Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 10
– Jakiego bractwa?
– Jeden z moich ludzi studiował w Guernon. Opowiadał mi, że na uczelni istniała grupa elitarnej młodzieży trzymająca się z dala od innych. Należały do niej dzieci tutejszych wykładowców…
Fanny pokręciła głową przecząco.
– Nazwałabym to raczej wielką rodziną. Dzieci, o których pan mówi, dorastały na terenie uniwersytetu, tu się uczyły, wychowywały się w jego atmosferze. Potem uzyskiwały doskonałe wyniki w nauce. To chyba zrozumiałe?
– Nawet w dyscyplinach sportowych?
– To sprawa górskiego powietrza.
– Znała pani na pewno Rémy’ego Caillois. Jaki on był?
Fanny odpowiedziała bez wahania:
– Samotny. Zamknięty w sobie. Ponury. A przy tym bardzo zdolny. Prawdziwy erudyta. Krążyła plotka… że jakoby przeczytał wszystkie książki z naszej biblioteki.
– Myśli pani, że ta plotka miała jakieś podstawy?
– Nie wiem, ale księgozbiór biblioteki znał na wylot. Biblioteka była jego kryjówką, schronieniem, azylem.
– Był dość młody jak na to stanowisko.
– Dorastał w tej bibliotece. Jego ojciec był dyrektorem uniwersyteckiej biblioteki.
– Tego nie wiedziałem. Czy Caillois też należeli do waszej „wielkiej rodziny”?
– Ależ skąd! Przeciwnie, Rémy był wrogo do nas nastawiony. Mimo swej wiedzy nigdy nie osiągał rezultatów, na jakie liczył. Przypuszczam, że nam zazdrościł.
– Jaka była jego specjalność?
– Chyba filozofia. Swoją pracę dyplomową pisał z filozofii.
– Na jaki temat?
– Nie mam pojęcia.
Komisarz umilkł. Spoglądał na góry coraz bardziej oświetlone słońcem. Przywodziły mu na myśl oślepionych jaskrawym światłem gigantów.
– Czy jego ojciec jeszcze żyje?
– Nie. Zaginął kilka lat temu. Wypadek w górach.
– Nie było w tym nic podejrzanego?
– O co panu chodzi? Zginął pod lawiną, która zeszła z Grande Lance d’Allemont w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym trzecim roku. Jest pan gliną w każdym calu.
– Mamy dwóch bibliotekarzy alpinistów. Ojca i syna. Obaj zginęli w górach. Ten zbieg okoliczności chyba zasługuje na uwagę?
– Nic nie świadczy o tym, że Rémy zginął w górach.
– To prawda. Wyszedł jednak w niedzielę rano na wycieczkę. Pewnie został zaskoczony przez zabójcę tam wysoko. Może morderca znał jego trasę…
– Rémy nie należał do tych, którzy chodzą utartym szlakiem. I nie rozmawiał z nikim o swojej marszrucie. To był człowiek bardzo skryty.
Niémans skłonił się.
– Dziękuję pani. Na zakończenie muszę jeszcze powiedzieć oklepaną formułkę: jeśli przypomni pani sobie o jakimś szczególe, proszę skontaktować się ze mną pod jednym z tych numerów. – Napisał numer swojego pagera i telefonu w czytelni, którą rektor mu udostępnił, komisarz wolał bowiem zainstalować się na uczelni niż w biurze żandarmerii. Mruknął na pożegnanie: – Do zobaczenia.
Dziewczyna nie podniosła oczu. Kiedy jednak Niémans zabierał się do odejścia, zapytała:
– Mogę zadać panu jedno pytanie?
Utkwiła w nim spojrzenie swych jasnych oczu. Niémans poczuł się nieswojo. Jej tęczówki miały niezwykły blask kryształu, wzburzonej wody lub skrzącego się szronu.
– Słucham.
– W radiu powiedzieli… Czy to prawda, że należał pan do ekipy, która zabiła Jacques’a Mesrine’a?
– Byłem wtedy bardzo młody, ale to prawda.
– Zastanawiałam się… Co się czuje po czymś takim?
– Po czym?
– Po takiej akcji.
Niémans zrobił kilka kroków w kierunku dziewczyny, która cofnęła się mimo woli. Wytrzymała jednak jego spojrzenie z arogancką miną.
– Zawsze z przyjemnością porozmawiam z panią, ale nigdy nie usłyszy pani ode mnie słowa na ten temat ani o tym, co straciłem tamtego dnia.
Fanny spuściła oczy.
– Rozumiem – powiedziała cicho.
– Nie, nie rozumie pani. I to pani wielkie szczęście.
6
Krople deszczu bębniły po jego plecach. Niémans pożyczył w żandarmerii buty terenowe i teraz wspinał się po dość wygodnych skalnych stopniach, utworzonych przez naturę. Znalazłszy się na szczycie uskoku, obejrzał dokładnie niszę, w której odkryto ciało, a także całe skalne zbocze. Dłońmi w rękawicach z goreteksu usiłował wymacać w chropowatej powierzchni ślady haków. Otwory w kamieniu.
Wiatr smagał jego twarz kroplami lodowatego deszczu. Niémans lubił to uczucie. Mimo okoliczności, z powodu których przybył nad to małe jeziorko, miał nieodparte wrażenie panującego tu spokoju. Może dlatego właśnie zabójca wybrał ten zakątek, gdzie panowała niczym niezmącona błoga cisza, a szmaragdowa zieleń wody przynosiła ukojenie wzburzonym umysłom.
Komisarz nic nie znalazł. Przeszukał niszę, ale i tam nie było śladów haków. Przyklęknął i ręką obmacywał wewnętrzne ściany niszy. Nagle jego palce natrafiły na otwór, wyraźny, wykonany precyzyjnie w samym środku sklepienia groty. Pomyślał przez moment o Fanny Ferreirze. Miała rację – zabójca, zaopatrzony w haki i bloczki, wciągnął ciało, wykorzystując własny ciężar.
Wsunął głębiej rękę i znalazł jeszcze trzy otwory głębokości dwudziestu centymetrów, ułożone w trójkąt – trzy odciski haków podtrzymujących bloczki. Zaczynały się zarysowywać okoliczności zbrodni. Rémy Caillois został zaskoczony podczas swojej wycieczki. Morderca związał go, torturował, okaleczył, a w końcu zabił w tym górskim pustkowiu. Następnie opuścił się na dół. Jak się stąd wydostał? Niémans spojrzał piętnaście metrów niżej, tam gdzie woda tworzyła lśniące lustro jeziora. Z pewnością popłynął kajakiem lub czymś w tym rodzaju.
Ale dlaczego zadał sobie tyle trudu? Dlaczego nie zostawił ciała na miejscu zbrodni?
Komisarz