Marzycielka. Katarzyna Michalak
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Marzycielka - Katarzyna Michalak страница 4
– Zrozumiano – szepnęła, ogromniejącymi oczami patrząc, jak doktor wyjmuje z opakowania igłę z doczepioną do niej nicią chirurgiczną.
Była cienka, to prawda, ale świadomość, że za chwilę on wbije tę igłę w sam środek rany… Ewa poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, a przecież musiała wytrzymać! Jeśli nie chce trafić na pogotowie, gdzie będą dużo mniej delikatni, a stamtąd prosto do psychiatryka, musi wytrzymać!
Nagle poczuła za sobą Wiktora. I jego ręce na ramionach.
Wyciągnęła dłonie ku doktorowi i zacisnęła zęby.
Nie pisnęła nawet, gdy po raz pierwszy wbijał igłę. Ani jęknęła, gdy zakładał szybko i uważnie szew śródskórny na jednym nadgarstku, potem na drugim. Jedynie trzęsła się na całym ciele. I łzy płynęły jej z oczu nieprzerwanym strumieniem, ale tego doktor przecież nie zabronił.
Gdy wreszcie skończył… przetarł zszyte rany gazikiem nasączonym jodyną i sięgnął po bandaż… cichutko, bez słowa skargi, zemdlała. Wiktor mógł wreszcie pochwycić Ewę w ramiona, przycisnąć tak chudą, że niemal nic nieważącą, do piersi i zanieść na górę. Przyrzekając sobie bezgłośnie, że ktoś, pewien psychopata, za to zapłaci.
ROZDZIAŁ I
WIKTOR
Obaj patrzyli na zwiniętą w godzien pożałowania kłębek kobietę. Otulona kocem nadal drżała, mimo że w niewielkim pomieszczeniu było ciepło. Przed chwilą Helert wrócił z apteki, zaopatrzony w antybiotyk. Łyknęła tabletkę, poprawiła lekiem przeciwbólowym, skuliła się na kozetce, odwrócona do nich plecami i trwała, znosząc ból świeżo zszytych rąk i rosnącą gorączkę.
Wiktor odwrócił wreszcie wzrok. Nie mógł patrzeć na jej cierpienie.
– Kiedy leki zaczną działać? – odezwał się przyciszonym głosem. – Chcę ją zabrać do…
– Zapomnij – przerwał mu Kochanowski.
– Chyba nie ty o tym decydujesz…
– Powiedziałem: ona nigdzie z tobą nie pójdzie – powtórzył doktor ostro. I dorzucił: – Bandziorze.
Helert zacisnął szczęki. I pięści. Powinien chwycić doktorka za poły fartucha i cisnąć nim przez cały pokój, do wyjścia, a na zewnątrz skuć mu mordę, ale niestety, lekarz był mu potrzebny. Może nie tyle jemu, Wiktorowi, co Ewie. Bo on sam nie mógł jej pomóc. Nie było bezpiecznego miejsca, dokąd mógł ją zabrać. Na pewno nie tam, dokąd on sam musiał wracać… Wystarczy, że ryzykował, będąc w tej chwili tutaj. Więcej nie było mu wolno, jeśli ją kochał.
A kochał.
Wciąż tak samo. Od lat. Tak samo beznadziejnie i rozpaczliwie.
– Zajmę się nią – usłyszał głos lekarza i odetchnął z ulgą. – Wracaj do swoich… zajęć, a ja się Ewą zaopiekuję. – Doktor pochylił się nad kobietą i troskliwie otulił ją kocem. – Nie wróci ani do matki, ani do psychopaty. Będzie bezpieczna.
Stanął naprzeciw Helerta, dając mu do zrozumienia, że nie jest tu dłużej potrzebny ani mile widziany.
– Trzymam za słowo, doktorku – odezwał się Wiktor. – Jeśli ty ją skrzywdzisz, wiem, gdzie cię znaleźć.
– Och, w krzywdzeniu Ewy nie masz sobie równych – zaśmiał się podle Kochanowski, klepiąc go po ramieniu. I tę obelgę Wiktor musiał znieść. – No, może Wiśniowski jest lepszy, ale to psychopata. Ty zaś, Helert, jesteś przecież jej wielką miłością.
– Kiedyś… nie dziś i nie jutro… – zaczął Wiktor zduszonym przez wściekłość głosem – …kiedyś spotkamy się w innych okolicznościach i pogadamy sobie po męsku. Na migi wyjaśnimy wszystkie nieporozumienia.
– Nie mogę się doczekać, bandyto – uciął doktor i popchnął go do wyjścia.
Wiktor po raz ostatni obejrzał się w progu, by pożegnać Ewę spojrzeniem.
– Nie skrzywdź jej – tym razem w jego głosie, gdy zwracał się do lekarza, zabrzmiała prośba. – Nacierpiała się wystarczająco.
Kochanowski miał odpowiedzieć coś równie podłego, jak przed chwilą, ale zmilczał.
Nie podali sobie rąk na pożegnanie. Na tak przyjacielski gest nie było stać ani jednego, ani drugiego.
Helert już miał wsiadać do samochodu, którym tu przyjechał, gdy doktor przytrzymał go za ramię.
– Nie mścij się na Wiśniowskim – ostrzegł. – Gdy cokolwiek przydarzy się temu skurwielowi, podejrzenie natychmiast padnie na Ewę. Tego brakowało, by i ją przymknęli.
Wiktor uniósł kącik ust w krzywym uśmieszku.
– Wiem, jak załatwia się takie sprawy – odparł.
– Nie wątpię. Jednak daruj sobie. Ty przestrzelisz mendzie kolana, Ewka pójdzie siedzieć. Po prostu odpuść.
Helert pokręcił tylko głową i rzucił sucho:
– Masz o mnie dość podłe mniemanie.
– I tak lepsze, niż na to zasługujesz. Mogłeś ją uratować. Kocha cię od zawsze. Ciebie i tylko ciebie. Gdybyś tylko chciał… mogłeś ją ocalić.
– Nie masz pojęcia, doktorku, co mogłem, a czego nie – odparł Wiktor, patrząc na niego ze znużeniem i niechęcią. – Nie masz pojęcia, dlaczego stało się tak, jak się stało. Żyjesz jak cieplarniana paprotka, w świecie prawa i zasad. O innym, brudnym, nie wiesz nic. I dobrze. Niech tak zostanie. Teraz Ewa jest w twoich rękach. Zobaczymy, jak ty sobie z tym poradzisz. Pamiętaj: skrzywdzisz ją i ciebie dopadnę. Jeremiego nie tknę, przynajmniej przez jakiś czas, ale ciebie znajdę i…
Niewypowiedziana groźba zawisła między nimi. Kochanowski mimo wszystko poczuł na grzbiecie zimny dreszcz. Nie chciałby spotkać tego człowieka na swojej drodze nigdy więcej. Oglądać czarnego, błyszczącego nieprzyjemnie przedmiotu, który tamten krył pod marynarką, również nie.
– Bandzior – powtórzył po raz ostatni, by chociaż tak zemścić się na Helercie za całe zło, którego Ewa doświadczyła przez tego człowieka, ale tamten już tego nie słyszał.
Piękne, drogie audi A8, na które Kochanowskiego nigdy nie