Czarna księga. Orhan Pamuk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czarna księga - Orhan Pamuk страница 22

Czarna księga - Orhan  Pamuk

Скачать книгу

usłyszanego słowa, opowieści czy lektury tej samej książki i w tym entuzjastycznym stanie ducha żeni się z ukochaną, a potem wiedzie szczęśliwe życie, nie rozumiejąc, że ta miłość wynikła ze złudzenia.

      Gdy rano Rukiye, zebrawszy ze stołu pisma, nakrywała do śniadania, Saim, czytając gazetę, którą wsunięto pod drzwi, powiedział, że nawet świadomość, iż słowo pisane — wszelkie słowo pisane — z zasady opowiada nie o życiu, lecz wyłącznie o marzeniach, też niczego nie zmieni.

       8. TRZEJ MUSZKIETEROWIE

      Spytałem go o wrogów.

      Wyliczał. Wyliczał. Wyliczał.

      Sermet Sami Uysal, Yahya Kemal’le Sohbetler

      Pogrzeb odbył się dokładnie tak, jak się tego dwadzieścia lat wcześniej obawiał i jak to trzydzieści dwa lata wcześniej opisał; w uroczystości uczestniczyło w sumie dziewięć osób: dwóch kolegów — jeden pacjent, drugi salowy z niewielkiego ośrodka dla uzależnionych w Üsküdar, emerytowany dziennikarz, protegowany zmarłego z czasów, gdy ten był u szczytu kariery felietonisty, dwóch zdezorientowanych krewnych, nie znających ani życia, ani dzieł nieboszczyka, przesadnie wystrojona kobieta w dziwnym tiulowym zawoju, spiętym szpilą niczym sułtański turban egretą, czcigodny imam, ja i spoczywający w trumnie pisarz. Moment złożenia trumny do grobu wypadł dokładnie w środku wczorajszej śnieżycy, dlatego imam skrócił modlitwę do minimum i zanim się obejrzeliśmy, już rzucaliśmy grudki ziemi na trumnę. Potem, sam nie wiem jak, wszyscy błyskawicznie się rozeszli. Oprócz mnie nikt inny nie czekał na przystanku tramwajowym Kısıklı. Przedostałem się na drugi brzeg Złotego Rogu i poszedłem na Beyoğlu. W kinie Alhambra grali film z Edwardem G. Robinsonem; obejrzałem go z prawdziwą przyjemnością. Uwielbiam Edwarda G. Robinsona! Film opowiadał o pewnym urzędniku, życiowym nieudaczniku i malarzu amatorze, który — by zrobić wrażenie na ukochanej — udaje milionera. Tymczasem ona, Joan Bennett, go zdradza. Zostaje oszukany, przeżywa tragedię, cierpi; patrzyłem na to ze smutkiem.

      Gdy po raz pierwszy spotkałem zmarłego — pozwólcie, że podobnie jak pierwszy akapit, także i ten zacznę słowami, których On często używał — a więc gdy po raz pierwszy spotkałem zmarłego, był siedemdziesięcioletnim felietonistą, ja zaś miałem lat trzydzieści. Tego dnia wybierałem się odwiedzić znajomego w Bakırköyu; już miałem wsiąść na Sirkeci do podmiejskiej kolejki, gdy co widzę?! Przy stoliku w jednej z kawiarni na stacji dostrzegam go w towarzystwie dwóch innych legendarnych felietonistów, których artykułami zaczytywałem się w dzieciństwie i wczesnej młodości — siedzą, przed sobą mają szklaneczki rakı. Zadziwiające było nie to, że tych trzech starców (wszyscy byli po siedemdziesiątce), rezydujących na górze Kaf moich literackich marzeń, spotkałem na stacji Sirkeci, w tłumie zwykłych śmiertelników, lecz to, że owych trzech fechmistrzów pióra, którzy w czasach, gdy prowadzili aktywne życie zawodowe, bezlitośnie obrzucali się nawzajem obelgami, dwadzieścia lat później ujrzałem siedzących przy jednym stoliku w knajpie Baba Duma i popijających trunek niczym trzej muszkieterowie.

      Trzej wojowniczy mistrzowie felietonu przez pięćdziesiąt lat kariery, kiedy to byli świadkami panowania trzech sułtanów, jednego kalifa i trzech prezydentów, oskarżali się wzajemnie, niekiedy słusznie, o bycie bezbożnikami, młodoturkami, propagatorami europeizacji, nacjonalistami, masonami, kemalistami, republikanami, zdrajcami ojczyzny, monarchistami, miłośnikami wszystkiego, co zachodnie, plagiatorami, nazistami, Żydami, Arabami, Ormianami, pedałami, wiarołomcami, islamskimi fundamentalistami, komunistami, zwolennikami Stanów Zjednoczonych oraz — zgodnie z najnowszą modą — egzystencjalistami. (Jeden z nich w owym czasie napisał, że największym egzystencjalistą był Ibn Arabi38, a ludzie z Zachodu odkryli go po siedmiuset latach i zaczęli naśladować, bezprawnie zawłaszczywszy jego idee).

