Blask Chwały . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Blask Chwały - Морган Райс страница 7
Gareth odwrócił się i cisnął fajką w zjawę, licząc na to, że jeśli zrobi to wystarczająco szybko, może rzeczywiście ją trafi.
Jednak fajka przecięła jedynie powietrze i rozbiła się w drobny mak, uderzywszy o ścianę. Jego ojciec wciąż stał przed nim i przypatrywał mu się.
– Te używki w niczym ci teraz nie pomogą – skarcił go.
Gareth nie był już w stanie dłużej tego znosić. Rzucił się na zjawę z wyciągniętymi rękami, chcąc podrapać twarz ojca; jednak, jak zawsze, przeleciał tylko przez powietrze i tym razem, potykając się, wylądował na twardym, drewnianym biurku ojca, które przewróciło się na ziemię wraz z nim.
Gareth przetoczył się po podłodze, pozbawiony tchu. Podniósł wzrok i spostrzegł, że rozciął sobie rękę. Krew ciekła mu przez ubranie, a kiedy spojrzał w dół, zauważył, że wciąż ma na sobie tę koszulę, w której sypiał od wielu dni; tak naprawdę nie zmieniał jej od tygodni. Obejrzał się i ujrzał swoje odbicie: włosy miał tak skołtunione, że wyglądał nie lepiej niż jakiś pospolity oprych. Jakaś jego część nie mogła uwierzyć, że stoczył się tak nisko. Lecz innej było już wszystko jedno. Jedynym uczuciem, które w nim płonęło, była żądza zniszczenia – zniszczenia wszystkiego, co pozostało po jego ojcu. Chciałby zrównać z ziemią ten zamek i Królewski Dwór wraz z nim. Byłaby to zemsta za traktowanie, które musiał znosić, kiedy był dzieckiem. Te wspomnienia tkwiły w nim głęboko, jak cierń, którego nie mógł wyciągnąć.
Drzwi do gabinetu jego ojca otworzyły się szeroko i do środka wpadł jeden ze sług Garetha, spoglądając w dół z przerażeniem.
– Mój panie – powiedział sługa. – Usłyszałem huk. Czy wszystko w porządku? Panie, krwawisz!
Gareth rzucił chłopcu nienawistne spojrzenie. Próbował się podnieść i rzucić się na niego, ale poślizgnął się na czymś i ponownie padł na ziemię, oszołomiony po ostatnim uderzeniu opium.
– Panie, pozwól mi pomóc!
Chłopiec pospieszył do Garetha i ujął go pod wychudzone ramię, kości ledwie powleczone skórą.
Lecz Gareth miał jeszcze wystarczająco dużo siły, by odepchnąć chłopca, kiedy ten go dotknął, posyłając go na drugi koniec pomieszczenia.
– Tknij mnie jeszcze raz, a odetnę ci ręce – wysyczał.
Chłopiec cofnął się przestraszony, a wtedy do pomieszczenia wszedł inny sługa. Towarzyszył mu starszy mężczyzna, który zdał się Garethowi znajomy. Po głowie kołatała mu się myśl, że go zna – nie pamiętał jednak skąd.
– Mój panie – rozległ się stary, schrypnięty głos. – Oczekiwaliśmy cię w sali rady królewskiej przez pół dnia. Członkowie rady nie mogą już dłużej czekać. Mają pilne nowiny i muszą się nimi z tobą podzielić, nim skończy się dzień. Zjawisz się, panie?
Gareth zmrużył oczy, przypatrując się mężczyźnie i łamiąc sobie głowę, kim też może on być. Pamiętał jak przez mgłę, że służył jego ojcu. Sala rady królewskiej… Spotkanie… Wszystko wirowało mu w głowie.
– Kimżeś jest? – spytał Gareth.
– Mój panie, jestem Aberthol. Zaufany doradca twego ojca – odrzekł, podchodząc bliżej.
Powoli Gareth zaczynał sobie wszystko przypominać. Aberthol. Rada. Spotkanie. Wszystko wirowało, a ból rozsadzał mu czaszkę. Chciał tylko, by wszyscy zostawili go w spokoju.
