Hajmdal. Tom 3. Bunt. Dariusz Domagalski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hajmdal. Tom 3. Bunt - Dariusz Domagalski страница 4
Przyglądał się śpiącej Sandrze, zastanawiając się, co zrobić. Ona jeszcze nie wiedziała. Nie powiedział jej o matce. Nie dlatego, że nie był pewien, iż właśnie ją spotkał. Nie mógł się pomylić. Obie kobiety miały podobne rysy twarzy, niemal identyczną sylwetkę, te same ruchy i gesty. Ezra nie miał wątpliwości. Matka i córka.
Dziwiło go tylko, że Abigail tego nie spostrzegła. Jedyna osoba, która oprócz niego widziała mistrzynię i przeżyła wyprawę na Monarchę 23.
„Czyżby w tym wypadku zawiodła ją spostrzegawczość?” – zastanawiał się Ezra. A może zauważyła podobieństwo, bo niewiele rzeczy uchodziło jej uwagi, tylko z jakiegoś powodu milczała?
Obie kobiety nie darzyły się sympatią i trzymały od siebie z daleka. To ułatwiało sprawę i pozwalało na zachowanie tajemnicy.
Ezra wiedział jednak, że prędzej czy później będzie musiał wyjawić sekret. Obawiał się reakcji Sandry. Podejrzewał, że przy najbliższej okazji opuści „Hajmdala” i wyruszy na poszukiwanie matki. A Leahy nie chciał jej stracić.
To nie była żadna wielka miłość. Ani on nie kochał jej, ani ona jego. W normalnych okolicznościach pewnie nigdy by się nie spotkali, a już na pewno nie wylądowaliby w łóżku. On był zwykłym żołnierzem, bez wykształcenia i koneksji, niczym niewyróżniającym się młodym człowiekiem, pochodzącym z prowincjonalnej planety. Ona z kolei była piękną i inteligentną, posiadającą kilka doktoratów córką prezydenta Federacji Terrańskiej.
Ale okoliczności nie były normalne. Trwała wojna.
Sandra wzdrygnęła się, jej usta wykrzywił grymas. Coś jej się śniło i nie było to nic przyjemnego. Nikt z załogi „Hajmdala” nie spał spokojnie. Dziewczyna zaczęła się wiercić i Ezra przestraszył się, że zaraz otworzy oczy. Ale po chwili uspokoiła się, wymamrotała coś pod nosem i odwróciła się na drugi bok.
Ezra opuszkami palców przeciągnął po plecach kochanki. Skóra była idealnie gładka. Sandra mruknęła przez sen. Leahy uśmiechnął się smutno. Łączyła ich namiętność, zwykłe pożądanie. I chyba nic więcej. No, może jeszcze strach. Strach przed samotnością. W pustce kosmosu, w olbrzymiej przestrzeni, gdy podążało się w nieznane, nikt nie chciał być sam. Każdy kogoś potrzebował.
Ezra cofnął dłoń.
Niemal każdy mężczyzna na pokładzie „Hajmdala” oddałby wszystko, żeby być teraz na jego miejscu, ale nie on. On pragnął być z kimś innym. Westchnął ciężko i ostrożnie, żeby nie obudzić Sandry, wstał. Ubrał się i wyszedł z kajuty.
Sandra Thushpa otworzyła oczy, gdy tylko usłyszała cichy syk zamykanych grodzi. Nie spała już od dłuższego czasu. Dobrze się złożyło, że Ezra wyszedł. Ona też musiała się zbierać. A on nie mógł wiedzieć dokąd.
TERYTORIUM NIEZNANE
TOCH-EM
Pierwsze, co poczuła, to zapach. W jej nozdrza wdarł się ohydny smród zgnilizny, ale nie taki zwyczajny, jaki wydaje rozkładające się mięso, a który można poczuć pod koniec dnia targowego na Ushak lub lesistym świecie Artemis w systemie Gamma Lupi, gdzie myśliwi dla zabawy zabijają zwierzęta, a ich truchła ścielą się po całej powierzchni planety. Ten zapach przyprawił ją o dreszcze. Ohydny, mroczny, przepełniony ponadczasową grozą, rozkładem i śmiercią.
