Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie страница 7
– Co jest w środku? – spytała, podchodząc bliżej.
– Wygląda na to, że jeszcze więcej pocisków – odparł oficer. – Ale tranzyt się nie zgadza, a ja nie mogę znaleźć go w wykazie ładunkowym.
– Świetnie – westchnęła Corrin. – No dobra, w takim razie musimy otworzyć skrzynię i zobaczyć zawartość.
Oficer skinął głową i rozkazał ładownikowi wrócić. Gdy maszyna otworzyła zatrzaski na pokrywie, Corrin podeszła i szarpnęła za boczne ścianki.
– To nie są pociski – powiedział oficer, gdy zajrzeli do środka.
– Serio? – odparła Corrin, wzdychając. – Poczekajcie, połączę się z oficerem dyżurnym. Może mają kod wykazu ładunkowego dla tych gratów na mostku.
Wiedziała, że nie tak należało rozwiązać ten problem, ale pomyłki zdarzały się nawet w przypadku „cudownego” systemu inwentaryzacyjnego i najbardziej zaawansowanych sieci komputerowych.
– Mostek? Mówi bosman Corrin. Potrzebuję weryfikacji danych dotyczących inwentaryzacji – powiedziała do swojego zestawu komunikacyjnego. – W porządku. Trafił tu jakieś dwie godziny temu. Numer seryjny A9-124B16329… Dobrze. Zaczekam.
Spojrzała na skrzynię amunicji w oczekiwaniu na kontrolę, ze średnim zainteresowaniem przyglądając się podobnym do rakiet przedmiotom.
– Wiesz co, one wyglądają, jakby były przeznaczone dla Archaniołów.
Oficer oglądał przez chwilę broń, a potem podrapał się po głowie.
– Cóż, jeśli tak, to trafiły w nieodpowiednie miejsce.
– Bez jaj – prychnęła Corrin, a potem zesztywniała, gdy skontaktował się z nią mostek. – Tak, jestem.
Potrząsnęła głową.
– W porządku, odłożymy je na bok, dopóki ktoś nie dowie się, do czego służą. Możecie skontaktować się z Archaniołami i sprawdzić, czy nie brakuje im części wyposażenia. Te pociski mogą być dla nich. – To mówiąc, rozłączyła się i pokręciła głową. – Co za fuszerka. Dostaliśmy przesyłkę, której nawet mostek nie rozpoznaje.
– Co mamy z tym zrobić? – spytał młodszy oficer, zerkając w stronę dwudziestu skrzyń.
– Standardowa procedura – powiedziała Corrin nieco ostrym tonem. – Zapieczętujcie ładunek, a potem weźcie do pomocy kilku marines, by stali na straży, dopóki nie dowiemy się, dla kogo to jest. Jeśli nie otrzymamy odpowiedzi przed wylotem ostatniego wahadłowca, odeślemy je bezpośrednio do sztabu i niech oni się martwią.
– Tak jest.
Corrin przyglądała się broni do chwili, aż skrzynia została zamknięta, a potem wróciła do swoich obowiązków.
***
Tymczasem nad górnym pokładem okrętu chorąży Lamont przedzierała się przez śluzy i drzwi z tabletem w dłoni i komputerowym raportem alokacji krążącym w myślach. Jej cel nie nosił aparatu komunikacyjnego, więc musiała porozmawiać z nim twarzą w twarz. Tuż przed sobą usłyszała znajomy głos i przyśpieszyła kroku, by dogonić jego właściciela.
– Witaj, poruczniku. Czemu jesteś jeszcze na pokładzie?
Gdy mijała śluzę, dostrzegła porucznika Jamesa Amhersta zakładającego kurtkę lotniczą. Zatrzymał się i odwrócił w kierunku głosu. Zobaczył dowódcę Sittlera, zbliżającego się z uśmiechem na twarzy. Odwzajemnił się tym samym.
– Właśnie się zbierałem. A pan?
– Jestem na służbie, dopóki nie skończymy ładować sprzętu. Za parę dni wracam na Ziemię.
Amherst kiwnął głową ze zrozumieniem.
– Cieszę się. Chłopaki potrzebują przerwy.
Sittler wybuchnął śmiechem.
– Nieźle sobie radzimy.
– Lepiej ode mnie – odparł Amherst, zapinając kurtkę na suwak, choć wcale nie było zimno. Miał zamiar powiedzieć coś więcej, ale w tym momencie chorąży Lamont dała znać o swojej obecności.
– Dowódco Sittler, szukałam pana – oznajmiła nieco rozdrażnionym tonem.
– Najmocniej przepraszam. Miałem zamiar wziąć prysznic i uciąć sobie drzemkę, więc pozbyłem się komunikatora. Stało się coś?
– Na pokładzie załadunkowym mamy dostawę sprzętu, który wygląda jak wasz, ale nie potrafimy go zidentyfikować – odparła, odprężając się odrobinę, i podała mu plakietkę z danymi.
– Widzę, że jesteś zajęty, więc lepiej już pójdę – powiedział Amherst, szczerząc zęby w uśmiechu. Odwrócił się, zmierzając w kierunku drzwi, podczas gdy Sittler zmarszczył brwi, czytając wykaz. Nawet nie zauważył, kiedy porucznik wyszedł.
– Nie rozpoznaję tu niczego, proszę pani. Proszę chwilę zaczekać, sprawdzę nasz wykaz. – Westchnął, wyjmując drugą plakietkę z kieszeni na udzie i wstukując kolejny ciąg liczb. – Nie… Nie, to nie jest… Chwileczkę…
– O co chodzi? – Chorąży Lamont zmarszczyła brwi.
– Znalazłem jakieś podejrzane dane – odparł Sittler. – To może być pani tajemnicza dostawa. Przez to, że cały czas dostarczają nam nowej pracy i sprzętu, część pozwoleń nie zdążyła jeszcze przejść przez system. Wystarczy, że wyślę polecenie… niech to szlag. – Westchnął, kręcąc głową. – Zajmę się tym później.
– Proszę wybaczyć, że zepsułam panu czas wolny, dowódco – powiedziała Lamont z autentycznym zmartwieniem – ale zostały panu tylko dwie godziny. Później odsyłamy te skrzynie tam, skąd przyszły.
– Rozumiem – skinął głową Sittler. – Zajmę się tym.
– Świetnie. Proszę wracać do pracy.
STACJA LIBERTY
Punkt Lagrange’a cztery
Orbita ziemska
Eric zjawił się wcześnie w prywatnej sali konferencyjnej, zaintrygowany charakterem spotkania, na które został wezwany. Pani admirał przekazała mu informacje jedynie co do miejsca oraz rozkaz przybycia.
Po kilku minutach podszedł do niego nieznajomy mężczyzna.
– Kapitanie – przywitał się, siadając naprzeciwko. – Dziękuję, że spotkał się pan ze mną tak szybko.
– Nie miałem wyboru, panie…?