Marzycielka. Katarzyna Michalak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Marzycielka - Katarzyna Michalak страница 3
Szukał jej w domu Wiśniowskiego, szukał na Powiślu. Widząc łazienkę we krwi omal nie oszalał ze strachu o Weronikę. Ostatnim miejscem, które przyszło mu na myśl, była lecznica. Gnał tutaj, na przemian modląc się, żeby ona żyła, i klnąc. Siebie, bo znów Nikę zawiódł, i na pewnego skurwiela, który doprowadził ją do samobójstwa. Z nim się jeszcze rozmówi bez świadków, teraz trzeba było zająć się Weroniką.
– Doktor opatrzy ci ręce i… – urwał.
– I co? – podchwycił Kochanowski, powracając do skrobania ryb, chyba jeszcze bardziej wściekły niż przed chwilą. Oto zjawia się pieprzony Helert, niczym rycerz na białym koniu, i będzie porywał ze sobą wariatkę po próbie samobójczej. – Zabierzesz ją do pierdla? Zaopiekujesz się Weroniką za kratami?
Tamten posłał mu miażdżące spojrzenie. Natomiast ona…
– Jestem Ewa Kotowska – wyszeptała z uporem. – Weroniki już nie ma.
Wiktor przyklęknął przed nią. Odgarnął kosmyk włosów, który przylepił się jej do mokrego od łez policzka. Kiedyś ten czuły gest wzruszyłby Ewę, przytrzymałaby dłoń mężczyzny, może wtuliła w nią usta…? Dzisiaj patrzyła na Wiktora, jak na obcego. Bo dla Ewy Kotowskiej taki właśnie był. Obcy.
– Powiedz, co się stało? – poprosił. – Co tamten skurwysyn ci zrobił, że targnęłaś się na własne życie? Wiedziałem, że nie jesteś z nim szczęśliwa, ale… że aż tak?
Zaśmiała się, co brzmiało trochę jak szloch.
– Czytałeś moje maile? – musiała zadać mu to pytanie. Musiała wiedzieć, zanim każe mu iść precz.
Przytaknął.
Przytaknął!?
Czytał jej listy, jej wyznania i nie zrobił nic, by jej pomóc! By wyrwać ją z rąk psychopaty!
– Nisia… – zaczął, widząc w jej oczach niemy wyrzut i bezbrzeżny żal. – Ewa… – poprawił się w następnej chwili. – Nie mogłem odpisywać. Kiedyś wszystko wyjaśnię. Jeszcze nie dziś i nie jutro, ale kiedyś wreszcie będę mógł wszystko ci wyjaśnić i…, jeśli tylko dasz mi szansę…
– Wyjdź, Wiktor – przerwała mu, odwracając wzrok. Nie mogła na niego patrzeć. Po prostu nie mogła. Ani chwili dłużej. – Wynoś się z mojego życia i więcej nie wracaj.
Świadomość, że on czytał jej zwierzenia, czasami nieznośnie bolesne, wszystkie te słowa miłości, którymi ratowała się, żeby nie zwariować w małżeństwie z Jeremim, i ani razu nie odpowiedział, łamała jej i tak pogruchotane serce.
– Wybacz mi, kochana – wyszeptał. – Może kiedyś zrozumiesz… – Uniósł dłoń, by dotknąć opuszkami palców jej policzka, ale ponownie cofnęła głowę. Nie życzyła sobie jego dotyku. Niczyjego dotyku.
Wstał. Spojrzał na lekarza, który przyglądał mu się z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę.
– Słyszałeś – rzucił Kochanowski. – Wynoś się.
– Odejdę, gdy będę miał pewność, że Weronika jest bezpieczna.
– Odejdziesz, gdy ja sobie tego zażyczę – wycedził doktor. – Chociaż… za chwilę możesz się przydać, więc tylko dlatego pozwalam ci zostać. Stój tam, gdzie stoisz i milcz, a ty mów, Ewka, co ci odbiło z tym… wszystkim. – Wskazał nożem do skrobania ryb jej biedne, pocięte nadgarstki.
