Blask Chwały . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Blask Chwały - Морган Райс страница 4
Erec rzucił się na ziemię i przeturlał się, lądując na jednym kolanie i cisnął mieczem jak gdyby była to włócznia. Miecz przeciął powietrze i wbił się w pierś najbliższego żołnierza, który otworzył szeroko oczy i zsunął się z konia na bok, martwy.
Erec wykorzystał okazję i dosiadł jego wierzchowca, wyrywając mu wcześniej z dłoni kiścień. Była to wspaniała broń i Erec wybrał żołnierza właśnie z tego powodu; miała długą, nabijaną srebrną rękojeść i łańcuch długi na cztery stopy. Zakończona była trzema najeżonymi kolcami kulami. Erec odchylił się w tył i zakręcił nim wysoko nad głową, wytrącając broń z rąk kilku przeciwników naraz; zakręcił ponownie i zmiótł ich z koni.
Erec rozejrzał się po polu bitwy i zauważył, że wyrządził znaczne szkody – położył niemal stu rycerzy. Jednak pozostali, najmniej licząc dwustu, przegrupowali się i właśnie przypuszczali na niego szarżę – i wszyscy wyglądali na zdeterminowanych.
Erec ruszył w ich kierunku, jeden mężczyzna przeciw dwustu, i wzniósł swój własny, donośny okrzyk bitewny, unosząc kiścień jeszcze wyżej i modląc się do Boga, by starczyło mu sił.
Alistair łkała, trzymając się kurczowo Warkfina, który galopem niósł ją przez dobrze jej znaną drogę prowadzącą do Savarii. Krzyczała i kopała zwierzę przez całą drogę, próbując z całych sił zawrócić i pognać z powrotem do Ereca. Koń jednak nie zamierzał jej usłuchać. Nigdy wcześniej nie widziała takiego konia – niezłomnie i bez wahania wykonywał rozkazy swego pana. Najwyraźniej zamierzał donieść ją dokładnie tam, gdzie Erec mu kazał – i w końcu, zrezygnowana, pogodziła się z faktem, że nie może temu nijak zaradzić.
Alistair miała mieszane uczucia, kiedy wjeżdżała przez bramy miasta, miasta, w którym żyła tak długo, najęta jako służka. Po trosze było to miejsce, które znała – lecz budziło również wspomnienie karczmarza, który ją ciemiężył, wspomnienia wszystkiego, co w tym miejscu było nie tak. Z ogromną niecierpliwością czekała na inne życie, na opuszczenie tego miejsca z Erekiem i rozpoczęcie nowego życia z nim. Czuła się bezpiecznie za murami miasta, lecz zarazem narastało w niej złe przeczucie co do Ereca, który w pojedynkę stawiał czoła armii. Na myśl o tym zrobiło jej się słabo.
Kiedy zdała sobie sprawę z tego, że Warkfin nie zawróci, wiedziała, że najlepszym posunięciem będzie sprowadzenie pomocy dla Ereca. Erec prosił, by została tam, za bezpiecznymi murami – ale ona nie miała najmniejszego zamiaru tak postąpić. Była córką króla i nie zwykła uciekać ze strachu albo przed konfrontacją. Erec znalazł w niej idealną towarzyszkę: była równie szlachetna i zmotywowana, co on. I nie darowałaby sobie, gdyby coś mu się tam stało.
Znając dobrze to królewskie miasto, Alistair skierowała Warkfina w stronę zamku księcia – i teraz, kiedy byli już za murami miasta, zwierzę usłuchało. Podjechała przed wejście do zamku, zeskoczyła z konia i popędziła obok strażników, którzy próbowali zagrodzić jej drogę. Prześlizgnęła się między nimi i pobiegła co tchu marmurowymi korytarzami, których układ poznała bardzo dobrze, gdy była służką. Alistair naparła ramieniem na ogromne drzwi do królewskiej sali, gwałtownie je otworzyła i wparowała do prywatnej komnaty księcia.
