny i przynosząc wieści ze świata. Z Paryża ruszyli do Ratyzbony, bo dowiedzieli się, że tam spotkać można króla Ottona.

      Na polach po obu stronach Dunaju ludzie uwijali się, by zdążyć przed deszczem zwieźć z pola zżęte zboża. Chmury przewalały się po niebie coraz cięższe i nic nie pomagało, że w pobliskim kościele bito w dzwony, by je rozgonić. Lunęło nagle i gwałtownie, kiedy karawana zjeżdżała z jednego wzgórza, by zaraz wspiąć się na następne, na którym widoczne już były mury miasta. Ratyzbońską bramę kupcy przekroczyli całkiem przemoczeni.

      Ibrahim zdążył się jeszcze przed wieczorem przebrać i ruszył na zamek. W hallu rozpalono ogień na wielkim palenisku, na ustawione w podkowę stoły służba wnosiła wieczerzę, a dworacy kończyli śpiewać i tańczyć carole5. Widać nie zaplanowano żadnych atrakcji ani nikt znaczny nie odwiedzał dziś grodu, bo król Otto zechciał z nim mówić, kiedy tylko kupiec zjawił się w warowni.

      – Twoje oczy widzą więcej – powiedział, gestem nakazując podać Ibrahimowi misę i deskę do krojenia mięsa, i zaczął wypytywać o króla Franków Lotara, o to, jak może on przyjąć wiadomość, że Otto chciałby się koronować na cesarza rzymskiego, jakie ma wojska i czy pamięć o wielkim zwycięstwie Ottona nad Węgrami na Lechowym Polu6 ciągle budzi we Frankach wdzięczność.

      Ibrahim

Скачать книгу


<p>2</p>

Pireneje

<p>3</p>

określenie ludności żydowskiej zamieszkującej Półwysep Iberyjski

<p>4</p>

Otto I (912–973) – król niemiecki i święty cesarz rzymski.

<p>5</p>

rodzaj średniowiecznego tańca w kole, podczas którego uczestnicy trzymali się za ręce i śpiewali

<p>6</p>

Bitwę na Lechowym Polu stoczono 10–12 sierpnia 955 roku. Po klęsce Węgrzy przyjęli chrześcijaństwo i zaprzestali najazdów na zachodnich sąsiadów.