Star Force. Tom 11. Zagubieni. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 11. Zagubieni - B.V. Larson страница 21
– Tak. Nadałem prośbę o kontakt, ale nie otrzymałem odpowiedzi. A potem obudziłem się w labiryncie.
– Ale nie znalazł pan swoich rzeczy? Niczego, co mogło pochodzić z Alamo?
– Zaraz po przebudzeniu nie, ale po pewnym czasie natknąłem się na parę rzeczy: koc z charakterystycznym wzorem i jeden but, który prawie na pewno był mój. Wszystko leżało przypadkowo porozrzucane po niekończących się korytarzach i komorach.
– Jeśli Sztaba to jakieś urządzenie do zbierania przedmiotów – powiedziałem, myśląc na głos – spodziewałbym się raczej, że rozmieści znaleziska w zorganizowany sposób.
Uświadomiłem sobie, że biorę statek Pradawnych za bezzałogową maszynę. Po chwili namysłu postanowiłem trzymać się tego założenia, przynajmniej dopóki nie pojawi się dowód, że jest inaczej.
– Może te rzeczy były uporządkowane w jakiś niepojęty sposób – odpowiedział Sokołow – choć nic na to nie wskazywało.
– Myślę…
Urwałem, bo nagle holowyświetlacz zaczął migać. A konkretniej, żółta ikona oznaczająca Sztabę błyskała, znikając i pojawiając się w półsekundowych odstępach. Za każdym razem znajdowała się w innym miejscu, wreszcie całkiem zniknęła z pola widzenia. Oddalałem obraz, aż znów ją zobaczyłem. Poruszała się – jeśli można to tak nazwać – prostopadle do swojej wcześniejszej osi. Ustawiła się na linii równika planety i znieruchomiała.
– Nieustraszony, przeanalizuj ruch Sztaby. Jak ona się przemieszcza?
– Brak danych. Przetwarzanie.
Tknęło mnie złe przeczucie. Nieustraszony był całkiem bystrym okrętem. Jeśli jego mózg nie potrafił czegoś pojąć, choćby chwilowo, najwyraźniej działo się coś naprawdę dziwnego.
– Połącz mnie z Hoonem.
Miałem nadzieję, że on rzuci na sprawę trochę światła.
– Tak, młody Riggsie?
– Profesorze, w jaki sposób porusza się Sztaba? Z jakiego napędu korzysta?
– Nie wykrywam żadnego napędu. Zdaje się przemieszczać z miejsca na miejsce na tej samej zasadzie, na jakiej działają pierścienie.
Opadła mi szczęka.
– Teleportuje się bez pierścienia?
– Nie nazwałbym tego teleportacją. Z moich obserwacji wynika raczej, że otwiera tymczasowe rozdarcie czasoprzestrzeni i przemieszcza je względem siebie, co skutkuje za każdym razem przeskokiem o mniej więcej piętnaście tysięcy trzysta dziewięćdziesiąt pięć i pięćdziesiąt sześć setnych kilometra.
– To… niewiarygodne. – Na usta pchało mi się słowo „niemożliwe”, ale ugryzłem się w język.
– Oto, z czym mamy do czynienia – mruknął ponuro Sokołow. – Nie możemy z nią walczyć konwencjonalnymi środkami. A jeśli zechce nas złapać, nie mamy szans na ucieczkę.
Ton generała przykuł moją uwagę. Przyjrzałem mu się. W jego oczach spodziewałem się zobaczyć rozpacz, lecz zamiast niej dostrzegłem zaciekawienie, fascynację i coś w rodzaju ledwo tłumionego pragnienia. Czyżby nadal pałał żądzą zemsty na Sztabie za zabicie jego ukochanych Pand? A może chodziło o coś więcej?
Nagle wielka ikona zniknęła.
– Co się stało? – zażądałem odpowiedzi. Znów oddaliłem obraz, ale tym razem symbol się nie odnalazł, choć na wyświetlaczu widniał cały układ gwiezdny. – Nieustraszony, zlokalizuj Sztabę.
– Czujniki pasywne jej nie wykrywają.
– To włącz aktywne! – rozkazałem. Nic się nie pokazało, ale impulsy z radarów potrzebowały przecież kilku godzin, by dotrzeć na obrzeża układu.
– Chyba zniknęła – obwieścił Hansen znad swojej konsoli.
– Czy jej skoki przekraczają prędkość światła?
Z głośnika rozległ się głos Hoona:
– Z moich obserwacji wynika, że owe „skoki”, jak je nazywasz, nie trwają żadnej mierzalnej ilości czasu.
Zrobiło mi się niedobrze. Jeśli nie liczyć pierścieni – nieruchomych artefaktów, których ogólne działanie dało się objąć rozumem – nigdy nie natrafiliśmy na coś, co umiało przekroczyć prędkość światła. A teraz ten ogromny statek z niemal niezniszczalnego materiału skakał sobie bez wysiłku z miejsca na miejsce. Nie miałem pomysłu, jak coś takiego rozgryźć.
Ale może Sokołow miał. Z pewnością nie mówił mi wszystkiego. Sądziłem też, że przepełnia go gniew na Sztabę za to, co statek zrobił jego flocie nanitów i zaprzyjaźnionym niedźwiedziom. Wola człowieka to potężna rzecz. Sokołow miał motywację, dwuletnie doświadczenie oraz mnóstwo sprzętu, na którym mógł eksperymentować.
Jeżeli pragnie się czegoś dostatecznie mocno, jest się gotowym oddać w zamian wszystko. Ta wiedza mogła mi zapewnić kartę przetargową, pod warunkiem że wymyślę sposób na jej użycie. Dotarła do mnie jedna rzecz – coś, co nie dawało mi spokoju, odkąd objąłem dowodzenie. Może to była moja szansa. Pytanie tylko, czy zechcę z niej skorzystać.
– Generale, mogę na słówko? – Wskazałem boczne pomieszczenie. Sokołow poszedł przodem, a wtedy zwróciłem się do Hansena: – Kontynuujcie przygotowania do startu, odlatujemy, gdy tylko skończycie. Oddalmy się o parę milionów kilometrów i wystrzelmy wszystkie drony zwiadowcze, niech pokryją zasięgiem całą planetę.
Hansen potwierdził przyjęcie rozkazu, a ja tymczasem podążyłem za Sokołowem do ustronnej salki.
– Generale, mam dla pana propozycję – oznajmiłem, gdy zamknęły się drzwi. – Objąłem tutaj dowodzenie, ponieważ wszystkich pozostałych oficerów z Nieustraszonego pożarły Pandy.
– Przykro mi to słyszeć, kapitanie – odpowiedział – choć uważam, że musiało dojść do jakiegoś nieporozumienia.
– Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Wiem za to, że nikt z załogi nie rzuciłby liny tonącemu niedźwiedziowi, a okazywanie sympatii do nich z pewnością nie przysporzy tu panu przyjaciół. Ale chyba mam pomysł, jak możemy sobie nawzajem pomóc.
Sokołow przez chwilę lustrował mnie wzrokiem, jak gdyby oceniając, czy mówię szczerze. Myślę, że potrafiłbym wcisnąć kit każdemu, ale teraz mówiłem szczerze i bez odrobiny fałszu. A on to chyba dostrzegł.
– W porządku – powiedział. – Zamieniam się w słuch.
– Zasłużyłem na prawo do dowodzenia tą załogą. Zadbałem, żebyśmy wyszli cało z wielu niebezpiecznych sytuacji. Podejmowałem słuszne decyzje, dzięki którym