Inferno. Дэн Браун

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Inferno - Дэн Браун страница 12

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Inferno - Дэн Браун

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Zapłakała nad własną samotnością, która przepełniała jej serce.

      Nade wszystko jednak płakała z powodu przyszłości, która nagle stała się tak niepewna.

      Rozdział 9

      Przebywający na dolnym pokładzie luksusowego jachtu facylitator Laurence Knowlton siedział w swoim szklanym boksie, z  niedowierzaniem spoglądając na ekran komputera, z którego przed momentem zniknęło nagranie przekazane Konsorcjum przez ostatniego klienta.

      I ja mam przesłać coś takiego mediom?

      W ciągu dziesięciu lat pracy dla Konsorcjum wykonał wiele dziwacznych zadań, które były albo niegodne, albo nielegalne. Działanie w szarej strefie moralności było chlebem powszednim dla jego firmy – organizacji, której etyka opierała się na tylko jednym filarze, a było nim zadowolenie klienta za wszelką cenę.

      Robimy, co każą. Nie zadajemy pytań. Pod żadnym pozorem.

      Mimo to Knowlton czuł niepokój na myśl o przekazaniu nagrania mediom. Dotychczas bez względu na stopień dziwaczności zlecanych mu zadań zawsze rozumiał, o co chodzi zleceniodawcy… pojmował jego motywy… wiedział, co chce osiągnąć.

      Ten przekaz był inny.

      Coś mu w nim nie pasowało.

      I to bardzo.

      Raz jeszcze włączył nagranie, mając nadzieję, że kolejne wyświetlenie rzuci nieco więcej światła na sprawę. Podkręcił głośność i usiadł wygodniej, by obejrzeć dziewięciominutową prezentację.

      Kamera, tak jak poprzednio, zanurkowała pod powierzchnię dziwacznego podziemnego jeziora zajmującego dolną część jaskini skąpanej w czerwonawej poświacie. Raz jeszcze pogrążyła się w lśniącej toni, by pokazać pokryte mułem dno jaskini. I znów Knowlton mógł przeczytać treść wyrytą na zatopionej tabliczce.

TUTAJŚWIAT ZMIENIŁ SIĘ NA ZAWSZE

      Niepokojące było to, że pod inskrypcją znajdował się podpis klienta Konsorcjum. No i ta jutrzejsza data… Na jej widok Knowlton poczuł się jeszcze gorzej. Ale dopiero następne ujęcia doprowadziły jego umysł na skraj paniki.

      Kamera skręciła w bok, ukazując zadziwiający obiekt wiszący obok tabliczki.

      Była to przytwierdzona do podłoża stalową linką pofałdowana sfera z folii. Wydawała się delikatna i ulotna niczym bańka mydlana, przezroczysty kształt poruszał się pod wodą jak balon napompowany nie helem, tylko galaretowatą, żółtobrązową cieczą. Amorficzny pojemnik był rozdęty i miał niecałe pół metra średnicy. Znajdująca się w środku ciecz wirowała wolno za przezroczystymi ścianami, jak oko rodzącego się w ciszy cyklonu.

      Jezu, pomyślał Knowlton, czując pot występujący mu na czoło. Zawieszony nad dnem pojemnik wydał mu się za drugim razem jeszcze bardziej złowieszczy.

      Obraz powoli zaczął niknąć.

      Pojawiło się kolejne ujęcie – ściana jaskini pokryta tańczącymi odbiciami powierzchni lśniącej podziemnej sadzawki. Na niej zamajaczył cień… cień człowieka stojącego w jaskini.

      Jego głowa była zniekształcona… bardzo zniekształcona.

      Zamiast nosa miał długi dziób… jakby był półptakiem.

      Gdy przemówił, jego głos był zduszony… a słowa brzmiały dziwnie… melodyjnie… jakby był narratorem klasycznej tragedii.

      Knowlton siedział w bezruchu, słuchając z zapartym tchem.

      Jam jest Cieniem.

      Jeśli oglądacie ten przekaz, znak to, że moja dusza znalazła wreszcie ukojenie.

      Wygnany pod ziemię muszę przemawiać do was z jej trzewi, skazany na tułaczkę po tej jaskini, gdzie krwiste wody zbierają się w lagunie, w której nie przejrzały się gwiazdy.

      To jednak mój raj… idealne łono dla mego kruchego dziecka.

      Inferno.

      Wkrótce zobaczycie, co po sobie zostawiłem.

      A jednak nawet tu słyszę odgłosy kroków ignorantów, którzy mnie ścigają… którzy zamierzają mnie powstrzymać, udaremnić moje plany.

      Możecie powiedzieć: przebacz im, jako że nie wiedzą, co czynią. Jednakże nadszedł moment, w którym niewiedza przestała być wymówką… moment, w którym tylko wiedza ma moc oczyszczenia.

      Z czystym sumieniem pozostawiam wam dar nadziei, zbawienia, jutra.

      A jednak wciąż ścigają mnie jak psa, przepełnieni pewnością, że to ja jestem szaleńcem. Jest z nimi ta siwowłosa piękność, która śmie nazywać mnie potworem! Jak owi ślepi na argumenty duchowni, którzy nawoływali do zabicia Kopernika, gardzi mną niczym demonem, ponieważ obawia się, że ujrzałem Prawdę.

      Ale ja nie jestem kolejnym prorokiem.

      Jestem waszym zbawieniem.

      Jestem Cieniem.

      Rozdział 10

      – Usiądź – poprosiła Sienna. – Muszę cię o coś zapytać.

      Gdy Langdon wkraczał do kuchni, czuł się o wiele pewniej. Miał na sobie pożyczony garnitur od Brioniego, leżący na nim zadziwiająco dobrze. Mokasyny także nie uwierały i Robert pomyślał nawet, że po powrocie do domu powinien się przerzucić na włoskie obuwie.

      O ile w ogóle wrócę do domu, zauważył w myślach.

      Sienna – naturalna piękność – także się zmieniła. Włożyła obcisłe dżinsy i kremowy sweter, co tylko podkreśliło jej filigranową figurę. Bez lekarskiego odzienia wyglądała o wiele dostępniej, a że włosy nadal miała spięte w kucyk, sprawiała wrażenie bardziej bezbronnej. Langdon zauważył, że kobieta ma zaczerwienione oczy, jakby niedawno płakała, i natychmiast ogarnęło go poczucie winy.

      – Sienna, tak mi przykro. Słyszałem nagranie z sekretarki. Nie wiem, co powiedzieć…

      – Dziękuję – odparła. – Skupmy się lepiej na tobie. Usiądź, proszę.

      Jej zdecydowany ton głosu przypomniał Robertowi przeczytane niedawno artykuły.

      – Chcę, żebyś się dobrze zastanowił, zanim mi odpowiesz – poprosiła, wskazując krzesło. – Czy pamiętasz, jak dostaliśmy się do tego mieszkania?

      Langdon nie rozumiał, co to ma z czymkolwiek wspólnego.

      – Przyjechaliśmy taksówką – stwierdził, siadając przy stole. – Ktoś do nas strzelał.

      – Gwoli ścisłości: ktoś strzelał do ciebie, profesorze.

      – To prawda. Wybacz.

      – A czy

Скачать книгу