Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson страница 20
– Co, gdyby nasi naukowcy stworzyli sztuczny mózg wyposażony w oprogramowanie zdolne skanować ci umysł?
– Powiedziałbym, że to wysoce niemoralne.
– A twoja sonda by taka nie była?
– Niemoralność nigdy nie powstrzymywała postępu.
– A ciebie obchodzi tylko postęp? – zapytałem. – Wciąż należysz do Sił Gwiezdnych, co oznacza, że nasza moralność jest twoją. Nikogo nie torturujemy ani nie gwałcimy mózgów.
– Twój ojciec tak robił.
– Nie rozmawiamy o moim ojcu i o tym, co jego zdaniem było konieczne do przetrwania rasy ludzkiej. Rozmawiamy o nas, dzisiaj.
– A gdybyśmy w ten sposób zapewniali sobie przetrwanie? Czy możesz sobie pozwolić na takie ryzyko?
Ze złości aż warknąłem. Czemu rozmowy z robotem często przybierały taki obrót?
– Marvin, zastanowię się nad tym, kiedy będzie trzeba. A na razie rób, co każę. Zrozumiałeś?
– Polecenie przyjęte.
– Więc da się z tym konstruktem porozmawiać? Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
– Zamierzałem, ale zacząłeś obrażać moje poczucie etyki.
– Twoje poczucie etyki na to zasługuje. A teraz proszę, przejdź do rzeczy. Da się z nim porozumieć?
– Nie znajduję dowodów na to, że konstrukt jest zainteresowany rozmową z gatunkami biologicznymi. Ignoruje maszyny i arbitralnie ingeruje w życie organiczne.
– Zdaje się, że ma konkretne zadanie. Gdybyśmy je znali, może byśmy wiedzieli, jak sobie z tym czymś radzić.
– Zgadzam się. – Usłyszałem, że się rozłączył.
Marvin nie okazał się szczególnie pomocny, ale zaczynałem mieć ogólne pojęcie o statku Pradawnych. Westchnąłem z poirytowaniem na widok Sokołowa, który wrócił razem z eskortującym go marine. Generał miał na sobie swój stary kombinezon, tyle że czysty i naprawiony. Zastanowiłem się, jak wiele usłyszał z mojej rozmowy z robotem, zwłaszcza jeśli chodzi o fragmenty poświęcone jego osobie. Cóż, co się stało, to się nie odstanie.
Zaprosiłem go gestem do holowyświetlacza.
– No dobrze, generale. Oto nasza sytuacja. Możemy w każdej chwili wystartować awaryjnie, jeśli będzie trzeba. Na zwykły start potrzebujemy niecałej godziny. Odlecimy tak, żeby między nami a Sztabą znalazła się planeta.
Uniosłem brwi, czekając na komentarz.
– Solidny plan. Chyba nie muszę przypominać, że nie wolno otwierać do niej ognia – powiedział z lekko pytającą intonacją.
– Chyba że nie będzie innego wyjścia.
– Wątpię, by wasze uzbrojenie cokolwiek zdziałało. Nasze było bezużyteczne – mruknął i zacisnął wargi, opuszczając wzrok, jakby zawstydzony.
– Nasze wiązki są sto razy potężniejsze od broni zainstalowanej na starych krążownikach nanitów – powiedziałem.
– Są w stanie uszkodzić materiał pierścieni?
– Pył gwiezdny?
– Tak się obecnie nazywa?
– Tak. Zdaje się, że to Marvin ukuł ten termin.
– Nie odpowiedział pan na pytanie, kapitanie.
Pokręciłem głową.
– Nigdy nie słyszałem, żeby ktokolwiek próbował do niego strzelać. Chwileczkę.
Połączyłem się z laboratorium. Zgłosiła się doktor Kalu.
– Tak, kapitanie? – zapytała chłodno.
– Czy nasze uzbrojenie miałoby jakikolwiek wpływ na pył gwiezdny? W sensie budulca pierścieni?
– W praktyce żaden, kapitanie. Emitery wiązek potrzebowałyby wielu godzin albo nawet dni, żeby zrobić choćby centymetrowe wgłębienie. Gdybyśmy dysponowali nieograniczonym czasem i energią…
– A co z głowicami jądrowymi?
– Detonacja przy samej powierzchni może sprawić, że wyparuje kilkucentymetrowa warstwa materiału.
– Zrozumiałem. Bez odbioru.
Pomimo niezręcznej sytuacji między nami Kalu była kompetentnym naukowcem i najwyraźniej rozumiała, czego od niej oczekuję.
Zwróciłem się do Sokołowa:
– Szkoda, że nie mamy pancerza z pyłu gwiezdnego.
Generał kiwnął głową, ale wtrącił się Hansen:
– To zbyt ciężki materiał. Centymetrowa warstwa ważyłaby tysiąc razy więcej niż sam okręt. Pamiętam, że kiedyś się o tym mówiło.
– Nic nigdy nie jest proste, prawda? – powiedziałem.
Kilka osób z obsady mostka rzuciło mi ponure spojrzenia.
– Generale, co pana zdaniem zrobi Sztaba, gdy wystartujemy? W ogóle zwróci na nas uwagę?
Sokołow zrobił kwaśną minę.
– Obawiam się, że to możliwe. Makrosy zignorowała, ale do floty nanitów natychmiast się zbliżyła, jak gdyby… z zaciekawieniem.
– Owszem, ale ona tylko wisi i nie interesuje się fortami Jastrzębi, nami ani Marvinem i jego Chartem. Spodziewałbym się innego zachowania.
– Ona jest niepojęta, kapitanie. Nie ma jej co mierzyć ludzką ani nawet obcą miarą. Jest… inna – mówił z tak intensywną mieszanką lęku, podziwu i nienawiści, że wszyscy się na niego obejrzeli. Po chwili jego twarz uspokoiła się, choć wargi drgnęły nerwowo. – Ale może nas też zignoruje.
– Wracając do spotkania z flotą nanitów – powiedziałem. – Czy Sztaba zrobiła coś wrogiego, zanim krążowniki otworzyły ogień? I czy nanity użyły wyrzutni pocisków, czy tylko laserów?
Sokołow uniósł wzrok, próbując sobie przypomnieć.
– Chyba jeden z okrętów wystrzelił i wiązki, i rakiety, a pozostałe też zaczęły oddawać salwy.
– A więc to nie była skoordynowana reakcja nanitów. Atak musiał rozpocząć niedźwiedzi personel dowódczy. Najpierw wystrzelił jeden, a potem reszta zrobiła to samo.
Generał przytaknął.
– Możliwe, że