Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 11
Uruchomił silnik i pojechał z powrotem na uniwersytet.
Dochodziła godzina jedenasta rano. Na obsadzonym zielenią placu widać było niewiele osób. Kilku studentów biegało na stadionie, nie bardzo pasującym do skupiska betonowych bloków.
Komisarz skręcił w ulicę poprzeczną i skierował się ponownie do ogromnego głównego gmachu, mającego osiem pięter i sześćset metrów długości. Zaparkował wóz i spojrzał na plan budynku. Poza biblioteką znajdowały się tutaj także sale wykładowe wydziału medycznego oraz fizyki i chemii. Na poszczególnych piętrach usytuowano laboratoria. Najwyższe piętro przeznaczono na internat. Strażnik kampusu podał komisarzowi numer apartamentu zajmowanego przez Rémy’ego Caillois i jego młodą żonę.
Pierre Niémans minął drzwi do biblioteki i wszedł do obszernego holu, gdzie światło wpadało przez duże okna. Ściany ozdobiono prostymi freskami, połyskującymi w jasnym blasku poranka, drugi koniec holu kilkaset metrów dalej ginął w mglistej poświacie. Rozmiarami hol przywodził na myśl budownictwo socrealizmu – nic tu nie przypominało atmosfery jasnych marmurów i ciemnych drewnianych boazerii uczelni paryskich. Przynajmniej tak wyobrażał to sobie Niémans, który nigdy nie postawił nogi w żadnym uniwersytecie. Ani w Paryżu, ani gdzie indziej.
Wszedł na granitowe stopnie wiszących schodów, których każda część tworzyła spiralę oddzieloną pionową ścianką. Fantazja architektoniczna w tak samo przytłaczającym stylu jak reszta. Co druga lampa nie działała i Niémans wchodził na zmianę w strefy całkowitych ciemności lub zalane jaskrawym światłem.
Wreszcie dotarł do wąskiego korytarza z licznymi drzwiami. Rozejrzał się w ciemnościach – widocznie przepaliły się wszystkie żarówki – szukając numeru 34, mieszkania Caillois.
Gdy go w końcu odnalazł, lekko pchnął uchylone drzwi z cienkiej sklejki.
Powitały go cisza i półmrok. Znalazł się w małym przedpokoju. W głębi, w smudze światła, zauważył rozwieszone na ścianach biało-czarne fotografie, zrobione chyba w latach trzydziestych lub czterdziestych. Przedstawiały dumnych ze zwycięstwa lekkoatletów, którzy nie szczędząc wysiłku, skaczą aż pod niebo lub w rekordowym czasie pokonują ostatnie metry bieżni. Z ich twarzy, sylwetek, postawy, jak z posągów bogów, emanowała niezwykła doskonałość. Wszystko to pasowało do architektury uniwersytetu.
Na wiszącym u dołu portrecie widniał Rémy Caillois. Komisarz zdjął fotografię, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Młody, przystojny, uśmiechnięty mężczyzna, z krótko przystrzyżonymi włosami. Z jego oczu wyzierał jakiś szczególny niepokój.
– Kim pan jest?
Niémans odwrócił się. Z głębi korytarza wyłoniła się sylwetka kobiety w nieprzemakalnym płaszczu. Mogła mieć około dwudziestu pięciu lat. Niezbyt długie jasne włosy okalały szczupłą, pociągłą twarz, której bladość podkreślały cienie pod oczami. Na jej pięknej twarzy, z delikatnymi rysami, malowało się ogromne przygnębienie.
– Jestem komisarzem policji. Pierre Niémans – przedstawił się.
– I wchodzi pan bez pukania?
– Przepraszam. Drzwi były otwarte. Czy pani jest żoną Rémy’ego Caillois?
Zamiast odpowiedzi kobieta wyrwała zdjęcie z rąk komisarza i powiesiła je z powrotem na ścianie. Zdjęła płaszcz nieprzemakalny i weszła do pokoju z lewej strony. Niémans mimo woli dostrzegł w rozchyleniu zniszczonego swetra białą, wątłą pierś. Wzdrygnął się.
– Proszę wejść – powiedziała niechętnie.
Niémans zobaczył urządzony starannie, choć w dość surowym stylu, mały salon. Na ścianach wisiały nowoczesne obrazy. Symetryczne linie, niepokojące barwy, niezrozumiałe figury. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Jego uwagę zwrócił inny szczegół – w pokoju unosił się silny chemiczny zapach. Był to zapach kleju. Widać niedawno położone zostały nowe tapety. Serce mu się ścisnęło. Pomyślał, że życie okrutnie doświadczyło tę kobietę.
– Proszę pani, przyjechałem z Paryża – zaczął oschłym tonem. – Zostałem tu wezwany przez sędziego, żeby pomóc w śledztwie dotyczącym zabójstwa pani męża.
– Czy coś pan znalazł?
Komisarz przyjrzał jej się. Ta kobieta przepełniona była żalem, ale jeszcze bardziej nienawiścią do policji.
– Na razie nie mamy nic – przyznał. – Mam jednak nadzieję, że śledztwo…
– Czekam na pańskie pytania.
Niémans usiadł na kanapie naprzeciw kobiety, która odsunęła krzesło, jakby chciała być jak najdalej od niego. Zmieszany podniósł poduszkę i obracał ją w rękach przez kilka sekund.
– Czytałem pani zeznanie. Chciałbym uzyskać kilka dodatkowych informacji. Czy dużo osób chodzi na wycieczki w tym regionie?
– Czy sądzi pan, że w Guernon jest tak wiele atrakcji? Wszyscy tu chodzą i wspinają się po górach.
– Czy inni wycieczkowicze znali trasy, którymi chadzał Rémy?
– Nie. Nigdy o tym nie mówił. Miał swoje własne ścieżki.
– Czy były to po prostu spacery, czy dłuższe wyprawy?
– To zależy. W niedziele Rémy szedł w góry, przynajmniej na wysokość dwóch tysięcy metrów. Ale nie zabierał ze sobą sprzętu.
Niémans milczał jakiś czas, po czym zapytał:
– Czy pani mąż miał wrogów?
– Nie.
Dwuznaczny ton tej odpowiedzi kazał mu zadać następne pytanie, które jego samego zaskoczyło:
– Czy miał przyjaciół?
– Nie. Rémy był człowiekiem zamkniętym w sobie.
– Jakie były jego relacje ze studentami, którzy przychodzili do biblioteki?
– Jego kontakty z nimi ograniczały się do przyjmowania rewersów.
– Nie zdarzyło się nic dziwnego w ostatnim czasie?
Ponieważ kobieta milczała, Niémans zapytał inaczej:
– Czy pani mąż nie był jakoś szczególnie zdenerwowany, spięty?
– Nie.
– Proszę