Eliza Booth otworzyła oczy. Wyrwana z głębokiego snu, usiłowała przypomnieć sobie, kim jest i co robi w tym mrocznym miejscu. Próbowała się poruszyć, ale coś mocno ją trzymało. Otulało czymś miękkim i elastycznym. Gdy wreszcie wzrok przyzwyczaił się do ciemności i dotarło do niej z całą ostrością, gdzie się znajduje, z jej suchego i ściśniętego gardła dobiegł przeraźliwy krzyk. Wypełniony grozą, bólem i pierwotnym lękiem, odbił się echem od ścian i pognał mrocznymi korytarzami.
Booth, wyjąc jak opętana, szarpiąc się i kopiąc, zerwała oplatające ją pajęcze nici. Wyzwoliła się z kokonu i runęła na dziwnie miękką podłogę, żeby ugrzęznąć w jakiejś cuchnącej mazi. Uświadomiła sobie, że jest zupełnie naga, a jej ciało pokryte śliską, lepką substancją. Próbowała się podnieść, ale była zbyt osłabiona. Opadła na kolana. W nozdrza ponownie uderzył ją ohydny zapach rozkładu.
Zwymiotowała.
Dopiero po dobrej chwili zaczęła przypominać sobie, co się stało i jak tu trafiła.
„Zulfikar”!
Ta nazwa kołatała się w jej głowie. Myśli miała jeszcze chaotyczne i nieuporządkowane. Wiedziała jednak, że to był okręt, piracka fregata, na którą zaciągnęła się jako zwykły sternik, chociaż wcześniej dowodziła własną jednostką. Zastanawiała się, dlaczego przystała na takie warunki. Pamięć powoli wracała.
Przypomniała sobie Ragheba, dowódcę „Zulfikara”. Planował polecieć do systemu Epsilon Eridani i przyłączyć się do powstałej właśnie Federacji Terrańskiej. Chciał oddać okręt i załogę pod dowództwo admirała Kashtaritu. Postanowiła się do niego przyłączyć, sama nie umiała powiedzieć dlaczego. Wiedziała, że musi to zrobić, chociażby po to, aby jej życie nabrało głębszego sensu.
Eliza Booth nie była sentymentalna, rzadko kierowała się emocjami, uważając je za zbędny balast. Nie znała swoich rodziców, wychowała się w sierocińcu na Szahr-e Drajā – stolicy najbiedniejszej satrapii Imperium Teegardeańskiego. Od dziecka surowo traktowana, nie zaznała miłości ani współczucia. Zdana tylko na siebie, musiała sobie radzić na ulicach potężnego miasta, które zajmowało całą powierzchnię planety. Przymierała głodem, kilkukrotnie trafiła do więzienia za drobne kradzieże i oszustwa. Wydawało się, że prędzej czy później zginie w ulicznej bójce lub zgnije w imperialnym lochu. Ale stało się inaczej. Eliza Booth posiadała bowiem coś, co pozwoliło jej przeżyć na tym mrocznym, okrutnym świecie. Coś, co niektórzy nazywali szaleństwem, inni zaś brawurą. Coś, co posiadali tylko ludzie.
Ziemia została zniszczona, ale gatunek ludzki przetrwał i od trzech stuleci tułał się po Galaktyce. Ludzie podejmowali się najróżniejszych zajęć. Ciężko pracowali w kopalniach na zapomnianych planetoidach, na lodowych światach wznosili budowle Togarian, dokonywali zwiadów na toksycznych planetach, na których nikt inny nie chciał lądować. Ale najczęściej walczyli jako najemnicy w wojnach obcych ras.
Szybko zyskali opinię niezrównanych żołnierzy. Trudno powiedzieć, co się na to złożyło. Na pewno liczyły się wyobraźnia i kreatywność. Większość kosmicznych bitew rozstrzygała się, zanim padł pierwszy strzał. Sztab analityków prowadził wyliczenia, rozważał siły swoje i nieprzyjaciela, układał plany, które oficerowie floty wdrażali w życie. Oczywiście podczas bitwy korygowano je, ale w minimalnym stopniu i w ramach ustalonych wcześniej procedur.
Zdarzało się często, że do bitwy w ogóle nie dochodziło. Sztaby obu flot dokonywały symulacji komputerowych, przeliczały siłę militarną, analizowały potencjalne zyski i straty, a gdy wynik był niezadowalający dla jednej ze stron, ta się po prostu wycofywała. Tak było do czasu, aż na arenie działań wojennych pojawili się ludzie.
To oni dokonywali śmiałych manewrów, nie bali się ryzyka i stosowali niekonwencjonalne