Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 11

Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже

Скачать книгу

ale komisarz nigdy go nie używał. Przy poufnych rozmowach nie korzystał także ze swego telefonu komórkowego, który zapewniał jeszcze mniej dyskrecji. Od kilku lat najchętniej używał pagera, zmieniając marki i modele. Nikt nie mógł podłączyć się do tego systemu, który działał tylko po podaniu hasła. Nabył tę zabawkę u dilerów paryskich, którzy natychmiast docenili fakt, że pagery zapewniają dyskrecję w przekazywaniu wiadomości. Numer komisarza znali tylko Joisneau, Barnes i Vermont. Wsiadając do samochodu, wyjął pager z kieszeni i nacisnął guzik. Żadnych wiadomości.

      Uruchomił silnik i pojechał z powrotem na uniwersytet.

      Dochodziła godzina jedenasta rano. Na obsadzonym zielenią placu widać było niewiele osób. Kilku studentów biegało na stadionie, nie bardzo pasującym do skupiska betonowych bloków.

      Komisarz skręcił w ulicę poprzeczną i skierował się ponownie do ogromnego głównego gmachu, mającego osiem pięter i sześćset metrów długości. Zaparkował wóz i spojrzał na plan budynku. Poza biblioteką znajdowały się tutaj także sale wykładowe wydziału medycznego oraz fizyki i chemii. Na poszczególnych piętrach usytuowano laboratoria. Najwyższe piętro przeznaczono na internat. Strażnik kampusu podał komisarzowi numer apartamentu zajmowanego przez Rémy’ego Caillois i jego młodą żonę.

      Pierre Niémans minął drzwi do biblioteki i wszedł do obszernego holu, gdzie światło wpadało przez duże okna. Ściany ozdobiono prostymi freskami, połyskującymi w jasnym blasku poranka, drugi koniec holu kilkaset metrów dalej ginął w mglistej poświacie. Rozmiarami hol przywodził na myśl budownictwo socrealizmu – nic tu nie przypominało atmosfery jasnych marmurów i ciemnych drewnianych boazerii uczelni paryskich. Przynajmniej tak wyobrażał to sobie Niémans, który nigdy nie postawił nogi w żadnym uniwersytecie. Ani w Paryżu, ani gdzie indziej.

      Wszedł na granitowe stopnie wiszących schodów, których każda część tworzyła spiralę oddzieloną pionową ścianką. Fantazja architektoniczna w tak samo przytłaczającym stylu jak reszta. Co druga lampa nie działała i Niémans wchodził na zmianę w strefy całkowitych ciemności lub zalane jaskrawym światłem.

      Wreszcie dotarł do wąskiego korytarza z licznymi drzwiami. Rozejrzał się w ciemnościach – widocznie przepaliły się wszystkie żarówki – szukając numeru 34, mieszkania Caillois.

      Gdy go w końcu odnalazł, lekko pchnął uchylone drzwi z cienkiej sklejki.

      Powitały go cisza i półmrok. Znalazł się w małym przedpokoju. W głębi, w smudze światła, zauważył rozwieszone na ścianach biało-czarne fotografie, zrobione chyba w latach trzydziestych lub czterdziestych. Przedstawiały dumnych ze zwycięstwa lekkoatletów, którzy nie szczędząc wysiłku, skaczą aż pod niebo lub w rekordowym czasie pokonują ostatnie metry bieżni. Z ich twarzy, sylwetek, postawy, jak z posągów bogów, emanowała niezwykła doskonałość. Wszystko to pasowało do architektury uniwersytetu.

      Na wiszącym u dołu portrecie widniał Rémy Caillois. Komisarz zdjął fotografię, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Młody, przystojny, uśmiechnięty mężczyzna, z krótko przystrzyżonymi włosami. Z jego oczu wyzierał jakiś szczególny niepokój.

      – Kim pan jest?

      Niémans odwrócił się. Z głębi korytarza wyłoniła się sylwetka kobiety w nieprzemakalnym płaszczu. Mogła mieć około dwudziestu pięciu lat. Niezbyt długie jasne włosy okalały szczupłą, pociągłą twarz, której bladość podkreślały cienie pod oczami. Na jej pięknej twarzy, z delikatnymi rysami, malowało się ogromne przygnębienie.

      – Jestem komisarzem policji. Pierre Niémans – przedstawił się.

      – I wchodzi pan bez pukania?

      – Przepraszam. Drzwi były otwarte. Czy pani jest żoną Rémy’ego Caillois?

      Zamiast odpowiedzi kobieta wyrwała zdjęcie z rąk komisarza i powiesiła je z powrotem na ścianie. Zdjęła płaszcz nieprzemakalny i weszła do pokoju z lewej strony. Niémans mimo woli dostrzegł w rozchyleniu zniszczonego swetra białą, wątłą pierś. Wzdrygnął się.

      – Proszę wejść – powiedziała niechętnie.

      Niémans zobaczył urządzony starannie, choć w dość surowym stylu, mały salon. Na ścianach wisiały nowoczesne obrazy. Symetryczne linie, niepokojące barwy, niezrozumiałe figury. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia. Jego uwagę zwrócił inny szczegół – w pokoju unosił się silny chemiczny zapach. Był to zapach kleju. Widać niedawno położone zostały nowe tapety. Serce mu się ścisnęło. Pomyślał, że życie okrutnie doświadczyło tę kobietę.

      – Proszę pani, przyjechałem z Paryża – zaczął oschłym tonem. – Zostałem tu wezwany przez sędziego, żeby pomóc w śledztwie dotyczącym zabójstwa pani męża.

      – Czy coś pan znalazł?

      Komisarz przyjrzał jej się. Ta kobieta przepełniona była żalem, ale jeszcze bardziej nienawiścią do policji.

      – Na razie nie mamy nic – przyznał. – Mam jednak nadzieję, że śledztwo…

      – Czekam na pańskie pytania.

      Niémans usiadł na kanapie naprzeciw kobiety, która odsunęła krzesło, jakby chciała być jak najdalej od niego. Zmieszany podniósł poduszkę i obracał ją w rękach przez kilka sekund.

      – Czytałem pani zeznanie. Chciałbym uzyskać kilka dodatkowych informacji. Czy dużo osób chodzi na wycieczki w tym regionie?

      – Czy sądzi pan, że w Guernon jest tak wiele atrakcji? Wszyscy tu chodzą i wspinają się po górach.

      – Czy inni wycieczkowicze znali trasy, którymi chadzał Rémy?

      – Nie. Nigdy o tym nie mówił. Miał swoje własne ścieżki.

      – Czy były to po prostu spacery, czy dłuższe wyprawy?

      – To zależy. W niedziele Rémy szedł w góry, przynajmniej na wysokość dwóch tysięcy metrów. Ale nie zabierał ze sobą sprzętu.

      Niémans milczał jakiś czas, po czym zapytał:

      – Czy pani mąż miał wrogów?

      – Nie.

      Dwuznaczny ton tej odpowiedzi kazał mu zadać następne pytanie, które jego samego zaskoczyło:

      – Czy miał przyjaciół?

      – Nie. Rémy był człowiekiem zamkniętym w sobie.

      – Jakie były jego relacje ze studentami, którzy przychodzili do biblioteki?

      – Jego kontakty z nimi ograniczały się do przyjmowania rewersów.

      – Nie zdarzyło się nic dziwnego w ostatnim czasie?

      Ponieważ kobieta milczała, Niémans zapytał inaczej:

      – Czy pani mąż nie był jakoś szczególnie zdenerwowany, spięty?

      – Nie.

      – Proszę

Скачать книгу