Więc Ewa zaczęła opowiadać. Od początku. Od nocy poślubnej, w którą to rozwiały się jej wszystkie złudzenia i nadzieje. Bez emocji, jak wyzuty z uczuć robot, opowiadała o gwałtach, zdradach, biciu, utracie maleńkiej dziewczynki, wreszcie uwięzieniu przez Jeremiego. Na końcu o tym, jak wyprowadził ją na spacer, a potem wyrzucił z domu. Tak po prostu. I jak w tę straszną, samotną noc, nie potrafiła już wytrzymać bólu. Po prostu nie mogła…
Doktor, słuchając jej cichych słów, skrobał ryby, aż łuski pryskały na ściany. Wiktor… on wyszedł z gabinetu. Stanął na korytarzu, oparł się plecami o ścianę, zacisnął powieki i walczył ze łzami wściekłości i pogardy do samego siebie.
Miał szansę uratować Weronikę-Ewę. Choćby w dniu jej ślubu. Przecież wiedział… przeczuwał, do czego tamo bydlę jest zdolne! Wystarczyło, żeby zabrał dziewczynę ze sobą. Po prostu wyrwał ją z łap psychopaty. Przecież daliby sobie we dwoje radę. On znalazłby pracę, ona mogłaby po prostu z nim być. Zarobiłby na oboje.
„Serio? Dobrze wiesz, Helert, że nie taki był plan tego, który pociągał za sznurki. Władcy marionetek”, pomyślał z goryczą. „Wiesz, dlaczego musiałeś zniknąć z jej życia. Jaka była cena…”.
Cicha opowieść dobiegła końca. Nie zostało nic do dodania. Wnerwiający dźwięk noża skrobiącego o rybie łuski ucichł również.
– Te, Helert, masz coś do powiedzenia? – usłyszał głos doktora.
Obrócił się przez ramię. Teraz widział twarz Kochanowskiego, wykrzywioną pogardą i nienawiścią. „Gdzie byłeś, kiedy twoja ukochana tak cierpiała?”, można było wyczytać w zmrużonych oczach lekarza. „A ty?”, to samo pytanie miał w czarnych źrenicach Wiktor. Patrzyli na siebie długie chwile.
– Masz jaką rodzinę? Żonę? – rzucił pytanie Kochanowski.
Wiktor zaprzeczył gniewnym ruchem głowy.
– Więc co, do kurwy nędzy, stało ci na przeszkodzie, by się nią zaopiekować?! – wykrzyknął doktor, wskazując Ewę pokrwawionym nożem.
Helert w dwóch krokach był przy nim. Pochylił się i szepnął jedno słowo. Jedno jedyne, od którego tamten najpierw zbladł, a potem syknął:
– Wynoś się. Wypierdalaj!
– Nie tak prędko – odparł Wiktor, przeciągając zgłoski. – Zszyjesz, doktorku, te rany, które sobie zafundowała Weroni… Ewa, a potem się zobaczy.
Kobieta przez cały ten czas patrzyła na nich oczami szklącymi się od bólu i narastającej gorączki. Było jej już wszystko jedno, co się z nią stanie, byle to się skończyło. Położyć się i zasnąć.
Wstała. Na uginających się nogach podeszła do stołu pełnego rybich łusek i naglącym gestem położyła na nim ręce, nadgarstkami do góry.
Doktor cisnął nóż do zlewu.
– Przejdziemy do innego gabinetu – odezwał się, próbując zachować spokój. – Nie będę szył ci rąk w tym syfie.
Potulnie ruszyła za nim do sali obok. Chłodnej i cichej. Ponownie położyła ręce na stole. Wiktor stanął przy niej, ale nie obdarzyła go ani jednym spojrzeniem. Nie tylko dlatego, że wszystko, a więc i on, jej zobojętniało. Prawdę mówiąc, walczyła z samą sobą, żeby nie zemdleć.
– Mogę