Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 6
– Ośmiu. Nie, przepraszam, dziewięciu.
– Czy potrafią przepytać świadków, odnaleźć jakieś wskazówki, zorganizować zapory na drodze?
– No tak… Choć, co prawda, nie robimy na ogół takich rzeczy…
– A pan, kapitanie Vermont, ilu pan ma ludzi?
– Dwudziestu – odpowiedział służbiście żandarm. – Są to ludzie doświadczeni. Przeczeszą teren, gdzie odnaleziono…
– Doskonale. Sugeruję również, żeby przepytali osoby, które mieszkają przy drogach prowadzących do rzeki, żeby złożyli wizyty w warsztatach, na dworcach, w domach sąsiadujących z parkingami samochodowymi… Caillois podczas wycieczek nocował niekiedy w schroniskach. Dotrzyjcie do nich i przeszukajcie je. Ofiara mogła być porwana z któregoś z nich.
Niémans zwrócił się do Barnesa.
– Panie kapitanie, chciałbym, żeby zebrał pan informacje z całego regionu. Do południa chcę otrzymać listę włóczęgów i bezdomnych w departamencie. Proszę sprawdzić, kto ostatnio został zwolniony z więzienia w promieniu trzystu kilometrów. Może nam się przydać wykaz kradzieży samochodów i włamań. Proszę nie zapomnieć o hotelach i restauracjach. Niech pan roześle faksem kwestionariusze z pytaniami. Chcę wiedzieć o każdym podejrzanym szczególe. Chciałbym też dostać opis wszystkich bulwersujących wydarzeń, jakie miały miejsce w Guernon w ciągu ostatnich dwudziestu lat, a które mogłyby mieć coś wspólnego z naszą sprawą.
Barnes zapisał w swoim notesie żądania komisarza. Niémans zwrócił się do Joisneau:
– Skontaktuj się z centralnym biurem informacji. Poproś ich o listę sekt, magów i wszystkich ostatnio uwięzionych w tym rejonie.
Joisneau kiwnął głową. Terpentes także milcząco wyraził swą zgodę, niczym szef, który obmyślił cały plan działania.
– Zajmiecie się tym, zanim będzie gotowy wynik sekcji zwłok – zakończył Niémans. – Nie muszę chyba panom przypominać, że należy zachować całkowite milczenie w tej sprawie. Ani słowa prasie lokalnej, w ogóle nikomu.
Rozstali się w pośpiechu, z powodu porannej mżawki, na podjeździe CHRU – szpitala uniwersyteckiego. W cieniu wysokiego budynku, który, jak się wydawało, liczył sobie przynajmniej dwa wieki, każdy wsiadł bez słowa do swego samochodu.
Rozpoczęło się polowanie.
4
Pierre Niémans i Éric Joisneau udali się od razu na uniwersytet, wzniesiony u wrót miasta. Komisarz poprosił porucznika, by poczekał na niego w bibliotece, w głównym budynku, podczas gdy on złoży wizytę rektorowi uczelni, który miał gabinet na ostatnim piętrze budynku administracyjnego, sto metrów dalej.
Wszedł do odnowionego gmachu z lat siedemdziesiątych, z wysokim stropem i ścianami w jasnym pastelowym kolorze. Na samej górze, w sali przypominającej poczekalnię, siedziała przy małym biurku sekretarka. Niémans przedstawił się i powiedział, że chciałby się widzieć z panem Vincentem Luyse’em.
Musiał poczekać kilka minut i przez ten czas obejrzał fotografie zwycięskich studentów, dzierżących puchary i medale zdobyte na trasach narciarskich lub na rwących górskich potokach.
Chwilę potem Niémans znalazł się przed obliczem rektora. Był to mężczyzna o krótkich, kędzierzawych włosach, płaskim nosie i białej cerze. Twarz Vincenta Luyse’a stanowiła ciekawą mieszaninę negroidalnych rysów i anemicznej bladości. Panujący w gabinecie półmrok przed burzą rozjaśniały co jakiś czas promienie chowającego się za chmury słońca. Rektor poprosił komisarza, by usiadł, i pocierając nerwowo ręce, zapytał:
– No i co pan powie?
– O czym?
– Odkrył pan już jakieś ślady?
– Panie rektorze, dopiero co przyjechałem. Proszę dać mi trochę czasu. Na razie chciałbym zadać panu kilka pytań.
Luyse zesztywniał na krześle, które, jak wszystkie meble w tym gabinecie wyłożonym boazerią w kolorze ochry, przypominało swym kształtem dziwny kwiat, jakby z obcej planety.
– Czy miały już miejsce jakieś niepokojące wydarzenia w pańskiej uczelni? – spytał obojętnym tonem Niémans.
– Niepokojące? Nigdy.
– Żadnych historii z narkotykami? Żadnych kradzieży, rozróbek?
– Nie.
– Nie ma żadnych band, klanów? Jakiejś grupy egzaltowanych młodych ludzi?
– Nie rozumiem, o czym pan mówi.
– Mam na myśli czarną magię i tym podobne rytuały.
– Nic takiego u nas się nie zdarza. Nasi studenci mają otwarte umysły.
Niémans milczał. Rektor taksował go wzrokiem: krótkie, na jeża ostrzyżone włosy, barczysta sylwetka, kolba MR 73 wystająca spod płaszcza. Luyse przeciągnął dłonią po twarzy, po czym, jakby sam siebie próbując przekonać, powiedział:
– Słyszałem, że jest pan doskonałym policjantem.
Niémans nadal milczał, utkwiwszy w nim wzrok. Luyse opuścił oczy i dodał:
– Chciałbym, panie komisarzu, żeby znalazł pan jak najszybciej mordercę. Wkrótce zaczynają się zajęcia…
– W tej chwili nie ma w kampusie żadnego studenta?
– Jest kilku w internacie. Mieszkają na górze, na poddaszu głównego budynku. Jest także paru profesorów, którzy przygotowują się do wykładów.
– Mógłbym poznać ich nazwiska?
– Ależ… – zawahał się na moment – nie ma problemu.
– Co może pan powiedzieć o Rémym Caillois?
– Był bibliotekarzem. Bardzo zamknięty w sobie, nie utrzymywał z nikim kontaktów.
– Czy studenci go lubili?
– No tak… Oczywiście.
– Gdzie mieszkał? W Guernon?
– Tutaj, w kampusie. Na ostatnim piętrze głównego budynku, mieszkał razem z żoną. To samo piętro zajmują studenci z internatu.
– Rémy Caillois miał dwadzieścia pięć lat. W dzisiejszych czasach to trochę za młody wiek, żeby się żenić.
– Rémy i Sophie Caillois studiowali na naszym uniwersytecie. Poznali się wcześniej, w kampusie, w szkole dla dzieci naszych profesorów. Przyjaźnili