Sedno życia. Katarzyna Kielecka
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Sedno życia - Katarzyna Kielecka страница 4
Otrząsnęłam się ze wspomnień. Ojciec zdążył już wprowadzić wszystkich w temat. Poluzował krawat, dolał sobie do szklaneczki ulubionej whisky, zaciągnął się dymem i kontynuował:
– Nie byłem ślepy… Zwietrzyłem romans. Potrafiłem dodać dwa do dwóch, a reszty się domyślić. Któregoś razu pierwszy dopadłem do skrzynki i miałem dziki ubaw z jego listu miłosnego. Ziało żałosnym patosem, więc żeby nie było tak mdło i nudno, zacząłem mu odpisywać jako ona. Tylko wiecie, z większym jajem i znacznie pieprzniej. Po trzecim przechwyconym liście chyba się przestraszył. Przestał się odzywać i popsuł mi zabawę.
Poczułam do ojca gigantyczną, nieposkromioną odrazę. Jolka i Marzena zaśmiewały się do łez. Niezły numer wywinął! Boki zrywać! Wojtek siedział bez słowa, udając, że go to nie interesuje. Z jego twarzy, jak zwykle, nie dało się wyczytać absolutnie nic. Nagle w ciszę domu wdarł się huk trzaskających wejściowych drzwi.
– Wyszła? Może usłyszała? – zaniepokoiła się bratowa.
– No to co? – Ojciec wzruszył ramionami. – Ludzie, to było wieki temu!
Poczułam, że mam dość. Draństwo nie ulega przedawnieniu. Wstałam od stołu i bez słowa ruszyłam w ślady ciotki. Nie wierzę w wielką miłość po grób, w bajki ani w szczęśliwe zakończenia, jednak skoro ciotka wierzyła, mój ojciec nie miał prawa jej tego psuć, zwłaszcza że ożenił się zaledwie rok później.
Na podjeździe dopadł mnie Wojtek.
– Zamierzasz za nią lecieć? – spytał.
– Nie. Za to ojca nie chcę znać.
– Trochę dołożył do pieca, fakt, tylko że to nic nie zmienia. Ta sprawa jest pozamiatana.
– Dlaczego mu nie wygarnąłeś? – rzuciłam z pretensją. – Dlaczego nigdy nie tupniesz nogą, gdy robi coś nie tak?
– A ty?
– Bo ma mnie w nosie. Przecież nie posłucha. Nie widzi we mnie człowieka.
– We mnie też nie. Uwierz, Edyta. To po prostu bez sensu – oświadczył obojętnym tonem, po chwili znacznie energiczniej dodając: – Słuchaj, ja nie o tym. Chciałem pogadać o twoich wynikach sprzedażowych.
– Teraz? – jęknęłam. – Jest sobota…
– No właśnie. Dlatego mamy czas. Zapraszam do mojego gabinetu.
Zrezygnowana niechętnie poczłapałam z powrotem w stronę domu.
Rozdział 2
Tak, ja też pracowałam w banku.
W sumie nie wiem dlaczego. A nie! Wiem!
Skończyłam historię. Po obronie jedyną opcją była praca w szkole, a tego stanowczo nie chciałam. Banda rozwrzeszczanych bachorów to towarzystwo nie dla mnie. Wojtek załatwił mi miejsce w jednej z placówek swojego banku i tak zostałam panią z okienka. Po kilku latach nadal siedziałam w tym samym miejscu, w tej samej placówce, a brat został moim szefem. Nie bezpośrednim, bo rezydował o ładnych kilka stołków wyżej w machinie korporacyjnej hierarchii. Górował nad obsługą klienta.
Czego mógł zatem chcieć od takiego szaraczka jak ja w to piękne sobotnie popołudnie?
Przeszliśmy do ziejącego nowoczesnym chłodem gabinetu. Wojtek uciekał tam, ilekroć chciał ukryć się przed rodziną. To prawdziwa jaskinia lwa, do której nie wpuszczał byle kogo. Byłam tam pierwszy raz. Poczułam, że kopnął mnie zaszczyt.
Rozejrzałam się po wnętrzu, w którym kłująca w oczy biel kontrastowała z ciemnym brązem niemal graniczącym z czernią. Wszystko urządzono w formie bardzo prostych, praktycznych, kanciastych i lśniących brył: biurko, regały, nawet krzesła. Drzwi w głębi prowadziły do dalszego pomieszczenia. Nie zdziwiłabym się, gdyby trzymał tam ze trzy sejfy i parę sztabek złota. Chyba był materialistą ze skłonnością do luksusów. Prostych luksusów, bo zamiłowania do przepychu wcale u niego nie zarejestrowałam. Już bardziej u Marzeny.
Jedyny obły kształt w gabinecie stanowił ogromny, podświetlany globus ustawiony na stoliku w kącie. A, i jeszcze szachy. Duży drewniany zestaw jak z Cepelii albo z Sukiennic stał rozłożony na biurku obok laptopa. Ewidentnie w połowie rozgrywki. Tak, szachy pasowały do Wojtka. Grywał od dziecka. Były rozsądne i logiczne jak on. A globus? Zdziwił mnie nieco, chociaż nie na tyle, żeby chciało mi się pytać, zwłaszcza że brat nie dał mi szansy.
– Jak to robisz, że niezależnie od limitów, promocji i innych dupereli masz zawsze najlepsze wyniki sprzedażowe w zespole? – zaatakował, przestawiając białego skoczka na szachownicy.
– Nie wiem – odpowiedziałam zaskoczona. – Pewnie przypadek.
– Daj spokój. Jaki przypadek, skoro tak jest co miesiąc? – zapieklił się, przysiadając tyłkiem na biurku i splatając ręce na piersiach. – I to nie tylko u was. Nawet nie tylko w Łodzi. Przekopałem dane z ostatnich trzech lat.
– No to się narobiłeś, biedaku – mruknęłam z udawaną troską, przycupnąwszy skromnie na krześle. – Rozumiem, że mam być mniej wydajna? Nie widzę problemu. Włączę tryb olewania i będzie git.
– Nie pajacuj. Nie o to chodzi. – Wielki pan szef się zirytował. – Bez sensu byłoby nic z tym nie zrobić. Trzeba to wykorzystać. Musisz zebrać wszystko do kupy i powkładać innym do głów.
– Czyli?
– Poprowadzisz szkolenia sprzedażowe. Przy okazji odwalisz badania motywacji pracy zespołu. I tak mieliśmy je w planach. Dostaniesz gotowe formularze.
– O nie! Nie ma mowy! – zjeżyłam się. – Do tego to ja się nie nadaję. Nie potrafię.
– A tam, pieprzenie. Potrafisz. Spisz w punktach przebieg rozmowy z klientem. Dokładnie, ze szczegółami, włącznie z tym, jak formułujesz zdania albo drapiesz się po nosie. Osobno dla wszystkich produktów. Potem to rozwiń w takie drzewko. Co mówisz, jeśli klient reaguje w dany sposób, a co wtedy, gdy inaczej. Z konkretnymi przykładami i cytatami, Zrób z tego skrypty. Niebawem wyznaczę terminy pierwszych szkoleń. Najpierw w twoim oddziale, a potem zobaczymy… Może w innych też. Zależy, jak sobie poradzisz.
– A jeśli