Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 7
Anna przerwała jej szorstko:
– Nie. Już mówiłam. Sama muszę sobie z tym poradzić. To moja wina, zamordowałam człowieka. Nie mogę się żalić przed zupełnie obcą osobą, sama muszę sobie z tym dać radę. – Palce zbielały jej od ściskania filiżanki.
– Anno, wiem, rozmawiałyśmy o tym tysiące razy, ale powtórzę: nie zamordowałaś Lucasa. Zabiłaś go we własnej obronie, a broniłaś nie tylko siebie, także dzieci. Nikt w to nie wątpi. Przecież zostałaś całkowicie uniewinniona. Anno, on by cię zabił, nie miałaś wyboru.
Po twarzy Anny przeszedł skurcz. Maja zaczęła popiskiwać, wyczuwała napięcie.
– Nie – mam – już – siły – o – tym – rozmawiać – powiedziała Anna przez zęby. – Idę na górę, położę się. Odbierzesz dzieci? – Wstała, zostawiając Erikę w kuchni.
– Odbiorę – odpowiedziała. Łzy paliły ją pod powiekami. Dłużej tego nie wytrzyma. Trzeba wreszcie coś z tym zrobić.
Przyszedł jej do głowy pewien pomysł. Podniosła słuchawkę i wybrała numer. Przynajmniej spróbuje.
Hanna poszła zainstalować się w swoim pokoju, Patrik do Martina Molina. Delikatnie zapukał do drzwi jego niewielkiego pokoju.
– Proszę.
Wszedł i jak zwykle usiadł na krześle przed biurkiem. Często ze sobą pracowali.
– Słyszałem, że pojechaliście do wypadku samochodowego. Jakieś ofiary?
– Tak, zginęła kobieta, która prowadziła. Tylko jeden samochód. Rozpoznałem ją. To Marit, właścicielka sklepiku przy Affärsvägen.
– Kurczę. Jaka niepotrzebna śmierć. Co się stało? Chciała wyminąć sarnę, czy co?
Patrik zawahał się.
– Na miejscu była ekipa kryminalistyczna. Ostateczną odpowiedź przyniesie raport plus protokół z sekcji zwłok. Ale w samochodzie cuchnęło wódką.
– Kurczę – powtórzył Martin. – Innymi słowy, prowadziła po pijanemu. Nie przypominam sobie, żebyśmy ją kiedykolwiek zatrzymali za jazdę w stanie nietrzeźwym. Może to był pierwszy raz, a może nigdy nie wpadła.
– Mogło tak być – powiedział z wahaniem Patrik.
– Ale? – Martin splótł ręce na karku. Rude włosy odcinały się ostro od białych dłoni. – Słyszę, że coś cię trapi. Znam cię na tyle, że wiem, kiedy coś jest nie tak.
– Sam nie wiem – odparł Patrik. – Nic konkretnego. Miałem wrażenie, że coś się… nie zgadza, chociaż nie potrafię powiedzieć co.
– Twoje wrażenia zazwyczaj się sprawdzają. – Martin w zamyśleniu bujał się na krześle. – Musimy poczekać na ekspertyzę. Będziemy wiedzieli więcej po sekcji zwłok i po raporcie techników. Może się wyjaśni, co cię niepokoi.
– Masz rację. – Patrik podrapał się w głowę. – Tylko… nie, masz rację, nie ma co się wdawać w domysły. Trzeba się skupić na tym, co można zrobić teraz. Niestety oznacza to, że trzeba jechać i zawiadomić najbliższych. Nie wiesz, czy Marit miała jakąś rodzinę?
Martin zmarszczył czoło.
– Wiem, że ma nastoletnią córkę i mieszka z przyjaciółką. Coś tam ludzie o tym gadali, ale sam nie wiem…
Patrik westchnął.
– Trzeba tam pojechać i się rozejrzeć.
Już po kilku minutach zapukali do drzwi mieszkania Marit. Sprawdzili w książce telefonicznej i okazało się, że mieszkała w bloku stojącym kilkaset metrów od komisariatu. Obaj ciężko oddychali. Takich zadań nienawidzili najbardziej. Usłyszeli kroki i wtedy dotarło do nich, że o tej porze zastanie kogoś w domu wcale nie jest takie oczywiste.
Otworzyła im kobieta. Od razu się domyśliła, o co chodzi. Dało się to wyczytać z bladości jej twarzy i postawy: biła od niej rezygnacja.
– Mamy niestety niedobre wiadomości. Marit Kaspersen miała wypadek… zginęła – powiedział cicho Patrik.
Kobieta nie poruszyła się, jakby skamieniała w jednej pozycji, jakby mózg nie przekazywał żadnych sygnałów do mięśni. Musiała przetrawić tę informację.
– Napijecie się kawy? – powiedziała w końcu i nie czekając na odpowiedź, sztywnym krokiem poszła do kuchni.
– Może chciałaby pani, żeby przyjechał ktoś z rodziny? – spytał Martin.
Sprawiała wrażenie, jakby była w szoku. Cały czas odgarniała za uszy ciemne, ostrzyżone na pazia włosy. Była bardzo szczupła, miała na sobie dżinsy i charakterystyczny norweski sweter w piękny skomplikowany wzór, z ozdobnymi srebrnymi zapinkami.
Potrząsnęła głową.
– Nie mam nikogo. Nikogo poza… Marit. I Sofie. Ale ona jest u ojca.
– Sofie to córka Marit, tak? – spytał Patrik. Potrząsnął głową w odpowiedzi na pytający gest Kerstin: podniosła do góry karton mleka, wcześniej nalawszy kawy do filiżanek.
– Tak, ma piętnaście lat. W tym tygodniu jest u ojca. Jeden tydzień spędza u nas, jeden u niego, we Fjällbace.
– Byłyście bliskimi przyjaciółkami, prawda? – Patrik czuł się niezręcznie, formułując pytanie w ten sposób, ale nie wiedział, jak podejść do tego tematu. Czekając na odpowiedź, wypił łyk kawy. Dobra. Mocna, taka, jaką lubi.
Krzywy uśmieszek Kerstin wskazywał na to, że rozumie, o co mu chodzi. Oczy zaszły jej łzami.
– Byłyśmy przyjaciółkami, gdy Sofie mieszkała u nas, a kochankami, gdy mieszkała u ojca. O to właśnie… – Głos jej się załamał, łzy spłynęły po policzkach. Przez chwilę płakała. Wreszcie zapanowała nad głosem i mówiła dalej: – O to właśnie pokłóciłyśmy się wczoraj wieczorem. Marit chciała nadal tkwić w tej szafie, a ja się dusiłam i chciałam wyjść. Zasłaniała się dobrem Sofie, ale to była zwykła wymówka. Bała się, że będą nas obgadywać, wytykać palcami. Tłumaczyłam jej, że i tak to robią, a gdybyśmy się ujawniły, z czasem gadanie by się skończyło. Marit nie chciała słuchać. Tyle lat wiodła żywot przeciętnej