Marzycielka. Katarzyna Michalak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Marzycielka - Katarzyna Michalak страница 12
Ewa zaś wiedziała od tej pory jedno: pisanie – pisaniem, ale bezpieczna jest tylko w swojej sali, razem z depresjantkami takimi jak ona. Kochanymi, potulnymi warzywkami, które gapią się w sufit. Zrozumiała też jeszcze coś: chce żyć. A jeśli umierać, to na swoich warunkach, a nie duszona przez psychotyczkę jak bezwolny kurczak, albo gwałcona przez bandziora, synusia pani sędziny z kasty nietykalnych, niech im wszystkim ziemia ciężką będzie…
Tak, Ewa Kotowska zdecydowała się na powrót do rzeczywistości. Tam przynajmniej, po drugiej stronie krat, mogła decydować o swoim życiu. Wybory był jej wyborami, a nie regulaminem szpitala. Za błędne decyzje ona ponosiła odpowiedzialność. Nie była zdana na łaskę czy niełaskę oszalałych pacjentów psychiatryka. I lekarzy, którzy nagle zapragnęli integrować ją z psychotykami w morderczej manii.
Chciała stąd wyjść.
Jak najszybciej.
ROZDZIAŁ VI
PRZYJACIÓŁKI
– Pani Ewuniu, jest lepiej! – To były pierwsze słowa, którymi po dwóch tygodniach „terapii pisaniem” przywitał pacjentkę doktor Jakubiak. – Z prawdziwą przyjemnością, i satysfakcją!, przenoszę panią na ogólną salę. Dostanie pani dwie miłe współlokatorki i zdrowiejcie radośnie, moje drogie!
W pierwszym momencie przekonana, że nie poradzi sobie – ona, z tak poharataną duszą – nie tylko na zewnątrz, ale nawet na sali „zwykłych” depresjantek, próbowała oponować. Bronić się przed przeniesieniem. Nie wiedziała, że za chwilę, dzięki doktorowi, pozna dwie wspaniałe przyjaciółki, takie na śmierć i życie. I jeśli kiedykolwiek w przyszłości będzie sama, to na własne życzenie. Bo tak naprawdę ludzie są dobrzy. Pragną ci pomóc. Jeden warunek: musisz okazać gestem albo słowem, że pomocy potrzebujesz. Że przyjaciele są ci potrzebni. Jeśli grasz Zosię-Samosię, sorry, ale mogą nie posiadać daru jasnowidzenia i po prostu nie zrozumieć…
Następnego dnia zaraz po obchodzie spakowała skromne manatki i przeniosła się na sam koniec korytarza, do niewielkiego pokoju, w którym stały trzy łóżka. Zajęła to przy oknie, wpełzła pod kołdrę, trochę przerażona, co też się zaraz stanie, i zaczęło się wielkie oczekiwanie.
Niedługo po niej do pokoju weszła nieśmiało młoda dziewczyna.
– Jestem Julia – odezwała się od progu i przysiadła na łóżku stojącym najbliżej drzwi.
Stamtąd popatrywała z niepokojem na Ewę, nie wiedząc, czego się może po niej spodziewać. Bądź co bądź nie było to sanatorium, a szpital psychiatryczny. Tu pacjenci byli nieprzewidywalni.
Ewa przedstawiła się, obiecując sobie w duchu, że nie będzie się do nowo przybyłych uprzedzać. Przyjmie je z całym dobrodziejstwem inwentarza, o ile nie zaczną jej dusić albo gwałcić. Ta dziewczyna wyglądała jednak niegroźnie. Byłaby skończoną pięknością – miała niesamowicie niebieskie oczy i wspaniałe jasnozłote włosy – gdyby nie koszmarnie wychudzone ciało, na którym szpitalna piżama wisiała jak na wieszaku. Dosłownie. Skóra na twarzy opinała wystające kości, oczy błyszczały gorączkowo, spod piżamy widać było sterczące nienaturalnie obojczyki.
Ewa, z lekka przerażona tym wyglądem, odwróciła wzrok, nie chcąc wgapiać się w dziewczynę zbyt natarczywie.
