Podpalacz. Peter Robinson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podpalacz - Peter Robinson страница 5
Mgła oblepiała poczerniałe resztki spalonych barek. Kiedy dowódca jednostki straży pożarnej, który oficjalnie dowodził całą akcją, wydał zgodę na oględziny miejsca pożaru, Banks, policyjny fotograf Peter Darby, technik kryminalistyczny Terry Bradford oraz Geoff Hamilton zaczęli wkładać kombinezony ochronne. Annie obserwowała ich z daleka opatulona szynelem.
– Pożar został ugaszony, a pogorzelisko jest dozorowane – stwierdził Hamilton. – Nie runie na nas żaden sufit i pokład raczej się nie zapadnie. Ale trzeba stąpać ostrożnie. Deski pokładowe położone na stalowym kadłubie mogły się w niektórych miejscach przepalić. Nie mamy do czynienia z przestrzenią zamkniętą, nie powinno więc być problemów z zatruciem powietrza, ale i tak musimy nosić maski przeciwpyłowe. Popiół zawiera sporo trujących substancji. Mogą się wzbijać w górę od naszych kroków, a nie chcemy, żeby się dostały do płuc.
Banks sięgnął po maskę, myśląc o ilościach dymu papierosowego, które wciągnął do swoich płuc przez wszystkie te lata.
– Sprzęt gotowy? – Hamilton zwrócił się do Petera Darby’ego.
Darby zdobył się na uśmiech.
– Kamera analogowa, film trzydzieści pięć milimetrów. Kolor. Może być?
– Tak. Pamiętaj, żeby jej nie wyłączać i robić zdjęcia pod różnymi kątami. Prawdopodobnie zwłoki będą przysypane szczątkami elementów kabiny, dlatego chcę mieć je sfilmowane przed i po odsłonięciu. Zrób też ujęcia wszystkich możliwych wyjść i zwracaj specjalną uwagę na miejsca szczególnego oddziaływania ognia oraz możliwe potencjalne źródła powstania pożaru, które ci wskażę.
– Zwykle robię co najmniej dwukrotnie każdy metr kwadratowy. Oczywiście dokumentuję też całość oględzin.
– Bardzo dobrze. Idziemy.
Darby zarzucił na ramię swój sprzęt.
– I żebyście mi się nie plątali pod nogami! – zrzędził Hamilton. – Będzie nas tam zdecydowanie zbyt wielu.
Banks słyszał te narzekania już wcześniej. Hamilton chciałby jak najbardziej ograniczyć liczbę ludzi na barkach, żeby zmniejszyć ryzyko zatarcia śladów pożarowych, które i tak już są w bardzo kiepskim stanie. Musiał jednak zabrać ze sobą technika kryminalistycznego, żeby ten zabezpieczył ślady na miejscu. Fotograf też był niezbędny.
Banks poprawił maskę przeciwpyłową. Terry Bradford podniósł pękatą torbę ze sprzętem do przeprowadzania oględzin i zabezpieczania śladów i ruszyli – najpierw na barkę Toma. Wchodząc na spalony pokład, Banks musiał walczyć ze strachem. Choć nikomu tego nie wyznał, panicznie bał się ognia. Jeszcze podczas służby w policji stołecznej był świadkiem wyjątkowo drastycznych scen i potem regularnie dręczyły go nocne koszmary, w których pożar uwięził go na którymś z wyższych pięter płonącego budynku. Tym razem nie jest tak źle, powtarzał sobie w duchu. Żadnego ognia, tylko ugaszone wodą fragmenty pokładu. Ale już sama myśl o płomieniach pełzających po ścianach oraz suficie i niszczących wszystko na swojej drodze przyprawiała go o trwogę.
– Stąpajcie ostrożnie – napominał ich Hamilton. – Łatwo zniszczyć jakiś ślad na pogorzelisku, ponieważ nie zawsze go widać. Na szczęście większość wody użytej do gaszenia wyciekła przez burty, nie będziemy więc w niej brodzili.
