Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 3

Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже

Скачать книгу

któregoś z krajów azjatyckich.

      Nagle rozległ się jakiś hałas na zewnątrz. Morderca był w innym budynku. Komisarz przeciął park, depcząc trawniki, i dotarł do budynku z drewnianym dachem. I tym razem drzwi otworzyły się bez trudu. Niczym cień wśliznął się do mrocznego wnętrza. Była to stajnia, podzielona na boksy z ażurowymi ściankami, gdzie stały małe koniki z krótko przystrzyżonymi grzywami.

      Koniki drżały. Migotała słoma. Pierre Niémans ruszył do przodu z bronią w ręku. Minął jeden boks, drugi, trzeci… Jakiś głuchy dźwięk z prawej strony. Odwrócił się. To tylko stuk kopyta. Krzyk. Znowu obrót. Za późno. Błysk ostrza. Niémans uskoczył w ostatnim momencie. Maczeta musnęła go po ramieniu i wbiła się w zad konia. Koń gwałtownie wierzgnął i żelazna podkowa rąbnęła bandytę w twarz. Komisarz wykorzystał tę chwilę, rzucił się na mordercę i zaczął okładać go kolbą rewolweru.

      Bił go i bił… gdy wreszcie przerwał, spojrzał na krwawiącą twarz swojej ofiary. Z poranionych policzków sterczały kości. Gałka oczna zwisała na kilku włóknach. Morderca nie ruszał się, na głowie wciąż miał kapelusz w barwach Arsenalu. Niémans ponownie chwycił rewolwer i trzymając oburącz zakrwawioną kolbę, włożył mu lufę do ust. Odciągnął kurek i zamknął oczy. Już miał strzelić, gdy rozległ się przenikliwy dzwonek.

      To odezwał się w jego kieszeni telefon komórkowy.

      2

      Trzy godziny później, w nowej dzielnicy Nanterre-Préfecture, w budynku Komendy Głównej Policji ostre światło padało na biurko Antoine’a Rheimsa siedzącego w cieniu. Naprzeciw niego, również poza kręgiem światła, widoczna była wysoka sylwetka Pierre’a Niémansa, który właśnie przedstawił zwięzły raport na temat pościgu w Boulogne.

      – Co z tym człowiekiem? – zapytał sceptycznym tonem Rheims.

      – Z Anglikiem? Jest w stanie śpiączki. Ma liczne złamania na twarzy. Zadzwoniłem do szpitala Hôtel-Dieu: zamierzają zrobić mu przeszczep skóry.

      – A ofiara?

      – Rozjechany przez samochody na przedmieściu Porte Molitor.

      – Mój Boże! Co się tam właściwie stało?

      – Porachunki między angielskimi chuliganami. Wśród kibiców Arsenalu byli kibice Chelsea. Korzystając z zamętu, pobili się między sobą. Jeden z nich użył maczety.

      Rheims pokiwał głową z niedowierzaniem. Po chwili ciszy zapytał ponownie:

      – A ten twój? Jesteś pewien, że to uderzenie kopytem doprowadziło go do tego stanu?

      Niémans nie odpowiedział i odwrócił się do okna. W białym blasku księżyca po fasadach sąsiednich budynków przesuwały się fantazyjne cienie, ponad ciemnozielonymi wzgórzami parku Nanterre przepływały obłoki.

      – Nie rozumiem cię, Pierre – odezwał się znowu Rheims. – Po co wdajesz się w takie historie? Pilnowanie stadionu!

      Niémans nadal milczał.

      – To nie na twoje lata – podjął Rheims. – Ani nie wchodzi w zakres twoich obowiązków. Nasza umowa była jasna: żadnej pracy w terenie, żadnej więcej przemocy…

      Niémans odwrócił się do swego przełożonego.

      – Przejdźmy do rzeczy, Antoine – rzekł. – Dlaczego wezwałeś mnie tutaj w środku nocy? Kiedy do mnie dzwoniłeś, nie mogłeś wiedzieć, co się dzieje w parku. A więc, o co chodzi?

      Pozostający w cieniu Rheims ani drgnął. Szerokie ramiona, siwe kręcone włosy, twarz jak z kamienia. Komisarz wydziału kierował od kilku lat Centralnym Biurem do spraw Zwalczania Handlu Ludźmi – OCRTEH – skomplikowana nazwa na określenie po prostu brygady obyczajowej. Niémans poznał Rheimsa znacznie wcześniej, zanim osiadł on na tym spokojnym stanowisku rządowym, spotkali się, kiedy obaj jako zwykłe gliny patrolowali ulice w słońcu i w deszczu, szybcy i skuteczni. Niémans pochylił krótko ostrzyżoną głowę i powtórzył:

      – O co chodzi?

      Rheims westchnął.

      – Chodzi o morderstwo.

      – W Paryżu?

      – Nie, w Guernon. W departamencie Isère, niedaleko Grenoble. Miasteczko uniwersyteckie.

      Niémans przysunął krzesło i usiadł, zwrócony twarzą do przełożonego.

      – Zamieniam się w słuch.

      – Ciało znaleziono wczoraj po południu. Zawieszone między skałami, nad rzeką, która płynie obok kampusu. Wszystko wskazuje na to, że zbrodnię popełnił psychopata.

      – Co wiesz o ciele? Czy to kobieta?

      – Nie. Mężczyzna. Młody. Chyba bibliotekarz. Ciało było nagie. Nosiło ślady tortur: rany cięte, szarpane, oparzenia… wspominano też o uduszeniu.

      Niémans oparł łokcie o biurko. Obracał w rękach popielniczkę.

      – Dlaczego mi to wszystko mówisz?

      – Bo mam zamiar cię tam wysłać.

      – Co takiego? Przecież policja z Grenoble zatrzyma zbrodniarza w ciągu tygodnia i…

      – Pierre, nie udawaj idioty. Dobrze wiesz, że to nie takie proste. Takie sprawy nigdy nie są proste. Rozmawiałem z sędzią. Chce specjalisty.

      – Specjalisty od czego?

      – Od zabójstw. I obyczajówki. Podejrzewa motyw seksualny. W każdym razie coś w tym rodzaju.

      Niémans wychylił się do światła i poczuł ciepło lampy halogenowej.

      – Antoine, nie mówisz mi wszystkiego.

      – Sędzią jest Bernard Terpentes. Mój stary kumpel. Obaj pochodzimy z Pirenejów. Ta sprawa go niepokoi, kapujesz? Chce załatwić ją jak najszybciej. I uniknąć plotek, mediów, wszystkich tych głupot. Za kilka tygodni zaczynają się zajęcia na uniwersytecie, trzeba zamknąć dochodzenie przed tym terminem. To wszystko, co mogę ci powiedzieć.

      Niémans wstał i podszedł ponownie do okna. Popatrzył na latarnie, na ciemny park. Czuł jeszcze w skroniach napięcie ostatnich godzin: uderzenia maczetą, przedmieście, pościg przez korty Rolanda Garrosa. Uświadomił sobie po raz setny, że telefon od Rheimsa uchronił go przed zabiciem człowieka. Pomyślał o napadach niekontrolowanej agresji, które odbierały mu świadomość, poczucie czasu i miejsca, do takiego stopnia, że zdolny byłby popełnić zbrodnię.

      – Więc jak? – spytał Rheims.

      Niémans odwrócił się i oparty o framugę okna odrzekł:

      – Mija już czwarty rok, odkąd nie prowadzę tego rodzaju spraw. Dlaczego właśnie mnie to proponujesz?

      – Potrzebny

Скачать книгу