– Mam anoreksję – wymamrotała tamta. I zaraz dodała: – Przepraszam.
– Za co? – zdziwiła się Ewa.
– No… że musisz mnie taką oglądać.
Ewa chciała odpowiedzieć: „Chyba zwariowałaś”, ale nie było to dobre słowo. Nie w tym miejscu, rzekła więc z przekonaniem:
– Jesteś śliczna. Masz piękne oczy. I te włosy… tylko pozazdrościć. A z anoreksją już oni sobie poradzą. Spokojna głowa.
Jula uśmiechnęła się. Zęby też miała nieskazitelne. Równe i białe.
– A ty? Za co tu trafiłaś? – odważyła się zapytać.
– Próba samobójcza. – Ewa wzruszyła z nonszalancją ramionami. – Rozsypało mi się życie, do tego doszła depresja no i… Miałam dosyć.
Dziewczyna ze zrozumieniem pokiwała głową.
– Ja byłam modelką – zaczęła. – Ciągle za gruba, tak mi powtarzano. Więc pojechałam z odchudzaniem, a jak już złapałam fazę, nie potrafiłam przestać. Wreszcie nie byłam za gruba, ale też nie miałam siły wychodzić na wybieg. Gdy zemdlałam parę razy, podziękowano mi mało uprzejmie. Zaczęłam się więc głodzić jeszcze bardziej, bo ubzdurałam sobie, że widać wciąż nie jestem wystarczająco szczupła do tego zawodu. I tak trafiłam tutaj. Albo mi pomogą, albo… – Machnęła ręką w niesprecyzowanym kierunku.
W tym momencie drzwi otworzyły się po raz kolejny i do pokoju weszła niewysoka, krągła brunetka.
– Cześć, laski – rzuciła, opadając na ostatnie wolne łóżko. – Jestem Agata. A wy?
Przedstawiły się.
Ona wyłożyła na nocną szafkę parę drobiazgów. Postawiła też zdjęcie rodziny oprawione w ramkę i zwróciła się ponownie do współlokatorek:
– Mam nadzieję, że nie należycie do imprezowiczek i nie będzie się tu przewijał tabun gości? Nie mam nastroju do zabawy.
– To szpital, a nie akademik – zauważyła Ewa, sama mając podobną nadzieję. Jula wydawała się spokojną dziewczyną, Agata sprawiała wprost przeciwne wrażenie. Dobrze więc, że od początku wszystko sobie wyjaśniły. – Ja jedynie płaczę, za co z góry przepraszam, punktualnie trzynasta trzydzieści, kiedyś codziennie, teraz już rzadziej.
– Możesz sobie płakać – zgodziła się łaskawie Agata. – Gdzie, jak nie tu? Ja też… też czasami płaczę – wyznała łamiącym się głosem, po czym nakryła się kołdrą po czubek głowy i cóż… chyba właśnie zebrało się jej na płacz, bo kołdra zaczęła lekko drżeć.
Ewa z Julią spojrzały po sobie, nie wiedząc, co robić. Pacjentki z jednego pokoju zazwyczaj się wspierają w trudnych chwilach, pocieszają, słuchają zwierzeń, bronią jedna drugiej przed resztą świata. Czy jednak Agata życzyła sobie przytulenia i pocieszeń?
Jula odważyła się pierwsza. Przysiadła na łóżku i delikatnie, nieśmiało pogładziła Agatę po drżących plecach, czego ta przez kołdrę pewnie nie poczuła. Ewę wzruszył ten gest. Uśmiechnęła się do dziewczyny, czując, że chciałaby mieć w niej przyjaciółkę.
Gdy w środku nocy obudzi ją cichy płacz, tym razem Julii, bez wahania wstanie i przytuli dziewczynę. Będzie słuchała jej cichych, bolesnych zwierzeń aż do świtu. Bo tutaj każdy miał poharataną duszę. Nawet taka piękność, jak Julia, której od urodzenia nikt nie chciał. Rodzice podrzucili ją,