Podpalacz. Peter Robinson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Podpalacz - Peter Robinson страница 7
– Ogień na pewno ją wysterylizował, ale z igłami nigdy dość ostrożności – powiedział.
Tymczasem Hamilton znów się schylił, tym razem żeby zeskrobać z podłogi, także obok śpiwora, coś, co Bradford umieścił w kolejnym słoju.
– Wygląda na to, że dziewczyna używała świeczki – zawyrokował Hamilton. – Prawdopodobnie do podgrzania tego, co sobie wstrzyknęła. Gdybym nie miał pewności, że ogień się zaczął na sąsiedniej barce, powiedziałbym, że to możliwa przyczyna pożaru. Nieraz widziałem takie rzeczy: ćpun zasypia nad zapaloną świeczką i nieszczęście gotowe. Ale świeczki bywają też prymitywnym zapalnikiem czasowym.
– Tutaj nie mamy do czynienia ani z jednym, ani z drugim? – upewniał się Banks.
– Nie. Źródło ognia zdecydowanie znajduje się w sąsiedztwie. Byłby to zbyt duży zbieg okoliczności, gdyby dwa pożary powstały równocześnie z dwóch różnych przyczyn. Poza tym widzimy tutaj znacznie mniejsze zniszczenia.
Banks czuł, że zaraz rozboli go głowa. Ponownie spojrzał na ciało dziewczyny, ściskając kciukiem i palcem wskazującym grzbiet nosa nad maską przeciwpyłową, dopóki jego oczy nie napełniły się łzami. Odwrócił wzrok, patrząc w mgłę, akurat na czas, żeby zobaczyć, jak doktor Burns, biegły lekarz, idzie w kierunku barek ze swoją czarną torbą.
Rozdział 2
Andrew Hurst mieszkał w domku śluzowego, małym i nijakim, położonym blisko kanału, mniej więcej półtora kilometra na wschód od ślepej odnogi kanału, na której spaliły się barki. Wysoki i wąski budynek wzniesiono z czerwonej cegły, pokryto łupkową dachówką, a w miejscu, gdzie ściany schodziły się z dachem, zamontowano antenę satelitarną. Mimo wczesnej pory Hurst był na nogach. Wysoki i chudy, po czterdziestce, z rzednącymi brązowymi włosami, miał na sobie dżinsy i czerwoną bluzę sportową zapinaną na zamek błyskawiczny.
– Spodziewałem się was – oznajmił, gdy Banks i Annie pokazali legitymacje. Jego jasnoszare oczy odrobinę dłużej patrzyły na Annie. – Pewnie chodzi o ten pożar.
– Istotnie – potwierdził Banks. – Możemy wejść?
– Proszę. Wybraliście doskonałą porę. Właśnie skończyłem śniadanie. – Cofnął się, wpuszczając gości. – Pierwszy pokój na lewo. Wezmę państwa płaszcze.
Podali mu okrycia i weszli do pokoju pełnego półek. Na nich stały setki, może tysiące płyt winylowych: longplaye, single czterdziestopięcioobrotowe oraz epki, wszystkie ułożone w równe rzędy. Banks spojrzał porozumiewawczo na Annie, zanim usiedli w fotelach, które wskazał Hurst.
– Robią wrażenie, prawda? – stwierdził Hurst z uśmiechem. – Kolekcjonuję płyty winylowe od dwunastego roku życia. Są moją wielką pasją. Oczywiście oprócz kanałów i ich historii.
– Rzeczywiście – przytaknął Banks, wciąż poruszony ogromem kolekcji. Przy innej okazji już klęczałby przy półkach, przeglądając okładki.
– Założę się, że natychmiast znajdę wszystko, co tylko przyjdzie mi do głowy. Wiem, gdzie leży każda płyta. Kathy Kirby, Matt Monro, Vince Hill, Helen Shapiro, Joe Brown, Vicki Carr. Proszę bardzo, niech mnie państwo sprawdzą! No, proszę.
Chryste, pomyślał Banks, przecież to czubek. Tylko tego im było trzeba!
– Panie Hurst – zaczął – z przyjemnością poddałbym próbie pański system katalogowania zbiorów i zapoznał się z całą kolekcją, ale czy moglibyśmy najpierw porozmawiać o pożarze? Na tych barkach zginęło dwoje ludzi.
Hurst sprawiał wrażenie rozczarowanego, jak dziecko pozbawione nowej zabawki. Ciągnął swój wywód ostrożnie, niepewny, czy włada jeszcze uwagą publiczności.
– Bo widzicie państwo, płyty nie są ułożone alfabetycznie, tylko według daty wydania. Na tym polega mój sekret.
– Panie Hurst, płyty zostawmy na później, bardzo proszę – Annie wsparła Banksa. – Musimy zadać panu kilka ważnych pytań.
Hurst rzucił jej pełne urazy, ponure spojrzenie, ale wydawał się rozumieć sytuację. Przesunął dłonią po włosach.
– Tak, wiem. Proszę mi wybaczyć, że tak paplam. To chyba szok. Zawsze dużo mówię, gdy jestem zestresowany. Naprawdę mi przykro z powodu tego, co się stało. W jaki sposób…
– Nie wiemy, jaka była przyczyna pożaru, ale uznajemy ją za podejrzaną – wyjaśnił Banks. Geoff Hamilton użył słowa „wątpliwa”. Wiedział równie dobrze jak Banks, że pożar nie zaczął się przypadkiem. – Dobrze zna pan okolicę? – zapytał.
Hurst kiwnął głową.
– Myślę o niej jako o moim odcinku kanału. Czuję się odpowiedzialny.
– Za ślepą odnogę też?
– Tak.
– Co może mi pan powiedzieć o mieszkańcach tych barek?
Hurst podniósł czarną oprawę swoich okularów i potarł prawe oko.
– Ściśle rzecz ujmując, to nie są zwykłe barki, wie pan?
– Jak to?
– To barki rzeczne. Zwykłe barki transportowe są szersze i nie mogłyby manewrować na tym kanale.
– Ach tak? Jednak chciałbym się dowiedzieć, co pan powie o tych dzikich lokatorach.
– Niewiele. Dziewczyna była miła. Blada i chuda, biedactwo, wcale nie wyglądała dobrze, ale miała słodki uśmiech i była całkiem ładna. Zawsze się ze mną witała, ilekroć ją widziałem oczywiście. Ale to nie zdarzało się często.
Zapewne mówi o Tinie, pomyślał Banks, przypominając sobie pokryte pęcherzami zwłoki w spalonym śpiworze, poczerniałe ramię, w które wstrzyknęła sobie ostatnią działkę. – A jej chłopak, Mark?
– Tak ma na imię? Zawsze wydawał mi się trochę podejrzany. Jakby coś knuł albo miał zaraz coś zbroić.
Doświadczenie mówiło Banksowi, że wiele dzieciaków w wieku Marka i młodszych sprawia takie wrażenie.
– Co pan wie o facecie z drugiej łodzi?
– Artysta.
Banks spojrzał na Annie, która uniosła brwi.
– Skąd pan wie, że był artystą?
– Zaraz po tym, jak się tutaj wprowadził, zamontował świetlik oraz pomalował zewnętrzne ściany kajuty, dlatego uznałem, że na pewno wynajął albo kupił tę łódź i złożyłem mu sąsiedzką wizytę.
– Jak przebiegła?
– Przyjął