Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie страница 2
– Proszę usiąść, kapitanie.
Eric podszedł bliżej i osunął się na wygodne siedzenie przed biurkiem admirał.
– Słucham, pani admirał.
Gracen zerknęła na dokumenty wywołane na ekran umieszczony pod twardym, plastikowym pulpitem biurka, przesuwając je bezmyślnie szybkimi ruchami palców. Weston zastanawiał się, na co właściwie czekała. A może po prostu nie chciała, by poczuł się zbyt komfortowo? Sam posługiwał się podobną taktyką parę razy, gdy chciał wywrzeć nacisk na podwładnych, a robił tak głównie dlatego, że była to cholernie skuteczna metoda, nawet jeśli wiedziało się, co jest grane. Po chwili admirał znów uniosła wzrok, a potem oparła się wygodniej.
– Cóż, kapitanie, czy posiada pan raport dotyczący kondycji pańskiego okrętu?
Eric zesztywniał odrobinę, a potem skinął głową.
– Tak jest, proszę pani. „Odyseja” została całkowicie naprawiona, a jej załoga w pełni zintegrowana. To najlepsza grupa ludzi, z jaką miałem zaszczyt służyć. Jesteśmy gotowi na dalsze rozkazy.
W oczach admirał Gracen rozbłysło coś, co Eric nie do końca umiał nazwać. Być może rozbawienie, ale nie miał pewności. Kiwnęła głową, słysząc jego odpowiedź, a potem dotknęła palcem ekranu i otworzyła kolejny plik. Eric żałował, że nie widzi tego, co ona, ale pulpit admirał został zaprojektowany tak, by mógł z niego czytać wyłącznie użytkownik.
– Śledziłeś przebieg rozmów dyplomatycznych ambasadora? – spytała po chwili.
„Ambasador”, starszy Corasc, został wyznaczony przez swoich ludzi do negocjowania traktatu z Ziemią po zaciekłej walce, jaką „Odyseja” stoczyła przeciwko Drasinom, jak nazywali ich Koloniści. Myśl technologiczna obu kultur za bardzo się od siebie oddaliła, przez co „Odyseja” miała przewagę w postaci skomplikowanej broni i jednocześnie była żałośnie słabo wyposażona, jeśli chodziło o użycie brutalnej siły.
Od tamtego czasu spędził wiele nieprzespanych nocy na wyobrażaniu sobie, czego mogłaby dokonać ziemska technologia, gdyby miała dostęp do tej czystej energii. Wiele ograniczeń, z powodu których cierpiał okręt, miało związek z brakiem mocy.
Weston pokręcił w odpowiedzi głową. Nie miał czasu zapoznać się z mało znaczącymi projektami, przez które „Odyseja” była zmuszona przejść.
– Obawiam się, że nie, proszę pani. Byłem dość zajęty.
Uśmiech pani admirał powiedział Ericowi, że doskonale wiedziała, co takiego robił, ale to była już całkiem inna sprawa.
– Szkoda. Mógłbyś je uznać za całkiem interesujące – powiedziała, kończąc temat.
– Na pewno – odparł, zachowując neutralny ton.
– Niestety – ciągnęła dalej pani admirał – z większości tej technologii nie będziemy mogli korzystać jeszcze przez kilka następnych lat… – Urwała, a potem błyskawicznie podjęła wątek. – Wliczając w to systemy zasilania.
Eric momentalnie zesztywniał na krześle. To była ostatnia rzecz, jaką chciał usłyszeć.
– Słucham?
– Koloniści, przepraszam, Priminae, jak sami siebie nazywają – powiedziała Gracen – używają systemów zasilania całkowicie różniących się od naszych. Obawiam się, że nie odkryliśmy jeszcze sposobu na wytworzenie energii elektrycznej przy ich użyciu. A przynajmniej nie w takim stopniu, aby się to opłacało.
Na twarzy Erica pojawił się grymas. Powinien wcześniej o tym pomyśleć.
– Nasi konstruktorzy pracują nad całkiem nową bronią i projektami okrętów, lecz w najbliższej przyszłości nie będziemy korzystać z tych zasobów.
Eric westchnął.
– Rozumiem.
– Mimo to nie możemy powiedzieć, że nie wyszło z tego nic dobrego. – Usta pani admirał wygięły się w półuśmiechu. – Weźmy chociaż przykład technologii medycznej, która pomimo braku kompatybilności z naszymi własnymi systemami działa całkiem sprawnie. Zaczęliśmy już wcielać w życie wiele technik, które służą naszemu centrum medycznemu na Liberty, i jak na razie rezultaty są całkiem zadowalające.
Eric bezwiednie kiwnął głową, w jakimś ciemnym zakamarku swojego umysłu opłakując utratę całej tej mocy. Dopiero wtedy uderzył go sens ich rozmowy. Zmarszczył brwi.
– Proszę wybaczyć, pani admirał – powiedział po chwili namysłu – ale czy udało nam się dojść do porozumienia ze starszyzną Kolonistów?
Admirał Gracen uśmiechnęła się, tym razem szerzej.
– Owszem.
Eric znów skinął głową. Jego umysł pracował na najwyższych obrotach. Wiedział, że starszy Corasc był odrobinę sfrustrowany tempem ziemskiej polityki, ale prawdę mówiąc, Koloniści również sprawiali wrażenie wiecznych fatalistów. Praktycznie pod każdym względem.
Spotkał kiedyś dwoje należących do typu walczących–na–śmierć–i–życie istot, które utożsamiał generalnie z ludźmi, ale byli oni wojskowymi w mniejszym bądź większym stopniu. Corasc z pewnością wykazywał się większą cierpliwością niż zazwyczaj. Przez trzy miesiące po przybyciu do Układu Słonecznego brał udział w niekończącej się paradzie obiadów i państwowych przyjęć w nadziei zdobycia jakiejkolwiek pomocy, która przydałaby się jego ludziom w walce przeciwko Drasinom.
Trzy miesiące to dość długi okres w każdej wojnie, szczególnie w obliczu ludobójczej fali, jakiej musieli stawić czoła Koloniści. Eric doskonale rozumiał frustrację członka starszyzny.
Spojrzał na admirał Gracen.
– Co to za umowa?
– Dostarczymy im doradców terenowych w postaci oddziałów Zielonych Beretów – wyjaśniła Gracen – oraz specyfikacje techniczne dotyczące pancerzy adaptacyjnych i systemów laserowych. Nie otrzymają jednak wykazów danych technicznych napędów skokowych ani koordynat Układu Słonecznego.
Eric kiwnął głową, zgadzając się w obu kwestiach.
Napęd skokowy z pewnością był asem w rękawie ziemskich wojsk. Umożliwiał natychmiastowe podróże na odległość sięgającą aż trzydziestu lat świetlnych. A nawet dalej, gdyby można generować do tego wystarczającą ilość mocy.
Ponadto, w obecnej sytuacji, dokładnego położenia Układu Słonecznego nie można było przehandlować za jakąkolwiek cenę. Eric nie był pewien, czy wróg miał jakiś sposób na wyciągnięcie tego od Kolonistów, ale trzymanie się na uboczu stanowiło o wiele lepsze wyjście. A przynajmniej do czasu, gdy flota marynarki i system obronny nie zostaną przywrócone.
Jednakże