Sedno życia. Katarzyna Kielecka

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Sedno życia - Katarzyna Kielecka страница 3

Sedno życia - Katarzyna Kielecka

Скачать книгу

Wojtek z Marzeną, dzieci, ciotka i oczywiście ja. Panowie jak zwykle w garniturach i pod krawatami. Zawsze na posterunku, z telefonami po prawej stronie talerza. Bo gdyby coś… Ot, koszty rangi i stanowiska. Te napuszone, wiecznie dzwoniące komórki to jakby przedłużenie ich mózgów. Bez nich by nie istnieli. Elektroniczne powiernice, o które ciężko czuć zazdrość, chociaż kobiety z krwi i kości pozostają przy nich bez szans.

      Marzena przyjęła gości w czarnej kiecce i z czarnymi pazurami, na końcach których migotały po dwie złote gwiazdeczki. Takie same zdobiły jej kolczyki i łańcuszek na opalonej szyi. Dopracowana fryzura z długich i idealnie gładkich włosów tak czarnych, że zdawały się stanowić komplet z sukienką i tipsami, oraz staranny makijaż dopełniały idealnego obrazu kobiety, żony i matki. Nikogo nie dziwiło zestawienie jej wyglądu ze stołem wypełnionym domowymi frykasami i z wymuskanym obrazkiem czystych, wypielęgnowanych dzieci. W tym objawiała się magia posiadania pani Krysi – gosposi i opiekunki. Urządzenie dwa w jednym, prawie tak niezawodne jak smartfon. Wystarczy jedynie odpowiednio zarządzać domowym budżetem. Wojtka było stać, bo odpowiednio zarządzał. Proste.

      Obok Marzeny usiadła aktualna flama – o, pardon – narzeczona ojca. Jego związki przemijały zwykle w rytmie następowania po sobie pór roku i nie przywykłam się do nich przywiązywać. Wszystkie wybranki były takie same, mówiły to samo i chodziło im o to samo. Różniły się tylko imionami. Od wczesnego dzieciństwa zlewały mi się w jedno pasmo sukienek, perfum i fryzur. Jolkę widziałam chyba już trzeci raz, więc istniała szansa, że ostatni. Kobieta miała na sobie srebrną, lśniącą kieckę ledwo zakrywającą kuper i równie świecący manicure. Z uszu zwisały jej tak długie kolczyki, że ich ostre końce musiały ranić nagie ramiona. Na szczęście nie dostrzegłam krwawych szram. Jolka zatopiła się w zajmującej rozmowie z Marzeną. Nie wiem o czym. Nie słuchałam. Pewnie i tak nie miałabym nic do powiedzenia. Obie były w tym samym wieku i pasowały do siebie. Ja niby podobnie, ale urwałam się chyba z innego stulecia albo z innej planety czy wręcz galaktyki. W zasadzie nie znałam tych dwóch kobiet. Nie miałam ochoty tego zmieniać.

      Ojciec i Wojtek także zdawali się pogrążeni w pasjonującej dyskusji na temat wahań stawki WIBOR w ostatnich miesiącach. Mężczyzn odróżniał tylko kolor włosów, który u ojca z ciemnego przechodził w siwiznę. Obaj wysocy, postawni, barczyści, gładko ogoleni, z twardym, wyrazistym spojrzeniem i agresywną męską urodą. Ciacha nad ciachami! Kobiety, patrzcie i mdlejcie!

      Po drugiej stronie stołu siedziała ciotka z imponującym kokiem siwiejących blond włosów i uprzejmym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Ubrana elegancko, choć skromnie w lekki szary kostium, z delikatnym makijażem i widoczną ciągle urodą, która sama z siebie postanowiła pospierać się z jej wiekiem. Co jakiś czas bliźnięta pochylały ku niej swoje ciemne główki, a ciotka z niezwykłą cierpliwością pomagała im zapełniać kolorowanki. Dzieci zawsze lgnęły do ciotki, bo znacznie chętniej od ojca poświęcała im czas, więcej niż matka rozumiała i zwyczajnie się nimi interesowała, traktując bardzo poważnie ich drobne, dziecięce problemy. A ja… Nawet nie pamiętałam, ile mają lat. Wiedziałam, że kilka.

      Przycupnęłam obok ciotki. Jak zwykle nie pasowałam do tego stołu, do eleganckiej zastawy, z której już parę razy zdarzało mi się coś potłuc, do tych smartfonów, garniturów i pazurów. Najchętniej poszłabym pomóc pani Krysi. Tylko znowu byłoby gadanie, że nie umiem się dostosować. Siedziałam więc, milczałam i bezmyślnie gapiłam się w telewizor, dłubiąc widelcem w talerzu.

