Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 5

Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже

Скачать книгу

wypadku nic nie jest banalne.

      – Wspominano mi o ranach, oparzeniach – powiedział Niémans.

      – Nie oglądałem jeszcze ciała, ale zdaje się, że rzeczywiście były ślady licznych tortur.

      – Ofiara zmarła wskutek tortur?

      – Nie ma co do tego pewności. Na szyi są także głębokie rany cięte i ślady duszenia.

      Niémans znowu odwrócił się w kierunku jeziorka. Zobaczył wyraźne odbicie swojej sylwetki – ostrzyżoną głowę i niebieski płaszcz.

      – A tu? Znalazłeś coś?

      – Nie. Od godziny już szukam jakiegoś szczegółu, wskazówki. Na razie bez rezultatu. Moim zdaniem ofiara nie została zabita tutaj.

      – Wspiąłeś się na górę?

      – Tak. Nie znalazłem niczego ważnego. Morderca z pewnością dostał się na szczyt ściany z drugiej strony, a potem opuścił ciało na linie. Zszedł za pomocą drugiej liny i przymocował ciało. Zadał sobie dużo trudu, żeby ułożyć trupa w takiej wymyślnej pozycji. To niepojęte.

      Niémans spojrzał jeszcze raz na chropowatą powierzchnię skały najeżonej ostrymi krawędziami. Z miejsca, gdzie stał, nie mógł dobrze ocenić odległości, ale wydawało mu się, że nisza, w której umieszczono ciało, znajdowała się w połowie wysokości ściany, tak samo daleko od ziemi jak od szczytu grzbietu. Odwrócił się gwałtownie.

      – Chodźmy stąd.

      – Gdzie?

      – Do szpitala. Chcę obejrzeć ciało.

      Na oświetlonym stole leżał trup mężczyzny, odkryty do ramion. Był skulony, jakby bał się uderzenia pioruna w twarz.

      Łokcie miał wciśnięte między kolana, pięści pod brodą. Biała skóra, napięte mięśnie, ślady ran sprawiały dziwne wrażenie, jakby nie pasowały do ciała. Na szyi widoczne były długie zadrapania, jakby ktoś usiłował rozciąć gardło. Żyły na skroniach napęczniały.

      Niémans podniósł wzrok na osoby obecne w kostnicy. Byli to: sędzia śledczy Bernard Terpentes – szczupły, z krótkim wąsikiem, potężnie zbudowany, o ruchach niedźwiedzia, kapitan Roger Barnes, który dowodził brygadą żandarmerii w Guernon, oraz kapitan René Vermont, oddelegowany przez sekcję poszukiwań, niewysoki, łysawy, z twarzą pokrytą trądzikiem i wąskimi szparami oczu. Joisneau stał z tyłu, z miną gorliwego stażysty.

      – Czy wiadomo, kto to jest? – zapytał Niémans. Barnes zrobił krok do przodu, bardzo po wojskowemu, i odkaszlnąwszy, powiedział:

      – Ofiara to Rémy Caillois, panie komisarzu. Miał dwadzieścia pięć lat. Pracował od trzech lat jako kierownik biblioteki na uniwersytecie w Guernon. Ciało zostało zidentyfikowane dziś rano przez jego żonę, Sophie Caillois.

      – Czy zgłosiła jego zniknięcie?

      – Wczoraj, w niedzielę, wieczorem. Mąż wybrał się poprzedniego dnia na wycieczkę w góry, na szczyt Muret. Sam, jak to czynił w każdy weekend. Czasami spędzał noc w którymś ze schronisk. Dlatego żona nie niepokoiła się, aż do wczoraj po południu i…

      Barnes przerwał. Niémans odsłonił ciało ofiary.

      Zapadła cisza, jakby wszystkim głos uwiązł w gardle ze zgrozy. Brzuch i klatkę piersiową ofiary pokrywały czarne rany różnej wielkości i kształtu. Widoczne były pokaleczone fioletowe wargi, wielobarwne oparzenia i coś, co przypominało plamy z sadzy. Dawało się również zauważyć zadrapania na rękach i nadgarstkach, jakby skrępowano ofiarę kablem.

      – Kto znalazł ciało?

      – Młoda kobieta… – Barnes zerknął do notatek. – Fanny Ferreira. Wykładowca na tym uniwersytecie. Ma zwyczaj pływać w rwącej rzece – w piance i z płetwami. To niebezpieczny sport…

      – I co dalej?

      – Dopłynęła do naturalnej zapory na rzece, do skały odgradzającej kampus. Wdrapując się na górę, dostrzegła w skalnej niszy ciało.

      – To jej słowa?

      Barnes rozejrzał się niepewnie dokoła.

      – Tak, chyba tak…

      Komisarz odkrył ciało w całości. Obszedł wokoło skulonego nieboszczyka, przyglądając się jego białej skórze i ostro sterczącym kościom czaszki z krótkimi włosami.

      Niémans wziął świadectwo zgonu, które podał mu Barnes. Pobieżnie przebiegł wzrokiem tekst maszynopisu. Dokument został sporządzony osobiście przez dyrektora szpitala. Miejscowy lekarz nie podał godziny zgonu. Zadowolił się opisaniem widocznych ran i wywnioskował, że śmierć nastąpiła wskutek uduszenia. Żeby dowiedzieć się czegoś więcej, trzeba przeprowadzić sekcję zwłok.

      – Kiedy przybędzie lekarz sądowy?

      – Spodziewamy się go w każdej chwili.

      Komisarz podszedł do ofiary. Pochylił się nad zmarłym i przyjrzał się rysom jego twarzy. Przystojna, młoda, z zamkniętymi oczyma, bez żadnych śladów tortur.

      – Nikt nie dotykał twarzy?

      – Nikt, panie komisarzu.

      – Oczy miał zamknięte?

      Barnes przytaknął głową. Niémans kciukiem i palcem wskazującym uniósł ostrożnie powieki ofiary. W tym momencie stała się rzecz nieoczekiwana: z prawego oka wypłynęła łza. Komisarz odskoczył gwałtownie. Zmarły płakał.

      Niémans spojrzał na innych, ale nikt nie zauważył tego zadziwiającego szczegółu. Starając się zachować zimną krew, znowu uniósł powieki zmarłego. To, co zobaczył, upewniło go, że nie oszalał, że było to morderstwo z rodzaju tych, jakich boi się każdy glina lub o jakich marzy przez cały okres służby, zależnie od swojej osobowości.

      Wyprostował się i zdecydowanym ruchem przykrył ciało. Mruknął do sędziego:

      – Pomówmy o przebiegu śledztwa.

      Bernard Terpentes wstał.

      – Rozumiecie panowie, że ta sprawa może okazać się trudna i… niecodzienna. Z tego powodu postanowiliśmy z prokuratorem, że policja z Grenoble będzie współpracować z policją krajową. Sprowadziłem także obecnego tu komisarza głównego policji Pierre’a Niémansa, który przybył z Paryża. Bez wątpienia znacie jego nazwisko. Komisarz pracuje teraz w Paryżu w wydziale do walki ze stręczycielstwem. Na razie nie wiemy nic o motywach zabójstwa, być może jednak chodzi o zbrodnię na tle seksualnym. W każdym razie popełnił ją jakiś szaleniec. Doświadczenie pana Niémansa bardzo nam się przyda. Dlatego też proponuję, żeby komisarz objął kierowanie operacją…

      Barnes wyraził zgodę krótkim skinieniem głowy, Vermont poszedł w jego ślady, lecz

Скачать книгу