Purpurowe rzeki. Жан-Кристоф Гранже
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Purpurowe rzeki - Жан-Кристоф Гранже страница 12
– Pani mąż nie trzymał tu żadnych książek?
– Nie miał takiej potrzeby. Cały dzień pracował w bibliotece.
– Czy tam właśnie przygotowywał swoją pracę dyplomową?
Kobieta potwierdziła krótkim skinieniem głowy. Niémans nie przestawał obserwować jej pięknej i nieprzystępnej twarzy. Zadziwiające było to, że w ciągu niecałych dwóch godzin poznał dwie tak urzekające kobiety.
– Na jaki temat pisał pracę dyplomową?
– O igrzyskach olimpijskich.
– Do tego nie potrzeba być intelektualistą.
Na twarzy Sophie Caillois pojawił się wyraz lekceważenia.
– Praca dotyczyła relacji między wysiłkiem fizycznym i świętością, ciałem i myślą. Prowadził badania nad mitem o athlon, interesował go człowiek pierwotny, który uzyskiwał urodzajność ziemi dzięki swojej sile fizycznej, pokonawszy ograniczenia własnego ciała.
– Niech mi pani wybaczy – jęknął Niémans. – Nie znam się na filozofii. Czy ma to jakiś związek ze zdjęciami w korytarzu?
– Tak i nie. Są to kadry z jednego z filmów Leni Riefenstahl o olimpiadzie w Berlinie w tysiąc dziewięćset trzydziestym szóstym roku.
– Te zdjęcia robią wrażenie.
– Rémy mawiał, że ta olimpiada swoją atmosferą odpowiadała całkowicie igrzyskom w Olimpii, gdzie przewodnią ideą był związek ciała i myśli, fizycznego wysiłku i myśli filozoficznej.
– W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z ideą nazistowską, czyż nie?
– Dla mojego męża nie liczyły się słowa. Fascynował go związek idei i siły fizycznej, ducha i ciała.
Niémans nie pojmował nic z tego zagmatwanego wywodu. Kobieta pochyliła się i spytała niespodziewanie ostrym tonem:
– Dlaczego pana tu przysłano? Dlaczego właśnie kogoś takiego jak pan?
Zignorował napastliwość tej uwagi. Przepytując świadków, zawsze stosował tę samą technikę – bezosobową i chłodną, onieśmielającą rozmówcę. Policjant, zwłaszcza ktoś z jego gębą, nie musi grać na uczuciach ani posługiwać się psychologicznymi sztuczkami.
– A czy pani zdaniem mógł ktoś mieć jakieś pretensje do pani męża?
– Czy pan zwariował? Nie widział pan ciała? Nie rozumie pan, że mojego męża zabił jakiś szaleniec? Że to jakiś dewiant go napadł, pobił, torturował, zamęczył na śmierć?
Niémans odetchnął głęboko. Pomyślał o tym cichym, oderwanym od świata bibliotekarzu i jego agresywnej żonie. Przedziwna para.
– Jak układało się w waszym małżeństwie? – zapytał.
– A co to pana obchodzi?
– Proszę jednak odpowiedzieć.
– Jestem podejrzana?
– Dobrze pani wie, że nie. Proszę o odpowiedź.
– Czy chce pan wiedzieć, ile razy w tygodniu się kochaliśmy? – Z jej spojrzenia biła nieukrywana wrogość.
Niémans poczuł gęsią skórkę na karku.
– Proszę panią o współpracę. Wykonuję tylko mój zawód.
– Wynoś się, zasrany gliniarzu.
Jej zęby nie były śnieżnobiałe, ale usta miała prześliczne, fascynujące. Niémans podziwiał jej wystające kości policzkowe, brwi, niezwykle wyraziste oczy i cerę o jasnej karnacji. Doskonała i nieskazitelna piękność. Komisarz nie ruszył się z miejsca.
– Niech się pan wynosi! – krzyknęła.
– Ostatnie pytanie. Rémy cały czas przebywał na terenie uniwersytetu. Kiedy odbył służbę wojskową?
Sophie Caillois znieruchomiała, zaskoczona tym pytaniem. Skuliła się, jakby ogarnięta wewnętrznym chłodem.
– Nie był w wojsku.
– Nie powołano go?
Przytaknęła skinieniem głowy.
– Z jakiego powodu?
Spojrzała znowu uważnie na komisarza.
– Czego pan szuka?
– Z jakiego powodu? – powtórzył.
– Pewnie zadecydował tak psychiatra.
– Rémy cierpiał na zaburzenia umysłowe?
– Skąd pan przyjechał? Wszyscy starają się wykręcić od wojska. To o niczym nie świadczy. Symuluje się chorobę i sprawa załatwiona.
Niémans nic już nie powiedział, ale jego mina musiała wyrażać nieskrywaną dezaprobatę. Kobieta otaksowała go wzrokiem od stóp do głów, jego nienaganną elegancję, i skrzywiła się z niesmakiem.
– Zabieraj się stąd, do cholery.
Podniósł się i mruknął:
– Wychodzę, ale chciałbym, żeby pani wiedziała jedno.
– Co takiego? – warknęła.
– Czy się to pani podoba, czy nie, ale to właśnie tacy ludzie jak ja chwytają zbrodniarzy. Tylko tacy jak ja mogą pomścić mordercę pani męża.
Twarz Sophie Caillois stężała na kilka sekund, a potem jej podbródek zadrżał. Wybuchnęła płaczem.
– Znajdę go – powtórzył.
Stojąc już w drzwiach, rzucił przez ramię:
– Przysięgam, że znajdę tego łajdaka, który zamordował pani męża.
Na zewnątrz oślepiła go jasność dnia. Pod powiekami zatańczyły czarne plamy. Potrzebował kilku sekund, żeby coś zobaczyć. Idąc do samochodu, wielkim wysiłkiem woli nakazał sobie spokój. Widział wciąż twarze tych dwóch kobiet – ciemnowłosej Fanny Ferreiry i jasnowłosej Sophie Caillois. Dwie kobiety o silnych charakterach, inteligentne i agresywne. Takich kobiet nigdy nie trzymał w swoich objęciach.
Kopnął z całej siły żelazny kosz na śmieci zawieszony na słupie,