Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie страница 3
– Za dwa tygodnie – odparła admirał. – W tym czasie twoja załoga będzie mogła skorzystać z przepustek.
– Dziękuję. Na pewno to docenią – powiedział, w dalszym ciągu myśląc o lokalnym systemie obronnym. – Pani admirał… jeżeli Drasinowie zaatakują podczas nieobecności „Odysei”…
– To mało prawdopodobne, chyba że udało im się podjąć trop na podstawie twoich śladów zostawionych w przestrzeni kosmicznej – odparła Gracen. – Jeśli jednak do tego dojdzie, będziemy przygotowani.
Eric nie powiedział już ani słowa, ale nie dlatego, że się nie zgadzał, tylko dlatego, że nie był taki pewien tego przygotowania.
– „Normandia” i „Enterprise” – ciągnęła Gracen – są, jak sam wiesz, w trakcie budowy. W ciągu następnych dwóch tygodni osiągną minimalny status operacyjnej sprawności, choć będą potrzebować jeszcze miesiąca, aby normalnie funkcjonować. Co więcej, Rosjanie rozpoczęli budowę „Gagarina”. Jest niszczycielem, którego planowali pierwotnie użyć jako podłoża testowego dla nowych projektów oraz by „pomachać swoją flagą” w nowym wyścigu o podbój przestrzeni kosmicznej.
Związek Sowiecki, powołany jako efekt rozpadu Bloku Wschodniego, w dalszym ciągu był dość osłabiony po paskudnym laniu, jakie spuścili mu Chińczycy. Biorąc pod uwagę fakt, że siły Sowietów zostały zmiażdżone przez nowoczesne i zmodernizowane wojska w trakcie wojny, radzili sobie całkiem nieźle.
Jak na ironię, przysporzyło im to wielu korzyści od strony ekonomicznej. Od końca dwudziestego wieku zmagali się z problemem znalezienia dla siebie jakiegoś punktu zaczepienia w świecie, który błyskawicznie pozostawiał ich w tyle. Wojna zmusiła rozproszone narody do stawienia czoła wrogowi i włożenia ogromnego wysiłku w osiągnięcie wspólnego celu.
Od końca wojny Związek robił znaczące postępy w odzyskaniu władzy na Ziemi, a „Gagarin” był dla nich wielkim powodem do dumy.
– Blok – powiedziała Gracen z lekkim grymasem – jest w trakcie prac konstrukcyjnych nad „Mao Tse Tungiem”, który ma stanowić dodatek do ich frachtowców i uzbrojonych wahadłowców, więc będziemy dobrze chronieni.
Eric uznał, że to faktycznie dość dobra ochrona, nawet jeśli „Mao” nie posiadał odpowiednich środków, by odeprzeć atak laserowy Drasinów. Jeśli jednak uda im się ich przechytrzyć taktycznie, przynajmniej będą mieli wyrównane środki obronne. Oczywiście o ile dorzucą do tego siłę rażenia istniejących już środków obronnych orbity.
Mimo to niewielka grupka okrętów jako jedyna linia obrony dla Konfederacji i całej planety była dla Westona nie do przyjęcia. Potrzebowali floty oraz systemów energetycznych, by zrównać się z Drasinami. Równowaga sił wraz z technologią Konfederacji pozwoliłyby spać spokojniej.
Oczywiście podstawowe informacje dotyczące wroga w niczym by nie zaszkodziły.
– Tak jest, pani admirał – powiedział na głos. – Powiadomię załogę i rozpocznę przygotowania.
Gracen skinęła głową.
– Mam nadzieję, że twoje nazwisko również znajdzie się na liście osób wysyłanych na przepustkę, kapitanie.
– Tak, proszę pani – odparł Eric, choć tak naprawdę wcale o tym nie myślał. Dowodzenie okrętem cieszyło go, a najbardziej wtedy, gdy nie unosili się bezczynnie na orbicie geosynchronicznej nad Waszyngtonem.
