Idealny narzeczony. Мелани Милберн
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Idealny narzeczony - Мелани Милберн страница 5
Zmarszczył czoło.
– W końcu będziesz musiała powiedzieć wszystkim, że nie jesteś w żadnym związku.
Abby wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała ogłosić rozstanie, ale o ileż łatwiej byłoby namówić Luke’a, by podszył się pod jej narzeczonego? Mogłaby nawet po balu wrzucić na bloga i Tweetera porady dotyczące rozstań.
Nie garnęła się do przyznania, że ona – ekspertka od spraw sercowych – jest singielką, w dodatku dziewicą.
– Owszem, ale zrozum: potrzebuję narzeczonego na niby, by wreszcie się z nim rozstać. Kiedyś poznam kogoś właściwego. Może przy pomocy portalu randkowego. Póki co, muszę z kimś pójść na bal.
Luke przewrócił oczami, po czym podszedł do drzwi salonu i ostentacyjnym gestem je otworzył.
– Jeśli pozwolisz, mam jeszcze sporo pracy dzisiaj do zrobienia.
Zrozumiała, że to jej ostatnia szansa, by na niego wpłynąć.
– Proszę, proszę, proszę, zrób to dla mnie, Luke. To tylko kilka godzin. Możesz wyjść wcześniej, nikt nie będzie miał ci za złe. Pomyśl o tych wszystkich biednych dzieciach, którym pomożesz! By odmienić ich życie, wystarczy, że poudajesz mojego narzeczonego przez dwie godziny.
Milczał, nie odrywając od niej wzroku. Trwało to tak długo, że w myślach zaczęła już układać słowa pisemnego wymówienia pracy. W końcu jednak wydał z siebie długie, ciężkie westchnienie.
– No dobra, wygrałaś. Zabiorę cię na bal. Dwie godziny, nie dłużej. I obiecaj mi, że robimy to ten jeden, jedyny raz.
Abby zalała fala ulgi. Musiała się powstrzymać przed uściskaniem go. Chciała go ucałować. Sama przed sobą ukrywała, jak bardzo.
– Dobra, jasne. Oczywiście. Potrzebuję cię tylko na jeden wieczór. Obiecuję.
Potem pobieżnie ustalili szczegóły dotyczące stroju oraz wspólnego wyjścia. Następnie odprowadził ją do drzwi.
– Jeszcze jedno – dodał.
Obejrzała się na niego.
– Tak?
Zdawało jej się, że nie może oderwać wzroku od jej ust.
– Mogę odegrać swoją rolę, ale są pewne granice i liczę, że ty i twoje fantazje je uszanują. Zrozumiano?
Ciekawiło ją, co miał przez to na myśli.
– Nie myślisz chyba, że oczekuję, że naprawdę mnie poślubisz: to byłby absurd!
– Dobrze wiedzieć – odparł zagadkowo. – Do jutra, Kopciuszku.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy tylko zamknął za nią drzwi, zaklął siarczyście. Jak ta cholerna dziewucha namówiła go, by się zgodził na tę hucpę? Nie chodził na bale. Nie chodził na imprezy. Nie chodził nawet na uroczyste kolacje, chyba że firma go do nich zmuszała.
A przede wszystkim nie chodził na randki.
Od śmierci Kimberley nie miał motywacji, by randkować. Raz na jakiś czas nawet czuł taką potrzebę, ale szybko ją w sobie tłamsił. Zresztą, nigdy nie był dobry w te klocki. Próbował z Kimberley. Starał się bardzo, choćby po to, by udowodnić sobie, że jest ulepiony z lepszej gliny niż ojciec: podstarzały playboy romansujący z partnerkami z musicali. Jednak mimo wszelkich starań, by być dobrym partnerem, jego związek z Kimberley kulał, a on sam postawił na nim krzyżyk. Nie czuł się gotów przenieść ich relacji na nowy poziom. Kimberley nocowała u niego kilka razy w tygodniu, zostawiła nawet trochę ubrań i kosmetyków w jego domu, ale nie był skłonny ją poprosić, by z nim zamieszkała na stałe. Wydawało się to dla niego zbyt dużym krokiem. W tamtym czasie nie był przeciwny idei małżeństwa. Zakładał, że pewnego dnia poślubi właściwą osobę, lecz z biegiem czasu coraz bardziej zdawał sobie sprawę z tego, że Kimberley nią nie była.
Gdy już zebrał się w sobie, by z nią zerwać, Kimberley zginęła.
Na myśl o związaniu się z kimś innym robiło mu się słabo. Zupełnie jakby ktoś owijał go stalową liną coraz ciaśniej, aż zaczął się dusić.
Co do pomocy Abby z jej małym kłopotem… Cóż, miło z jej strony, że te sześć miesięcy temu sprawdziła, czy wszystko jest u niego w porządku. Był też jej wdzięczny, że o całym zajściu nie powiedziała jego matce i siostrze, oszczędzając im zmartwień. Abby wpadła wtedy odebrać coś, co zostawiła Ella dzień wcześniej. Żałował, że nie pamiętał więcej z tamtego wieczoru, ale rocznice urodzin Kimberley były dla niego trudne i zawsze kończyły się migreną. Wracał do domu od rodziców Kimberley. Co rok przygotowywali wszystko, nawet tort ze świeczkami i prezenty, których nigdy nie otworzy. Zawsze go zapraszali i zawsze przychodził. Z szacunku. Z poczucia obowiązku.
Z poczucia winy.
Żałował, że tamtego wieczoru otworzył Abby drzwi. Wrócił do domu pół godziny wcześniej, wypił kieliszek wina – kretyński pomysł – aby ukoić ból, ale wywołało to odwrotny efekt i migrena powaliła go jak cios obuchem.
Niewiele pamiętał, ale był w stanie przypomnieć sobie Abby na progu, z promiennym uśmiechem i błyszczącymi, jasnobrązowymi oczami. Patrzyła nimi na niego jak słodki szczeniaczek.
I jej usta. Ich nie byłby w stanie zapomnieć nawet po wybudzeniu ze stuletniej śpiączki. Dobry Boże, nie mógł oderwać wzroku od ich kształtnej pełni. Ciągle łapał się na fantazjowaniu, jak by one smakowały. Cholera, zaczął myśleć o seksie. I to z nią.
Co, oczywiście, było odstręczające. Była przyjaciółką jego siostrzyczki.
Tej linii nie zamierzał przekraczać. Zresztą, i tak nie był zainteresowany wchodzeniem z kimkolwiek w związek.
Chyba już nigdy nie będzie.
Nie chciał się mierzyć z odpowiedzialnością za cudzy dobrostan. Jak mógłby odnaleźć ukojenie w związku po śmierci Kimberley? To, że jej nie kochał, nie znaczyło przecież, że nie cierpiał z powodu jej odejścia. Każdego dnia rozmyślał o wszystkim, co ją i jej rodzinę ominęło w życiu. Nic, co byłby w stanie powiedzieć lub uczynić, nie wynagrodzi im tej straty.
Nie chciał tego przechodzić jeszcze raz, z kolejną osobą, z kolejną rodziną. Lepiej, że odpuścił sobie randkowanie. Dzięki temu nikt nie zostanie już zraniony.
Dobrze, a co Abby?
Jednym z nielicznych klarownych wspomnień, jakie Luke miał z tamtego wieczoru, były jej kasztanowe włosy łaskoczące go w twarz. Pachniały wiosennym kwieciem. Jej dotyk…
Nie mógł sobie przypomnieć, czy to on pierwszy dotknął jej, czy ona jego.
Nieważne.