Marzycielka. Katarzyna Michalak

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Marzycielka - Katarzyna Michalak страница 13

Marzycielka - Katarzyna Michalak

Скачать книгу

ale wiecie… taka chuda nie mam szans.

      – Nie masz szans, skarbie, bo on jest lekarzem i nie wolno mu kręcić z pacjentkami – wyjaśniła Agata. – Dostaniesz wypis i wcale nie wykluczone, że stworzycie piękną parę, bo całkiem przystojny ten nasz doktorek.

      – Jest starszy od Juli o dobre dwa dziesięciolecia – zauważyła Ewa.

      – A o ile od ciebie był starszy ten twój weterynarz? Też coś koło tego…

      Mijał drugi tydzień, od kiedy zamieszkały we wspólnym pokoju. Sporo już o sobie wiedziały. Ewa zwierzyła się nowym przyjaciółkom ze smutnego dzieciństwa, śmierci Buni, nieudanego małżeństwa i utraty maleńkiej dziewczynki. Tylko o Wiktorze jak do tej pory nie mogła mówić. Był jej tajemnicą. Pragnęła zachować go tylko dla siebie.

      Julia opowiedziała o poniewierce po coraz to nowych bidulach i rodzinach zastępczych. Nie były to miłe wspomnienia. Też pewnie sporo przemilczała.

      Agata z nich trzech była najbardziej wygadana. O ile nie zapadała się w depresję. Wtedy zwijała się pod kołdrą, a one wiedziały, że potrzebuje świętego spokoju i szanowały to. Gdy jednak kołdra zaczynała drżeć, Julia nie mogła znieść jej cichej rozpaczy, przysiadała – jak za pierwszym razem – na brzegu łóżka i głaskała ukryte pod kołdrą plecy przyjaciółki, bo ta przeżyła największą stratę. Trzy lata temu w jednej chwili straciła bliskich: rodziców i dwóch braci. Zginęli w wypadku, spowodowanym przez podpitego gnoja, któremu już dawno zabrano prawo jazdy, ale nadal bezkarnie jeździł. I zabijał. On wyszedł z tego bez draśnięcia.

      Czworo ludzi, dobrych, fajnych ludzi, nie żyło. Piąta, Agata, od tamtego dnia umierała z rozpaczy i tęsknoty. Ewie krew się gotowała z gniewu na tamtego moczymordę-mordercę i pięści same zaciskały, gdy słuchała cichych słów przyjaciółki, wypowiadanych drżącym od łez głosem…

      – On siedzi za kratami i ja siedzę za kratami – Agata zdobyła się na żart. – Taka to sprawiedliwość. Z tym, że on odsiedzi te marne dwa lata, bo tyle dostał, i wyjdzie, jak gdyby nigdy nic albo już wyszedł, by dalej rozbijać się po pijaku. Ja nigdy sobie ze śmiercią rodziny nie poradzę. Nigdy. Niedługo mijają trzy lata od wypadku, a boli tak samo.

      Ewa z Julią pokiwały głowami.

      Tutaj, w szpitalu, każdy dźwigał jakiś ciężar, czasem nie do zniesienia. W sąsiednim pokoju leżała starsza kobieta, którą zięć ganiał z siekierą, gdy wpadł w szał, próbował też topić żonę, jej córkę, w studni. On był nadal na wolności, ona odchorowywała zięcia i ciężką nerwicę w psychiatryku. Takich historii Ewa nasłuchała się więcej. Nieraz myślała, że ściany szpitala powinny płakać krwawymi łzami nad nieszczęściem tych, których więżą…

      Jej własne nieszczęścia zdawały się mało poważne, w porównaniu choćby ze stratą rodziny czy zięciem-psychopatą. Jeremi ją „jedynie” trzymał na strychu pod kluczem przez miesiąc, a potem wyrzucił z domu. Nie próbował topić w studni. Jula z Agatą miały swoje zdanie na temat Wiśniowskiego. Dla nich był takim samym psycholem, jak zięciunio kobiety spod czwórki. Toteż gdy pewnego dnia on sam, Jeremi Wiśniowski we własnej osobie, stanął w drzwiach ich pokoju…

      – Ewa, masz gościa – zaszeptała Jula, pochylając się ku przyjaciółce, która akurat myła zęby w damskiej łazience.