– Świetnie. Może pan odejść.
TYMCZASOWA AMBASADA KOLONIALNA
Dystrykt Waszyngton
Konfederacja Północnoamerykańska
Człowiek znany mieszkańcom Ziemi jako starszy Corasc był jednocześnie podekscytowany i rozdrażniony, gdy spoglądał z góry na prowincjonalne miasto, w którym on i jego ludzie zostali zakwaterowani.
„Ten cały Waszyngton jest całkiem interesujący, ale zarazem bardziej prymitywny niż domostwa Priminae. Czuje się tutaj echo minionych wieków, którego doświadczyłem jedynie w Mons Systema”.
Na pierwszy rzut oka porównywanie tak małego miasta do metropolii Mons Systema wydawało się całkowitym absurdem, ale coś w tutejszej atmosferze przemawiało do niego. Odkrył w pewnej chwili, że podziwia charakter tego miejsca, choć miało zaledwie kilkusetletnią historię.
Mimo to, jeśli nie rozwiążą w końcu problemów związanych z komunikacją, nie będzie się dziwił, jeśli któregoś dnia to wszystko wyleci w powietrze. Nie znajdował wymówki dla faktu, że jak na miejsce o tak ograniczonej populacji, miasto było potwornie zatłoczone o pewnych porach.
Kiedy w trakcie pierwszego tygodnia w nowym świecie dowiedział się, jak niewielu ludzi zamieszkuje Waszyngton, nie potrafił w to uwierzyć. Mons Systema posiadała populację ponad pięćdziesiąt razy większą, a mimo to człowiek – jeśli chciał – mógł z łatwością przeżyć całe życie bez kontaktu z innymi.
Waszyngton był osobliwą mieszanką starannie zaprojektowanej architektury, charakteryzującej się dość imponującym stylem artystycznym, oraz organicznej zieleni miejskiej, którą normalnie można było podziwiać jedynie w ruinach pomiędzy koloniami. Zupełnie jakby ktoś zaprojektował miasto wyłącznie dla garstki osób i nie wziął pod uwagę, że może się ich tu osiedlić znacznie więcej.
Corasc westchnął, odstawiając drinka i zastanawiając się nad obecną sytuacją świata leżącego poza granicami tego niewielkiego miasta.
Udało im się w końcu dojść do porozumienia z tutejszą ludnością, dzięki któremu zostaną zaopatrzeni w broń i technologie obronne zdolne ochronić Ranquil oraz inne światy istniejące nadal w koloniach. Lub raczej otrzymają nie tyle konkretny towar, co koncept i projekty, jak się domyślał. Od momentu swojego przyjazdu zdążył odkryć, że technologia tej „Ziemi” miała dość specyficzną naturę.
Podążyli inną drogą niż Priminae, rozwijając technologię i sztuczki, których nigdy nie zastosowano w koloniach, jednak większość z nich była absurdalnie wręcz przestarzała. W dalszym ciągu rozszczepiali i łączyli atomy w celu wytworzenia źródła mocy. W najlepszym razie marginalnego źródła, stosowanego w ludzkich przedsięwzięciach. Naturalnie, łączenie wiązań atomowych było niesłychanie spektakularne na poziomie gwiezdnym, jednak nie można cenić czegoś, co działało wyłącznie w skali planety czy statku.
Mimo to udało im się osiągnąć więcej, niż sądził. Corasc doskonale wiedział, że właśnie tego potrzebowali jego ludzie.
Spojrzał w niebo, wiedząc, że wkrótce nadejdzie czas powrotu do domu.
Starszy Priminae żywił tylko nadzieję, że nadal istnieje dom, do którego można wrócić.
***
Komandor Stephen Michaels czekał na ithan Millę Chans w gabinecie przygotowanym dla starszego i jego dwóch pomocnic. Uznał, że pokój jest całkiem przyjemny. Nie wiedział jednak, jak postrzegali go Priminae. Mieli zupełnie inne pojęcie o planowaniu przestrzeni. Steph