Inferno. Дэн Браун

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Inferno - Дэн Браун страница 14

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Inferno - Дэн Браун

Скачать книгу

przesłać nagranie mediom i trzymać gębę na kłódkę. I jeszcze dostanę opieprz za to, że go zagaduję.

      Knowlton ponownie skupił uwagę na przekazie, który tymczasem przewinął do szczególnie niepokojącego miejsca. Nacisnął klawisz odtwarzania i znów zobaczył niesamowicie oświetloną jaskinię i usłyszał szmer kapiącej wody. Na wilgotnej ścianie pojawił się humanoidalny cień wysokiego mężczyzny z długim dziobem zamiast nosa.

      Zdeformowana istota przemówiła zduszonym głosem.

      Nadchodzi nowe średniowiecze.

      Setki lat temu Europa znalazła się na dnie – jej głodujący mieszkańcy egzystowali w brudzie, grzechu i bezsilności. Byli niczym zbyt gęsty las tłamszony przez butwiejące pnie i czekający jedynie na uderzenie boskiej błyskawicy – iskry, która rozpali płomień nienawiści i oczyści kontynent z próchna, dając korzeniom zdrowych roślin dostęp do słońca.

      Selekcja jest boskim, naturalnym prawem.

      Zadajcie sobie pytanie, co nastąpiło po przejściu czarnej śmierci.

      Wszyscy znamy na nie odpowiedź.

      Renesans.

      Odrodzenie.

      To naturalna kolej rzeczy. Po śmierci następują narodziny.

      Człowiek musi przejść przez piekło, aby trafić do raju.

      Tako rzecze nasz pan.

      A jednak ta siwowłosa jędza ośmiela się nazywać mnie potworem. Czyżby nie zrozumiała jeszcze matematyki przyszłości? Grozy, jaką ona z sobą niesie?

      Jestem Cieniem.

      Jestem waszym zbawieniem.

      I dlatego stoję tutaj, w głębi tej jaskini, spoglądając na lagunę, w której nie przejrzały się gwiazdy. To tutaj, w tym zatopionym pałacu, piekło wykluwa się pod powierzchnią wód.

      Wkrótce jednak zapłonie.

      A gdy to się stanie, nikt nie zdoła powstrzymać jego płomieni.

      Rozdział 11

      Przedmiot na dłoni Langdona wydawał się zadziwiająco ciężki jak na swoje rozmiary. Był to smukły i gładki cylinder z  polerowanego metalu. Długi na piętnaście centymetrów i zaokrąglony po obu stronach, przypominał miniaturową torpedę.

      – Radziłabym go obejrzeć dokładniej, zanim zaczniesz przy nim manipulować – ostrzegła Sienna, uśmiechając się wymuszenie. – Mówiłeś, że wykładasz ikonografię?

      Robert skupił wzrok na cylindrze i obracał go, dopóki w polu widzenia nie pojawił się jaskrawoczerwony symbol wytrawiony w powierzchni metalu.

      Poczuł, że wszystkie mięśnie mu tężeją.

      Jako profesor ikonografii zdawał sobie sprawę, że tylko kilka znaków ma moc wywołania natychmiastowego lęku u niemal każdego człowieka. Znak wytrawiony na przedmiocie spoczywającym w jego dłoni niewątpliwie należał do tej grupy. Reakcja Roberta była instynktowna i natychmiastowa: odłożył cylinder na stół, po czym odsunął się razem z krzesłem.

      Sienna pokiwała głową.

      – Też tak zareagowałam.

      Symbol był bardzo prosty:

      i jak Langdon gdzieś wyczytał, został stworzony przez firmę Dow Chemical w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku z myślą o zastąpieniu szeregu wcześniejszych, niezbyt skutecznych symboli ostrzegawczych. Jak wszystkie chwytliwe znaki, był nie tylko niezwykle prosty, ale też jasny i łatwy do nakreślenia. To nowoczesne oznaczenie kojarzące się różnie różnym ludziom – jedni widzieli w nim kraba, a drudzy shurikena używanego przez wojowników ninja – bardzo szybko stało się równoznaczne ze słowami „niebezpieczeństwo skażenia biologicznego” oraz szerzej „uwaga, zagrożenie!”.

      – To pojemnik stosowany do przenoszenia szczególnie niebezpiecznych substancji – wyjaśniła Sienna. – Od czasu do czasu mamy z nimi do czynienia w medycynie. W jego wnętrzu znajduje się wkład z pianki, do którego wsuwa się fiolki z preparatami, aby nie zostały uszkodzone podczas transportu. W tym wypadku… – wskazała na symbol – zgaduję, że możemy mieć do czynienia z bronią chemiczną… albo… wirusem. – Zamilkła na moment. – W podobnych pojemnikach przywożono z Afryki pierwsze próbki wirusa Ebola.

      Nie to chciał usłyszeć.

      – Co to cholerstwo robiło w mojej marynarce? Jestem profesorem ikonografii, dlaczego miałbym przenosić takie paskudztwa?

      Przed oczyma natychmiast przemknęły mu obrazy wijących się ciał… i unosząca się nad nimi ptasia maska.

      Ve… sorry. Ve… sorry. „Bardzo przepraszam”…

      – Skądkolwiek się wziął ten pojemnik – ciągnęła Sienna – zaawansowana technologia nie ulega kwestii. Cylinder jest wykonany z powlekanego ołowiem tytanu. To zapewnia nieprzenikalność nawet dla promieniowania. Domyślam się, że zrobiono go na zamówienie rządowe. – Wskazała palcem na panel umieszczony obok symbolu. – Czytnik linii papilarnych. Zabezpieczenie na wypadek kradzieży. Tego typu pojemniki mogą otwierać tylko określone osoby.

      Langdon wiedział, że jego mózg pracuje już na normalnych obrotach, niemniej wciąż miał wrażenie, że nie nadąża.

      Miałem przy sobie zabezpieczony biometrycznie pojemnik na wirusy.

      – Gdy znalazłam go w twojej marynarce, chciałam pokazać go w sekrecie doktorowi Marconiemu, ale nie zdążyłam przed twoim wybudzeniem. Zastanawiałam się też, czy nie przytknąć twojego kciuka do czytnika, kiedy leżałeś nieprzytomny, jednakże nie miałam pojęcia, co może znajdować się w środku, dlatego…

      – Mój kciuk? – Langdon potrząsnął głową. – Niemożliwe, aby ten pojemnik został zaprogramowany na mnie. Nie mam bladego pojęcia o biochemii. Nigdy nie trzymałem czegoś takiego w ręku.

      – Jesteś pewien?

      Był pewien jak cholera. Wyciągnął dłoń i przyłożył kciuk do czytnika. Oczywiście nic się nie stało.

      – Widzisz? Mówiłem…

      W tytanowym cylindrze coś kliknęło głośno. Langdon cofnął gwałtownie rękę. A niech to! Spoglądał na pojemnik, jakby ten lada moment miał się samoistnie otworzyć, by uwolnić zabójczy gaz. Po trzech sekundach rozległo się drugie kliknięcie, co mogło świadczyć o tym, że pojemnik zamknął się automatycznie.

      Robert, nie mogąc wydobyć z siebie głosu, spojrzał na Siennę. Nie mniej zdenerwowana od niego kobieta odetchnęła głośno.

      – Cóż, wygląda na to, że mimo wszystko jesteś właściwym człowiekiem.

      Nie wierzył w to ani przez chwilę.

Скачать книгу