      Przez chwilę z uwagą obserwowałem trzech dziennikarzy, po czym, wiedziony nagłym impulsem, podszedłem do ich stolika, przedstawiłem się i wyraziłem swój podziw dla nich, starając się chwalić każdego w równym stopniu.

      Chciałbym, by czytelnicy dobrze mnie zrozumieli: byłem podekscytowany, pełen zapału, młody, twórczy, błyskotliwy, utalentowany i wiecznie w rozterce między czczym samochwalstwem a wiarą we własne siły, łatwowiernością a sprytem. Choć zakosztowałem już fascynującego życia świeżo upieczonego, obiecującego felietonisty, nie śmiałbym nawet zbliżyć się do trzech mistrzów, gdybym nie był szczerze przekonany, że jestem częściej niż oni czytywany, otrzymuję więcej listów od czytelników, no i, oczywiście, lepiej piszę, a w dodatku o dwóch pierwszych rzeczach ci starzy wyjadacze dobrze wiedzą.

      Z tego względu krzywe miny, które zrobili na mój widok, uznałem radośnie za oznakę własnego zwycięstwa. Gdybym nie był młodym, utalentowanym felietonistą, tylko wypowiadającym słowa uznania zwyczajnym czytelnikiem, potraktowaliby mnie na pewno przyjaźniej. Nie poprosili mnie, bym usiadł; poczekałem na zaproszenie. Gdy w końcu pozwolili mi usiąść, zaraz posłali mnie jak kelnera do kuchni — poszedłem; kiedy wyrazili chęć obejrzenia jakiegoś tygodnika — pobiegłem do kiosku i przyniosłem; jednemu obrałem pomarańczę ze skórki, drugiemu, nim zdążył się schylić, podałem serwetkę, którą upuścił na ziemię; na pytania odpowiadałem skromnie i z pokorą: „Nie, proszę pana, nie znam niestety francuskiego, ale co wieczór ze słownikiem staram się rozgryźć Fleurs du Mal”. Moja ignorancja czyniła me zwycięstwo jeszcze trudniejszym do przełknięcia, lecz uniżoność, jaką im okazywałem, została uznana za okoliczność łagodzącą.

      Gdy po latach jakiś młody dziennikarz zachował się wobec mnie tak jak ja wtedy wobec tych trzech muszkieterów, zrozumiałem, że starzy mistrzowie, ignorując moją osobę i wymieniając zdania wyłącznie między sobą, chcieli w gruncie rzeczy zrobić na mnie wrażenie. Słuchałem ich w pełnym szacunku milczeniu. Co skłoniło niemieckiego fizyka jądrowego, o którym wiadomości nie schodziły z pierwszych stron gazet, do przyjęcia islamu? Czy ojciec tureckiego felietonu, Ahmet Mithat Efendi39, przegrawszy walkę na pióra z Lastikiem Saitem Bejem, pewnego wieczoru dopadł swego adwersarza w mrocznej uliczce, sprał na kwaśne jabłko i zmusił do złożenia obietnicy, że zrezygnuje na zawsze z walki na słowa? Czy Bergson to mistyk, czy materialista? Co dowodzi istnienia tajemniczego, ukrytego równoległego świata? Kim są poeci potępiani w ostatnich wersach dwudziestej szóstej sury Koranu za to, że mówią, iż wierzą, choć nie wierzą, i że robią, choć nie robią?40 Czy w związku z tym André Gide jest naprawdę homoseksualistą, czy też udaje, bo wie, że ten temat wzbudza zainteresowanie, tak jak arabski poeta Abu Nuwas41, który darzył namiętnością kobiety, ale demonstracyjnie okazywał, że jest inaczej? Czy Juliusz Verne popełnił błąd w zawartym w pierwszym rozdziale Kerabana upartego opisie placu Tophane i fontanny Mahmuda I, bo zasugerował się jedną z rycin Mellinga, czy dlatego, że ściągnął ten opis żywcem z Podróży na Wschód Lamartine’a? Czy historię kobiety, która zmarła, uprawiając miłość z osłem, Mevlâna42 zamieścił w piątym tomie swojego Mesnevi dla rozrywki, czy dla nauki?

      Podczas kulturalnej i wyważonej dyskusji nad tą ostatnią kwestią jego wzrok spoczął na mnie na moment, a białe brwi się uniosły, jakby dawał znak, poczułem się więc upoważniony do wypowiedzenia opinii: ta przypowieść, tak samo jak inne, zostaje przytoczona dla niej samej, ale w zawoalowany sposób ma stać się także nauką. Wtedy ten, w którego pogrzebie uczestniczyłem wczoraj, spytał: „Młody człowieku, a pan swoje felietony pisze po to, by ludzi uczyć czy bawić?”. Pragnąc pokazać, że na każdy temat mam sprecyzowane zdanie, rzuciłem szybko pierwsze, co mi przyszło

Скачать книгу