Żeby nabrać dystansu, Banks zmusił się do skoncentrowania całej uwagi na pracy i przypomniał sobie, co wie. Pogorzelisko jest wyjątkowe, ponieważ stwarza problemy, których na innych miejscach zbrodni nie ma. Niszczycielski dla potencjalnych śladów i późniejszych dowodów w sądzie jest nie tylko ogień, ale też sam proces gaszenia pożaru. Banks i Hamilton właśnie dokonywali oględzin, ale strażacy, którzy wcześniej prowadzili akcję, prawdopodobnie zadeptali część cennych śladów. Najważniejsze było dla nich ratowanie życia. Tym razem zniszczenia mogły być mniejsze niż zazwyczaj, ponieważ strażak, który zauważył potencjalne dowody podpalenia, znał zasady oględzin miejsca przestępstwa i wiedział, jak należy postępować, żeby je zachować w jak najlepszym stanie.
Jednak to niszczycielska siła ognia stanowi chyba największy problem, rozważał dalej Banks. Płomienie i temperatura całkowicie niszczą wiele przedmiotów, inne zaś zmieniają nie do poznania. Banks pamiętał ze spalonej hurtowni, że zniekształcone i powyginane kształty, które nie kojarzyły mu się z czymkolwiek – zupełnie jak fotografie sprzętów wykonane pod nietypowym kątem, pokazywane uczestnikom emitowanych dawniej teleturniejów w celu rozpoznania – miały wyraźny kształt i konkretne przeznaczenie w oczach Hamiltona, który potrafił podnieść z podłogi jakiś czarny obiekt, zdeformowany niczym artefakt na obrazach Dalego, i rozpoznać w nim pustą puszkę, zapalniczkę, a nawet stopiony kieliszek do wina.
Barka miała dziewięć i pół albo dziesięć metrów długości. Większość drewnianego dachu i ścian uległa spaleniu, przybierając kształt czarnych, nieforemnych zgliszczy – sofy, łóżek, komody i resztek sufitu – najpierw zniszczonych przez ogień, a następnie oblanych wodą ze strażackich węży. Wyglądało na to, że po jednej stronie kajuty znajdowała się półka z książkami. Banks dostrzegł na podłodze przemoczone tomy. Przez maskę nie czuł żadnego zapachu, ale został mu w pamięci kwaśny odór spalonego plastiku, gumy oraz tkanin, który dolatywał do jego nozdrzy wcześniej, jeszcze nad brzegiem kanału. Ponieważ niemal wszystkie okna popękały, a schody i drzwi się spaliły, nie sposób było stwierdzić, czy ktokolwiek wtargnął na barkę siłą.
Banks szedł ostrożnie za Hamiltonem, który od czasu do czasu się zatrzymywał, żeby zrobić szybki szkic albo uważniej się przyjrzeć czemuś, co następnie kazał Terry’emu Bradfordowi umieścić w plastikowej torebce. Powoli przemierzali pogorzelisko. Banks słyszał pracę kamery, którą trzymał, gdy Peter Darby robił aparatem fotograficznym zdjęcia detali wskazanych mu przez Hamiltona.
– Wygląda na to, że pożar się zaczął tutaj – stwierdził Hamilton, gdy dotarli do środka części mieszkalnej.
Banks widział, że zniszczenia są w tym miejscu znacznie poważniejsze niż gdzie indziej, a stopień spalenia przedmiotów większy od tego, który widzieli dotychczas. Musieli uważnie stąpać, żeby przejść między poniewierającymi się wszędzie na podłodze spalonymi resztkami. Głos Hamiltona tłumiła maska, ale Banks wystarczająco dobrze rozumiał jego słowa.
– To ognisko powstania pożaru. Wyraźnie widać, że podłoga jest wypalona bardziej niż po przeciwległej stronie. – Hamilton podniósł nadpalony kawałek drewna. – Ogień przemieszcza się do góry, dlatego należy zakładać, że powstał w najniższym punkcie obszaru o największym wypaleniu. To tutaj. – Hamilton zdjął maskę i kazał Banksowi zrobić to samo.
Inspektor zastosował się do polecenia.
– Czuje pan coś? – zapytał Hamilton.
Odór spalonej gumy mieszał się z zapachem popiołu, ale Banks poczuł coś jakby znajomego.
– Terpentyna? – powiedział niepewnie.
Hamilton wyjął z torby na narzędzia jakiś mały gadżet w kształcie tuby,