Podpalacz. Peter Robinson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Podpalacz - Peter Robinson страница 4

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
Podpalacz - Peter Robinson

Скачать книгу

mówiłem. Byłem z kimś.

      – Musimy wiedzieć, kto to jest i gdzie mieszka.

      – Dziewczyna, Mandy. Nie znam nazwiska. Mieszka w Eastvale. – Podał adres, a Annie go zanotowała.

      – O której do niej dotarłeś?

      – Poszedłem do pubu, w którym ona pracuje, George and Dragon, niedaleko uczelni. Byłem tam tuż przed zamknięciem, chyba za kwadrans jedenasta. Potem poszliśmy do niej.

      – Jak dotarłeś do Eastvale? Masz samochód?

      – Żartuje pan? Przy drodze można złapać autobus. Odjeżdża o wpół do jedenastej.

      Jeśli Mark mówi prawdę, a jego alibi potwierdzi kierowca autobusu i ta dziewczyna, to nie mógł wywołać pożaru. Gdyby ogień podłożono przed dziesiątą trzydzieści, z drewnianych barek nie zostałoby nic do pierwszej trzydzieści, kiedy Andrew Hurst zgłosił, że się pali.

      – O której tu wróciłeś? – kontynuował przesłuchanie Banks.

      – Nie wiem. Nie mam zegarka.

      Banks zerknął na przegub jego dłoni. Chłopak mówił prawdę.

      – Która mogła być? Dwunasta? Pierwsza? Druga?

      – Później. Wyszedłem od Mandy około trzeciej według jej budzika.

      – Jak wróciłeś? W nocy chyba nie ma autobusów?

      – Na piechotę.

      – Dlaczego nie zostałeś na noc?

      – Martwiłem się o Tinę. Jak jest po wszystkim… no wie pan, to człowiekowi zaczynają przychodzić do głowy różne myśli, nie zawsze dobre. Nie mogłem zasnąć. Miałem kiepski nastrój, czułem się winny. Nie powinienem był jej zostawiać.

      – Ile czasu zajęła ci droga powrotna?

      – Jakąś godzinę. Może trochę mniej. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ten tłum… Dlatego się ukryłem i obserwowałem, co robicie, dopóki mnie nie znaleźliście.

      – Długo?

      – Nie mierzyłem czasu.

      – Widziałeś w lesie kogoś jeszcze?

      – Tylko strażaków.

      – Wiem, że nie jest ci łatwo, Mark, ale muszę zadać to pytanie. Wiesz coś o ludziach z tej drugiej barki? Zbieramy wszystkie informacje, jakie nam wpadną w ręce.

      – Tam jest tylko jeden facet.

      – Jak się nazywa?

      – Tom.

      – Tom jaki?

      – Po prostu Tom.

      – Od jak dawna tam mieszkał?

      – Nie wiem. Był już, jak się wprowadziliśmy z Tiną.

      – Czym on się zajmuje?

      – Nie mam pojęcia. Rzadko wychodzi. Jest zamknięty w sobie.

      – Wiesz, czy był u siebie wczoraj wieczorem?

      – Nie. Ale pewnie był. Jak mówiłem, prawie nie wychodzi z domu.

      – Zauważyłeś w okolicy jakichś obcych?

      – Nie.

      – Ktoś wam groził?

      – Tylko urzędnicy z British Waterways.

      – Jak to?

      Mark rzucił Banksowi wyzywające spojrzenie.

      – Chyba się pan domyśla, że raczej nie jesteśmy typowymi przedstawicielami klasy średniej. – Gestem dłoni wskazał na barki. – To były stare rzęchy, od lat nieużywane. Ktoś je tutaj zostawił, żeby butwiały. Nie wiadomo nawet, do kogo należą, to się wprowadziliśmy. – Mark ponownie spojrzał na barki. Do jego oczu napłynęły łzy i nieznacznie pokręcił głową.

      Banks dał mu chwilę, żeby się pozbierał, zanim podjął przesłuchanie.

      – Chcesz powiedzieć, że byliście tu dzikimi lokatorami?

      Mark otarł oczy wierzchem dłoni.

      – Tak. A ludzie z British Waterways od wielu tygodni próbowali nas wyrzucić.

      – Tom też mieszkał na dziko?

      – Nie wiem. Chyba tak.

      – Czy na barkach był prąd?

      – Ale skąd!

      – To skąd oświetlenie i ogrzewanie?

      – Świece. Mieliśmy stary żelazny piecyk na drewno. Był rozwalony, ale udało mi się jakoś go naprawić.

      – A Tom?

      – Chyba podobnie. Barki były takie same, nawet jeśli on swoją trochę odpicował.

      Banks odwrócił się, patrząc na spalone barki. Piecyk na drewno mógł być przyczyną zaprószenia ognia, co wyjaśniałoby przyczynę pożaru. Być może Tom używał niebezpiecznych materiałów na rozpałkę – nafty, benzyny albo ropy. Ale to była tylko spekulacja, dopóki Geoff Hamilton i patolog nie zakończą pracy. Cierpliwości! – skarcił się w duchu Banks.

      Czy istniały jakieś oczywiste motywy? Mark i Tina posprzeczali się, może więc chłopak ją pobił, a potem podpalił barkę i uciekł. Niewykluczone, jeśli jego alibi okaże się fałszywe. Banks zwrócił się do funkcjonariusza Smythe’a:

      – Posterunkowy, proszę z powrotem skuć Marka, przewieźć go na komisariat i tam umieścić w areszcie.

      Mark spojrzał na Banksa przerażony.

      – Nie możecie tego zrobić!

      – Wyobraź sobie, że możemy. Przynajmniej na dwadzieścia cztery godziny. Nadal jesteś podejrzany i nie masz stałego miejsca zamieszkania – powiedział Banks, po czym dodał: – Spójrz na to trochę inaczej. Będziesz dobrze traktowany i dostaniesz coś do jedzenia. A jeśli wszystko, co mi powiedziałeś, jest prawdą, to nie masz się czego obawiać. Byłeś karany?

      – Nie.

      – Czyli nie dałeś się złapać, tak? – Banks zwrócił się do Smythe’a. – Dopilnuj, żeby jego dłonie i całe ubranie sprawdzono na obecność materiałów łatwopalnych. Przekaż to dyżurnemu w izbie zatrzymań. Będzie wiedział, co zrobić.

      – Nie myśli pan chyba, że to ja? – protestował Mark. – Co z Tiną? Kocham ją i nigdy bym jej

Скачать книгу