Szkoła Bogów. Бернар Вербер

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szkoła Bogów - Бернар Вербер страница 5

Жанр:
Серия:
Издательство:
Szkoła Bogów - Бернар Вербер

Скачать книгу

wysokich na kilka metrów murów. Z dwu stron równinę zamykają wzgórza, czyniąc ją niewidoczną. Tylko podstawa leżącej naprzeciw góry wynurza się z mgły.

      W bieli grubych murów brama miejska odcina się złotym łukiem. Jej boki zdobią dwie masywne kolumny, jedna czarna, druga biała. To tutaj kończy się nasza droga.

      Człowiek-koń stawia mnie na ziemi i przytrzymując za rękę, kilkakrotnie uderza kołatką w odrzwia. Kilka chwil później brama otwiera się powoli. Na progu staje brzuchaty brodacz w białej todze. Ma ponad dwa metry wzrostu, jego głowę wieńczy korona z liści winorośli. Tym razem bez skrzydeł motyla i bez końskich kopyt. Pomijając wzrost giganta, człowiek wydaje się normalny.

      Patrzy na mnie podejrzliwie.

      – Jest pan „tym, na którego czekamy”? – pyta.

      Czuję ulgę, widząc przed sobą istotę, która mówi i z którą mogę się porozumieć.

      Olbrzym dodaje rozbawionym tonem:

      – W każdym razie mogę stwierdzić, że jest pan… – spuszcza wzrok – nagi.

      Pospiesznie zakrywam dłońmi narządy płciowe. Człowiek-koń śmieje się do rozpuku, podobnie jak dziewczyna-motyl, która pojawiła się przed chwilą. Jeśli nawet ci dwoje nie potrafią mówić, to przynajmniej rozumieją mowę.

      – Nie wymagamy tu „stroju wyjściowego”, ale nie jest to również klub naturystów.

      Wyciąga z torby tunikę i togę, obie białego koloru, i uczy, jak mam się w to ubrać. Owinąć dwukrotnie prześcieradło wokół ciała, następnie przerzucić połę nad ramieniem.

      – Gdzie ja jestem?

      – W miejscu Ostatecznego Wtajemniczenia. Mamy zwyczaj nazywać to miejsce „Aeden”.

      – A miasto?

      – To jego stolica. Mamy zwyczaj nazywać je Olimpią. A jak pan się nazywa? To znaczy, jak się pan nazywał w czasach, gdy miał pan jeszcze nazwisko?

      To prawda. Zanim zostałem aniołem, byłem śmiertelnikiem.

      Pinson. Michael Pinson. Francuz. Płci męskiej. Ojciec rodziny. Zmarły wskutek katastrofy boeinga, który spadł na jego dom.

      – Michael Pinson.

      Olbrzym zaznacza odpowiednią kratkę na swojej liście.

      – Michael Pinson? Bardzo dobrze. Willa numer 142 857.

      – Chciałbym się najpierw dowiedzieć, co tutaj robię.

      – Jest pan uczniem. Przybył pan tu, by nauczyć się najtrudniejszego zawodu.

      Widząc, że nie rozumiem, wyjaśnia:

      – Niełatwo być aniołem, prawda? A więc proszę sobie wyobrazić, że może być jeszcze trudniej. Zadanie wymagające zdolności, taktu, kreatywności, inteligencji, subtelności, intuicji… (Olbrzym wydmuchuje więcej powietrza, niż jest to potrzebne do artykułowania dźwięków). B-ó-g. Jest pan w Królestwie Bogów.

      Oczywiście brałem pod uwagę istnienie jednostek wyższego rzędu niż anioły, lecz nigdy nie śmiałbym marzyć o tym, że pewnego dnia stanę się… bogiem.

      – Naturalnie tego trzeba się nauczyć. Na razie jest pan tylko bogiem-uczniem – precyzuje mój rozmówca.