Kilku członków rady odwróciło się w jej kierunku i spojrzało na nią, wszyscy odziani byli w najświetniejsze szaty. Książę zasiadał na środku w otoczeniu kilku rycerzy. Na ich twarzach malowało się zdumienie; najwyraźniej przeszkodziła im w omawianiu ważnych spraw.
– Kim jesteś, niewiasto? – zapytał jeden z nich.
– Kto waży się przerywać księciu omawianie ważnych spraw urzędowych? – wykrzyknął inny.
– Poznaję tę kobietę – rzekł książę, wstając.
– Ja również – powiedział Brandt, który, jak pamiętała Alistair, był przyjacielem Ereca. – Alistair, prawda? – zapytał. – Żona Ereca?
Podbiegła do niego, cała we łzach, i chwyciła jego dłonie.
– Proszę, panie, pomóż mi. Chodzi o Ereca!
– Co się stało? – spytał książę, zaniepokojony.
– Znajduje się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Stoi sam naprzeciw wrogiej armii. Nie pozwolił mi tam zostać. Proszę! Pomóżcie mu!
Wszyscy rycerze bez słowa zerwali się na nogi i rzucili w stronę wyjścia, ani jeden się nie zawahał; Alistair odwróciła się na pięcie i biegła obok z nich.
– Zostań tutaj! – zawołał Brandt.
– Ani mi się śni! – powiedziała, depcząc mu po piętach. – Zaprowadzę was do niego.
Wszyscy jak jeden mąż biegli korytarzami, wypadli z zamku i podbiegli do osiodłanych koni. Każdy dosiadł swego wierzchowca bez chwili wahania. Alistair wskoczyła na Warkfina, pospieszyła go kopniakiem i ruszyła na czele grupy, równie co oni dręczona niepokojem.
Kiedy gnali przez dwór księcia, zewsząd żołnierze zaczęli dosiadać swych koni i przyłączać się do nich – gdy wyjeżdżali poza mury Savarii, towarzyszył im już spory i wciąż się rozrastający oddział najmniej stu mężczyzn, któremu przewodziła Alistair. Brandt i książę jechali u jej boku.
– Jeśli Erec się dowie, że jedziesz z nami, zapłacę za to głową – powiedział Brandt, pędząc obok niej. – Proszę, pani, powiedz nam jedynie, gdzie go znajdziemy.
Jednak Alistair uparcie pokręciła głową, powstrzymując łzy i pospieszyła konia. Wokół niej rozbrzmiewało grzmiące dudnienie jadących obok mężczyzn.
– Prędzej umrę, niż opuszczę Ereca!
ROZDZIAŁ TRZECI
Thor jechał ostrożnie leśnym szlakiem. Obok niego podążali Reece, O’Connor, Elden i bliźniacy, a Krohn deptał im po piętach. Wyłonili się z lasu po drugiej stronie Kanionu. Serce Thora biło szybko, niespokojnie, kiedy dotarli w końcu na obrzeża gęstego lasu. Uniósł rękę, dając innym znak, by ucichli, i wszyscy zastygli w bezruchu.
Thor rozejrzał się, przyglądając się bacznie szerokiemu pasowi plaży, przestworowi nieba i dalej, rozległemu, żółtemu morzu, które miało doprowadzić ich do odległych krain Imperium. Morze Tartuwiańskie. Thor nie widział jego wód od czasu ich wyprawy na Rytuał Stu Dni. Dziwnie było wrócić w to miejsce – i to z misją, od której zależał los Kręgu.
Od czasu przekroczenia mostu nad Kanionem ich krótka jazda przez Dzicz nie obfitowała w wydarzenia. Kolk i Brom polecili Thorowi, by szukał niewielkiej łodzi przycumowanej nad brzegiem Tartuwianu, starannie skrytej za gałęziami ogromnego drzewa, które zwieszały się nad morzem. Thor podążał za ich wskazówkami i kiedy dotarli na obrzeża lasu, spostrzegł łódź – dobrze skrytą, gotową, by zabrać ich tam, gdzie mieli dotrzeć. Odetchnął z ulgą.
Wtedy