Odyssey One: W samo sedno. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie страница 29

Odyssey One: W samo sedno - Evan Currie

Скачать книгу

ci do ucha? – spytała postać łagodnym tonem, w bardzo ludzki sposób wzruszając ramionami. – Obawiam się, że wszelkie źródła zakłóceń elektromagnetycznych w obrębie pola planety można nazwać „wrzeszczeniem do ucha”. Nie jestem w stanie tego uniknąć.

      Eric już miał warknąć na głos, czy też raczej postać Centrali, jednak odpowiedź dała mu do myślenia.

      – Ale… – powiedział, mrugając szybko, gdy pojął w pełni znaczenie wypowiedzianych słów, a raczej to, co miał nadzieję, nim było. Jeśli wykraczało to znacznie poza sprawę, o której myślał, to miał niezłe powody do obaw. – Ale to by znaczyło, że możesz czytać w myślach każdej osoby na całej planecie.

      – To w gruncie rzeczy prawda, choć nie do końca – odparł głos, w dalszym ciągu komentując sytuację tak, jakby była klinicznym eksperymentem. – W obrębie pola istnieją miejsca zrujnowane lub zablokowane przed moim umysłem. Podobnie jak wszystko inne, co zaobserwowałem w ciągu całego swojego życia, teoria i praktyka to dwie zupełnie różne rzeczy.

      Eric zorientował się, że potakuje, zanim dotarł do niego cały sens.

      – To miliardy ludzi!

      – Czterdzieści miliardów, trzysta osiemdziesiąt milionów, dziewięćdziesiąt osiem tysięcy i… czterdzieści dwie osoby, według danych sprzed trzydziestu sekund. Liczba zmienia się z sekundy na sekundę.

      – Mogę się o to założyć – odparował kwaśno Eric.

      – Zakład byłby bardzo nierozsądny… Och, to był sarkazm. – Głos urwał, a połyskująca postać zdawała się naprawdę marszczyć brwi. – Trudno się ciebie odczytuje. Jestem ciekaw, czy chodzi o sposób, w jaki istoty ludzkie komunikują się ze sobą.

      – Wątpię – odparł Eric. – Generalnie nie grzebiemy sobie nawzajem w myślach.

      – Punkt dla ciebie, kapitanie. Jednak nie to miałem na myśli. Chodziło mi o to, że gdy mam z wami do czynienia, transfer informacji jest znacznie mniej… płynny. Myślisz o czymś. Ja to „słyszę”, potem przetwarzam i odpowiadam. Gdy Priminae o czymś myślą, to tak, jakbym sam o tym pomyślał. Czasami mam trudności z ustaleniem, czy dany pomysł był ich, czy też mój…

      „Gestalt”.

      Słowo pojawiło się w myślach Erica jak migająca lampka. Gapił się na postać przez długą chwilę, zanim to do niego dotarło.

      – Jesteś gestalt, twór złożony z wyłaniających się całości.

      Głos wydał się zaskoczony tym stwierdzeniem i zapomniał o gestykulowaniu z ludzką manierą. Jego awatar zniknął na chwilę, po czym znów się pojawił.

      – Kusząca koncepcja, panie kapitanie – odezwał się w końcu. – Być może… Być może masz w pewnym stopniu rację. Ale gdybym spróbował w pełni dostosować się do podobnej idei i wprowadzić ją w życie, zapewne skończyłoby się to śmiercią wszystkich ludzi na planecie.

      – Uch… lepiej tego nie róbmy, dobrze? – Eric cofnął się nerwowo.

      – Nie zamierzam – odparł głos, tym razem częstując go swoją wersją sarkazmu. – Choćby z tego powodu, że w tym przypadku koncepcja gestalt działa tylko w granicach jądra magnetycznego planety. Zniszczenie go skutecznie by mnie „zabiło”. Mam ponad trzysta tysięcy lat, kapitanie. Nie planuję ze sobą „skończyć”.

      „Dzięki Bogu”– pomyślał Eric z ulgą i ponurą determinacją. Czymkolwiek to było, nie miało myśli samobójczych, co stanowiło wielki plus. Chęć życia dawała im przynajmniej wspólną płaszczyznę, od której mogli zacząć.

      – Celna uwaga, kapitanie. Nie wziąłem tego pod uwagę.

      – Mógłbyś przestać? – warknął Eric. – Lubię wyrażać swoje pomysły werbalnie, zanim ktoś zdąży mnie za nie pochwalić.

      – Wybacz.

      „Jeśli on nie jest gestalt… to czym? Jakimś nieświadomym psychicznym łącznikiem?”

      – Biorąc pod uwagę twoją definicję, raczej nie, kapitanie.

      – Niech to szlag!

      – Co znowu? Przecież mówiłeś… Och nie. Pomyślałeś. Wybacz. Mój błąd.

      Eric wykrzywił usta, a potem obrzucił jaśniejącą postać morderczym wzrokiem.

      – W porządku, nic się nie stało. Skoro jesteś taki wszechobecny, to dlaczego zmuszasz ludzi, aby przychodzili tu z tobą porozmawiać?

      Tym razem gdy głos się odezwał, Eric był niemal pewien, że dało się w nim słyszeć zażenowanie.

      – W pewnym momencie przestałem – przyznał. – Nie podobały mi się rezultaty.

      – Takie jak…?

      – Przypadkowo stworzyłem kilka mitów o bóstwach, które utrzymują się po dziś dzień.

      Eric zakrył twarz rękoma i jęknął.

      „I to mi się przytrafia po objęciu stanowiska kapitana jednostki międzygwiezdnej. Cholerni pisarze science fiction… Po tych wszystkich zwariowanych historiach, jakie wymyślili, skąd mogłem wiedzieć, że prawdziwy wszechświat jest jeszcze bardziej pokręcony?”

      Po tej myśli nastąpiła długa chwila ciszy. Eric zaczął się rozglądać dokoła.

      – Co? Żadnego komentarza? – spytał w końcu.

      – Wybacz. Powiedziałeś to na głos? Sądziłem, że to coś, na co nie powinienem od razu odpowiadać.

      Eric westchnął.

      Zapowiadała się bardzo długa rozmowa.

      ***

      – Wpisałeś poprawnie prośbę o przydział? – Rael znał odpowiedź, ale spytał ponownie ze zniecierpliwieniem.

      – Tak, admirale – odparł Nero, oglądając się przez ramię. – Centrala lada moment powinna odpowiedzieć.

      Tanner przytaknął, ale zmarszczył lekko brwi, odmierzając upływający czas.

      – Do tej pory powinna już zaakceptować wniosek, nie sądzisz?

      – Nie jestem pewien, admirale. – Nero wzruszył ramionami. – Masz więcej doświadczenia z Centralą niż ja.

      – Może jednak nie minęło aż tyle czasu – przyznał Rael. Niemniej odnosił wrażenie, że coś jest nie tak.

      Nero wskazał na Erica.

      – Czy z kapitanem Westonem wszystko w porządku?

      Rael spojrzał na stojącego na uboczu i przyglądającego się ścianie Erica. Pokręcił głową, marszcząc brwi w pełnym rozbawienia

Скачать книгу