      Zatem nie stałem się na powrót człowiekiem, jak to sobie wyobrażałem, przywdziewając moją cielesną powłokę. Kiedyś tłumaczył mi Edmond Wells, że „Elohim” – imię oznaczające w języku hebrajskim Boga – w rzeczywistości jest w liczbie mnogiej. Paradoks pierwszej religii monoteistycznej: używa liczby mnogiej, by nazwać swojego jedynego boga.

      – A pan?

      – Zazwyczaj nazywają mnie Dionizosem. Niektórzy zupełnie niesłusznie twierdzą, że jestem bogiem zabaw i pijatyk, winorośli i orgii. To pomyłki i nieprawda. Ja jestem bogiem wolności. To prawda, że w potocznych wyobrażeniach wolność jest zawsze podejrzana i łatwo utożsamiana z rozpustą. Jestem bardzo dawnym bogiem i głoszę wolność wyrażania tego wszystkiego, co w nas najlepsze. Jeśli uchodzę przy tym za rozpustnika, trudno.

      Wzdycha, chwyta winogrono i wkłada do ust.

      – Dziś moja kolej na przyjmowanie nowych uczniów. Jestem bowiem także nauczycielem w Szkole Bogów, inaczej mówiąc, bogiem-mistrzem.

      Olbrzymi bóg-mistrz w koronie z winnej latorośli, unosząca się dziewczyna-motyl, człowiek-koń niecierpliwie przebierający kopytami… Gdzie ja właściwie spadłem?

      – Byłem świadkiem zbrodni tam, nad urwiskiem.

      Dionizos przypatruje mi się uważnie, z życzliwością, nie wykazując zbytniego zainteresowania tą informacją.

      – Czy może pan określić, kim była ofiara? – pyta.

      – Sądzę, że chodzi o Juliusza Verne’a.

      – Juliusza Verne’a? – powtarza, spoglądając ponownie na listę. Juliusz Verne… Ach, tak. Dziewiętnastowieczny pisarz, autor powieści science-fiction. Za wcześnie, o wiele za wcześnie… Poza tym za bardzo ciekawski. Musi pan wiedzieć, że ciekawscy ludzie często miewają problemy.

      – Problemy?

      – Niech więc pan nie będzie zbyt ciekawski. Wiem, że przy takiej liczbie uczniów, jaka jest w tym roczniku, trudno nam będzie wszystkich dopilnować. Tymczasem proszę zadowolić się dotarciem do pańskiego osiedla, a dokładniej – do pańskiej willi. Tam poczuje się pan jak w domu.

      Jakże dawno nigdzie nie czułem się „jak w domu”.

      – Noce w Aedenie są chłodne, poranki także. Radzę, by poszedł pan się rozlokować. Willa 142 857. Cherubinka chętnie pana zaprowadzi. To niedaleko, lecz jeśli jest pan zmęczony, może pan dosiąść centaura.

      „Cherubinka” czyli dziewczyna-motyl, „centaur” czyli człowiek-koń – te wszystkie krzyżówki człowieka ze zwierzęciem to chimery. Tylko chimery. Przypomina mi to Wyspę doktora Moreau, gdzie szalony naukowiec skrzyżował ludzi ze zwierzętami.

      – Wolę pójść sam. Gdzie to jest?

      – Musi pan iść szeroką aleją, przejść przez główny plac, następnie skręcić w trzecią ulicę w lewo, ulicę Drzew Oliwnych. Bez problemu znajdzie pan numer 142 857. Proszę odpocząć, ale pozostać w gotowości. Kiedy usłyszy pan trzy długie uderzenia dzwonu, proszę przyjść na główny plac.

      Zakładam sandały, które podaje mi Dionizos. Tak obuty i przyodziany w moją nieskazitelnie białą togę, przekraczam okazałą bramę Olimpii.

      13. ENCYKLOPEDIA: NIEBIAŃSKIE JERUZALEM

      Fragment z Apokalipsy św. Jana. „Zabrał mnie na wysoką górę. I pokazał mi wielkie miasto, ‚Niebiańskie Jeruzalem’. Otoczone wysokim murem z dwunastoma bramami. Przed

Скачать книгу