      Ręka ze szczoteczką zamarła. „Wiktor!”, rozbłysło w umyśle kobiety. Błyskawicznie dokończyła toaletę, przygładziła włosy, uśmiechnęła się do własnego odbicia, z niepokojem przyglądając się wymizerowanej twarzy, aż Jula musiała ją zapewnić, że wygląda ślicznie, i jak na skrzydłach pobiegła do pokoju.

      Te skrzydła podciął jej na samym progu widok Jeremiego. Poczuła to jak uderzenie w splot. Aż oddech uwiązł jej w krtani. W pierwszym odruchu chciała się cofnąć i uciekać, ale przecież nie miała dokąd. Rozejrzała się w panice po pokoju. Jula z Agatą posłały jej krzepiące spojrzenie i już wiedziała, że nigdzie się nie ruszą, dopóki ten, co ją tak przeraża, jest tutaj.

      – Cześć, nieźle wyglądasz – odezwał się, mierząc kobietę taksującym wzrokiem. – Możemy porozmawiać na osobności? – Spojrzał znacząco na jej towarzyszki, ale Ewa pokręciła głową i rzekła krótko:

      – Rozmawiajmy.

      – Jest parę spraw… że tak powiem: osobistych – spróbował raz jeszcze.

      – Rozmawiajmy – powtórzyła, oparła się stół i splotła ręce na piersiach.

      Zmrużył ze złości oczy i wypalił:

      – Złożyłem pozew o rozwód.

      – Nie ma problemu.

      – Z orzekaniem o winie. Twojej winie.

      Ewa parsknęła śmiechem. Naprawdę nie mogła się powstrzymać. Jula z Agatą wymieniły spojrzenia. Tupeciarz z tego gnojka…

      – Serio? A na czym niby polega ta moja wina? – zapytała Ewa w następnej chwili.

      – No wiesz… – zaczął, ale pod spojrzeniem dwóch obcych kobiet umilkł. – Wszystkiego dowiesz się z pozwu. Przyniosłem ci go. – Wyciągnął do niej plik gęsto zapisanych kartek. – Miłej lektury – dorzucił jadowicie i nie żegnając się wyszedł.

      Ewa zaś… opadła bez sił na najbliższe łóżko. Ręka z pozwem drżała, właściwie całe ciało trzęsło się jak osika. Nie miała pojęcia, że widok Jeremiego okaże się takim wstrząsem. Agata przysiadła obok niej i otoczyła kobietę ramionami. Ta rozpłakała się żałośnie.

      – Rozwód… z mojej winy – wydusiła przez łzy, gdy już mogła cokolwiek powiedzieć. – Rozumiecie? Z mojej winy…

      – Nie martw się, Ewuś. – Jula usiadła z drugiej strony i zaczęła swoim zwyczajem głaskać zapłakaną kobietę po włosach. – Znajdziemy dobrego adwokata, który puści bezczelnego typa w skarpetkach.

      – Skąd wezmę pieniądze na adwokata?! Nie mam oszczędności, nie mam pracy…

      – Najpierw więc znajdziemy ci pracę.

      – Gdzie? W psychiatryku?!

      – Kiedyś stąd przecież wyjdziesz – zauważyła Agata. – Nie będą cię tu trzymać w nieskończoność. A wtedy będziesz musiała znaleźć jakieś zajęcie. Na początek trzepnęłabym palanta alimentami. Jesteś jego żoną, masz depresję z jego powodu, nie wiadomo, jak długo nie będziesz zdolna do pracy. Niech płaci, gnój parszywy. Ubogi nie jest. Pogadaj z doktorem Jakubiakiem, on na pewno ci pomoże. Jesteś jego oczkiem w głowie.

      Ewa podniosła na przyjaciółkę błyszczące od łez spojrzenie.

      – Agatka ma rację – wtrąciła Jula.

      – Ale w czym? W tym, że jestem oczkiem w głowie doktora Jakubiaka? – Ewa próbowała się uśmiechnąć.

      – To też. Powinnam być zazdrosna, bo sama mam na niego chęć, ale odstąpię ci go, moja kochana, jeśli miałoby cię to uszczęśliwić.

      Kobieta musiała się roześmiać.

Скачать книгу