      – Ciii! – syknęła nagle Marzena z niespotykaną u niej energią. – Zaczyna się.

      – Też oglądasz? – Jolka się ożywiła, zerkając na ekran. – Zajefajny serial!

      – Każdy to ogląda! Każdy! – podniecała się Marzena. – A najlepszy jest ten stary. Ten… Cholera, mam na końcu języka!

      – Zawada! – podpowiedziała Jolka gwałtownie. – Piotr Zawada. Słyszałaś, że poderwał laskę z planu?

      Obie damy plotkowały niby lekko, mimochodem, lecz nic nie było w stanie ukryć ich kołtuńskiej ekscytacji. Oczy zdradzały wszystko. Z obrzydzeniem odwróciłam twarz w drugą stronę. Ciotka zerwała się z krzesła i zniknęła za drzwiami łazienki. Lekkie zaskoczenie zmieszało moje ospałe z odrętwienia emocje.

      – A wiecie, że razem z ciotką poznaliśmy kiedyś tego Zawadę? – rzucił ojciec. – To było na nartach jeszcze przed maturą. Moja siostra się w nim podkochiwała – dodał z wyczuwalną ironią.

      – Niemożliwe! – Marzena zainteresowała się gwałtownie. – Przecież ona jest an-ty-fa-ce-to-wa. Zastanawiam się nawet, wiecie, czy nie jest po prostu lesbijką.

      – Nie ekscytuj się. To nie twoja sprawa. – Mój brat przywrócił żonę do porządku.

      Natychmiast zamilkła.

      – A on co? – pytała Jolka.

      – Co on co? – mruknął Wojtek zdezorientowany.

      – Ten Zawada co? Chyba nie kochał się w waszej nobliwej cioteczce? – doprecyzowała Jolka.

      Ojciec wyciągnął paczkę papierosów i zapalił. Rzadko robił to przy stole. Tym razem widocznie uznał, że mu się należy. Popatrzył na nas z błyskiem rozbawienia w oczach i powiedział:

      – Otóż on też się w niej kochał!

      – Skąd wiesz? – przerwała mu wybranka. – Chodzili ze sobą? Czy tam bujali się? Bo tak się chyba mówiło w tamtej erze.

      No, Jolu kochana, brawo. Próbujesz być dowcipna. Zatem masz mózg. Rzuciłam w jej stronę miażdżące spojrzenie, po czym z uwagą i niepokojem utkwiłam wzrok w ojcu. Znałam tę historię. Dowiedziałam się o niej zupełnie przypadkiem dawno temu, kiedy jeszcze mieszkałam w rodzinnym domu. Orientowałam się tylko w zarysach dramatu. W każdym razie tak mi się zdawało.

      Nastoletnia wtedy ciotka zakochała się w chłopaku poznanym podczas ferii zimowych w Karpaczu. Przez cały pobyt krążyli wokół siebie jak oszalałe satelity. Dopiero pod koniec odegrali romantico w plenerze, całując się pod Kruczymi Skałami i zalewając falą wzajemnych wyznań. Ponieważ wciąż byli gówniarzami skazanymi na łaskę i niełaskę rodziców, a w dodatku on przyjechał z Wrocławia, a ona z Łodzi, po feriach mogli tylko pisać do siebie listy. Pisali. Całymi miesiącami. Mam na myśli prawdziwą korespondencję. Nie maile czy czaty. Listy były papierowe, ręcznie kaligrafowane. Takie, co to na nich krew, pot i łzy. Takie, które możesz przytulić do serca albo wepchnąć pod poduszkę, na które czeka się jak na pierwszą gwiazdkę lub na wiosenne kwiaty. Nie możesz niczego przyspieszyć. Wiesz, że przyjdą. Wystarczy poczekać… Prawdopodobnie nikt dziś już takich nie pisze i nikt tak nie czeka. Ciotka czekała. Gnała każdego dnia ze szkoły, żeby dopaść do skrzynki na listy pierwsza i zachować dla siebie ten niewinny przecież, choć intymny sekret. Wyjmowała kopertę, pędziła na strych i tam godzinami czytała wciąż od nowa i odpisywała, kawałek po kawałku, akapit po akapicie, jakby prowadziła cichą rozmowę w cztery oczy. Wiedziała, że to pisanie i czekanie mają sens, że wystarczy zdać maturę, przetrwać bzy, jabłonie i całą tę cholerną wiosnę, a wtedy on przyjedzie. Wszystko mieli zaplanowane: studia w Łodzi i wspólne życie. Sielanka. Bajka. Banał…

      Tymczasem

Скачать книгу