Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 7
W przestronnej i jasnej sali panowała jednocześnie atmosfera całkowitego odosobnienia.
– Na tym uniwersytecie wykładają najlepsi profesorowie – poinformował go Joisneau. – Elita południowo-wschodniej Francji. Prawo, ekonomia, literatura, psychologia, socjologia, fizyka… I przede wszystkim medycyna. Wybitni naukowcy z Isère prowadzą tu zajęcia i są konsultantami w tutejszym szpitalu. Mieści się w dawnych budynkach uniwersyteckich, które zostały całkowicie przerobione. Leczy się tu ponad połowa departamentu, a w klinice położniczej urodzili się wszyscy mieszkańcy tutejszej górskiej okolicy.
Niémans słuchał go, skrzyżowawszy ręce na piersi, oparty o jeden ze stolików.
– Skąd wiesz to wszystko?
– Studiowałem tutaj – odrzekł Joisneau, wziąwszy do ręki pierwszą z brzegu książkę. – Zaczynałem na wydziale prawa… chciałem zostać adwokatem.
– I jesteś policjantem?
Porucznik spojrzał na Niémansa. W jego oczach odbijało się światło lamp.
– Kiedy miałem już robić dyplom, przestraszyłem się nagle, że się zanudzę na śmierć. Wtedy zapisałem się do szkoły policyjnej w Tuluzie. Wmawiałem sobie, że zawód policjanta wiąże się z działaniem, ryzykiem, że będzie to praca, która dostarczy mi wielu niespodzianek…
– I co, jesteś rozczarowany?
Porucznik odstawił książkę na półkę. Spoważniał.
– Nie. A zwłaszcza nie dzisiaj. – Utkwił wzrok w komisarzu. – Te zwłoki… Jak można zrobić coś takiego?
Niémans uchylił się od odpowiedzi.
– Jaka była atmosfera na uczelni? Nie działo się nic szczególnego?
– Nie. Sporo smarkaczy z rodzin mieszczańskich, z głowami pełnymi frazesów na temat życia, epoki, jedynie słusznych ich zdaniem idei… Były także dzieci chłopów i robotników. Jeszcze więksi idealiści. I bardziej agresywni. W każdym razie wszyscy zetknęliśmy się z bezrobociem, więc…
– Nie było żadnych dziwnych historii? Powstawały jakieś grupki, partyjki?
– Nie. Nic takiego. Chociaż może… Istniała swego rodzaju elita uniwersytetu. Taki mikrokosmos utworzony z dzieci wykładających tu profesorów. Niektórzy byli wyjątkowo zdolni. Zgarniali co roku wszystkie nagrody. Nawet w dyscyplinach sportowych. To nam się nie podobało.
Niémans przypomniał sobie portrety zwycięzców w poczekalni rektora Luyse’a.
– Czy ci studenci tworzyli jakąś grupę? – zapytał. – Czy mógł ich łączyć jakiś pomylony pomysł?
Joisneau roześmiał się głośno.
– Coś w rodzaju konspiracji?
Niémans wstał i podszedł do półek.
– Bibliotekarza znają wszyscy na uczelni. Jest idealnym celem. Wyobraź sobie grupę studentów opanowanych jakąś szaleńczą ideą. Ofiara… rytuał… Zastanawiając się nad wyborem kandydata na ofiarę, mogliby pomyśleć właśnie o Caillois.
– Zapomina pan, że mówiłem o prymusach. Są zbyt zajęci rywalizacją w nauce, żeby wdawać się w coś takiego.
Niémans wszedł między rzędy półek z książkami, których oprawy połyskiwały brązem i złotem. Joisneau podążał za nim krok w krok.
– Bibliotekarz – mówił dalej komisarz – to ktoś, kto pożycza książki, wie, co każdy czyta, co studiuje… Może dowiedział się czegoś, czego nie powinien wiedzieć?
– Nie zabija się człowieka w ten sposób dla… Jakie tajemnice, według pana, mogą skrywać studenci w swoich lekturach?
– Nie wiem – Niémans odwrócił się do niego gwałtownie. – Nie ufam intelektualistom.
– Ma pan jakiś pomysł? Jakieś podejrzenie?
– Nie. W tym momencie wszystko jest możliwe. Bójka. Zemsta. Jakiś wybryk inteligencików. Może homoseksualistów. Albo po prostu dokonał tego jakiś włóczęga, psychopata, który przypadkiem natrafił w górach na Caillois.
Komisarz przejechał palcami po okładkach książek.
– Nie jestem dogmatykiem, ale zaczniemy od tego. Trzeba przejrzeć stare księgi, które mogą mieć związek z tym morderstwem.
– Jaki związek?
Niémans przeszedł znowu między rzędami półek, skierował się do pulpitu bibliotekarza w drugim końcu sali, na podwyższeniu, ponad stolikami czytelników. Na pulpicie królował komputer, w szufladach ustawione były segregatory. Komisarz postukał w czarny ekran.
– Tutaj musi być wykaz wszystkich wypożyczanych książek. Zleć to swoim ludziom. Znajdź najbardziej oczytanych, jeśli w ogóle tacy istnieją. Poproś także o pomoc studentów z internatu. Niech wyszukają wszystkie książki, które poruszają problemy zła, brutalności, tortur, a także zabijania na ofiarę z pobudek religijnych. Niech zajrzą do książek dotyczących etnologii. Chciałbym, żeby zanotowali nazwiska studentów, którzy interesowali się tego rodzaju pracami. Trzeba też dowiedzieć się, na jaki temat Caillois pisał swą pracę dyplomową.
– A ja co mam robić?
– Ty przepytasz studentów z internatu. Każdego z osobna. Przebywają tutaj dniami i nocami, muszą więc znać uczelnię na wylot. Zwyczaje, nastroje, dziwne typy… Chcę wiedzieć, jak Caillois był oceniany przez innych. Zbierz też informacje o jego włóczęgach w górach. Znajdź tych, którzy mu towarzyszyli. Spróbuj wysondować, kto znał trasy jego wycieczek. Kto mógł dołączyć do niego tam na szlaku…
Joisneau spojrzał sceptycznie na komisarza. Niémans nachylił się do niego i powiedział cicho:
– Powiem ci, co tu mamy. Mamy przerażający mord, skurczonego trupa, z oznakami straszliwego cierpienia na twarzy. Wszystko to wygląda na jakieś szaleństwo. Ale na razie to nasz sekret. Mamy kilka godzin, może trochę więcej, żeby rozwiązać tę zagadkę. Potem wtrącą się media, zaczną się naciski, rozbudzą się emocje. Skoncentruj się. Zanurz się w tym koszmarze. Daj z siebie wszystko, co możesz. Tylko w ten sposób odsłonimy oblicze zła.
Porucznik robił wrażenie przestraszonego.
– Pan naprawdę uważa, że uda nam się w kilka godzin…
– Chcesz pracować ze mną, tak czy nie? – przerwał mu komisarz. – Wyjaśnię ci, jak ja to widzę. Kiedy mamy morderstwo, trzeba brać pod uwagę każdy