– Zostawcie mnie – odburknął. – Przyjdę.
Aberthol skinął głową i pospiesznie wyszedł z komnaty ze służącym, który zamknął za nimi drzwi.
Gareth podniósł się na kolana, twarz ukrył w dłoniach i próbował myśleć, przypomnieć sobie. Było tego tak dużo. Wszystko zaczynało powoli do niego wracać. Tarcza opadła, Imperium najechało, połowa jego dworu odeszła do Silesii, a przewodziła im jego siostra… Gwendolyn… O to chodziło. To próbował sobie przypomnieć.
Gwendolyn. Pałał do niej taką nienawiścią, że nie potrafił tego nawet ubrać w słowa. Nigdy nie pragnął jej zabić bardziej niż dziś. Musiał ją zabić. Ona była odpowiedzialna za wszystkie problemy, które na niego spadły. Znajdzie sposób, by się na niej zemścić, choćby miał przy tym zginąć. A później zabije resztę swojego rodzeństwa.
Ta myśl poprawiła mu humor.
Podniósł się z ogromnym wysiłkiem i zataczając się przeszedł przez pokój, przewracając przy tym niewielki stolik. Podszedłszy bliżej drzwi, dostrzegł alabastrowe popiersie swojego ojca, rzeźbę, którą jego ojciec ubóstwiał. Sięgnął do niej, chwycił za głowę i roztrzaskał o ścianę.
Rozbiła się na miliony kawałków. Gareth uśmiechnął się po raz pierwszy tego dnia. Może ten dzień nie będzie jednak taki zły.
Gareth wkroczył do sali w otoczeniu kilku sług, pchnąwszy dłonią ogromne dębowe drzwi, które rozwarły się z hukiem. Wszyscy zebrani w pomieszczeniu podskoczyli na jego widok i szybko stanęli na baczność.
Zwykle coś takiego przyniosłoby Garethowi odrobinę zadowolenia, tego dnia jednak zupełnie nie zwrócił na to uwagi. Prześladował go duch jego ojca i przepełniał gniew na siostrę, która odeszła. Emocje kłębiły się w nim i musiały znaleźć jakieś ujście.
Gareth, zamroczony opium, ruszył przez ogromną salę niepewnym krokiem. Szedł środkiem przejścia w stronę tronu, mijając dziesiątki członków rady stojących po obu stronach. Na jego dworze roiło się od ludzi i tego dnia panowała tam gorączkowa energia, jako że wieści o odejściu połowy dworu oraz o opadnięciu tarczy docierały na coraz dalsze tereny. Jak gdyby każdy, kto pozostał we Królewskim Dworze, przybył po odpowiedzi.
Których, rzecz jasna, Gareth nie potrafił im udzielić.
Kiedy Gareth wchodził dumnie po schodach z kości słoniowej ku tronowi swojego ojca, zobaczył że stoi za nim cierpliwie pan Kultin, najemny dowódca jego osobistej siły zbrojnej – jedyny człowiek na dworze, któremu mógł jeszcze zawierzyć. U jego boku stały dziesiątki jego żołnierzy, w ciszy, z dłońmi na rękojeściach mieczy, gotowi walczyć dla Garetha do ostatniej kropli krwi. Była to jedyna rzecz, która jeszcze niosła mu ukojenie.
Gareth zasiadł na tronie i powiódł spojrzeniem po pomieszczeniu. Było tam tak wiele twarzy, kilka z nich rozpoznawał, ale wielu – nie. Nie ufał żadnemu z nich. Każdego dnia oczyszczał swój dwór i wielu z nich zesłał już do lochów, a jeszcze więcej oddał w ręce kata. Każdego dnia zabijał przynajmniej garść swych ludzi. Uważał, że to dobra strategia: mężczyźni mieli się na baczności i nie zajmowali się organizowaniem żadnego zamachu na jego głowę.
Sala milczała, patrząc na niego w oszołomieniu. Wszyscy sprawiali wrażenie zbyt przerażonych, by przemówić. Właśnie taki efekt chciał osiągnąć.