Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Jorn Lier Horst
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier Horst страница 8
– Kiedy to było?
– Zdaje się, że na początku ubiegłego tygodnia.
Wisting odchrząknął znacząco i zanim jeszcze uświadomił sobie, jak interesująca była to informacja, poprosił Seljesætera o opisanie gości Pramma.
– Sam nie wiem… Sądzę, że mogli mieć około trzydziestki. Ona miała długie jasne włosy, czerwony sweter albo marynarkę i niebieskie dżinsy. On był ciemny, w czapce z daszkiem, niechlujnie ubrany. Pomyślałem, że to ludzie, których Pramm poznał w „Tatjanie”.
– Przesiadywał tam?
– Nie, tak bym tego nie nazwał. Po prostu lubił wypić tam piwo. Latem często widywałem go siedzącego przy stoliku na dworze.
– Kiedy widział go pan po raz ostatni? – spytał komisarz i poczęstował się kolejnym ciastkiem.
– Chodzi panu o pub?
– Nie. Chodzi mi o to, kiedy widział go pan po raz ostatni żywego.
– Zdaje mi się, że w sobotnie popołudnie. Dzień przed świętym Janem. To było trochę dziwne. Staliśmy każdy na swojej drabinie po swojej stronie żywopłotu. Inaczej byśmy się nie zobaczyli. Ja wymieniałem zbutwiałe dachówki, a Pramm zaglądał do budki lęgowej dla sów zawieszonej na świerku z tyłu ogrodu.
– Budka dla sów?
– Tak. Pramm ma dużo budek lęgowych w swoim ogrodzie – kontynuował Seljesæter, zanurzając kolejne ciastko w kawie. – Na tym ogromnym świerku ma dużą budkę dla sów, chociaż nigdy nie widziałem tam żadnej sowy.
– Może pan podać konkretną godzinę?
– Tylko w przybliżeniu. Powiedziałbym, że to musiało być po godzinie trzeciej, ale przed szóstą.
Wisting poprawił zapis w notatniku: „czas zgonu – sobota 15:00 do poniedziałku 08:30”.
– O czym rozmawialiście?
– Trochę o pogodzie. Byliśmy zgodni co do tego, że po tylu dniach suszy istnieje ryzyko pożaru lasu z powodu ognisk świętojańskich.
– Nie rozmawialiście o niczym innym? O czymś szczególnym?
– Nie.
– I tego dnia widział go pan po raz ostatni?
– Tak. Nazajutrz wybrałem się do domku letniskowego mojego brata na Nøtterøy. Obchodziliśmy razem noc świętojańską. Przenocowałem tam i wróciłem do domu dopiero w poniedziałek po południu.
– Czy w poprzedni weekend zwrócił pan uwagę na jakiś ruch przed domem Pramma? Jakieś samochody?
Knut Seljesæter pokręcił głową.
– Czy pamięta pan, jak Pramm był ubrany tamtego dnia w ogrodzie? – pytał dalej Wisting.
– Pamiętam, że ja miałem na sobie krótkie spodenki i że pomyślałem, że w długich nogawkach jest mu na pewno za ciepło. Zdaje się, że jego spodnie były brązowe.
Wstał i napełnił ich filiżanki kawą z ekspresu stojącego na blacie. Komisarz wyciągnął dłoń, dając sygnał, że chce tylko pół filiżanki. Czuł, że rozmowa zmierza ku końcowi. Jednocześnie zaczął się niecierpliwić, ponieważ chciał jak najszybciej porozmawiać z pozostałymi sąsiadami. Może oni wiedzieli coś więcej o Prebenie Prammie.
– Jeśli się nie mylę, Pramm był emerytem. Czym się zajmował, zanim przeszedł na emeryturę?
– On już od dawna nie pracował – odparł Seljesæter. – Był na rencie. Wcześniej był zatrudniony w tartaku u Treschowa. Skarżył się na reumatyzm i na to, że dokucza mu ból mięśni i stawów. Jego zdaniem to z winy Treschowa stał się niezdolny do pracy. Przebywał na rencie co najmniej od piętnastu lat.
– Jak długo byliście sąsiadami?
– Zbudowaliśmy ten dom w 1976 roku, gdy dostałem etat w centrum szkoleniowym. Wtedy w sąsiednim domu mieszkał niejaki Folvik. Pod koniec lat siedemdziesiątych strzelił sobie w głowę. Tak, tak, już wcześniej byliśmy świadkami dramatycznych wydarzeń. Po tym, co się stało, Pramm odkupił ten dom za niewielkie pieniądze. Szczerze mówiąc, byliśmy sąsiadami od ponad dwudziestu lat, więc trochę mi wstyd, że nie potrafię udzielić panu bardziej wyczerpujących informacji.
– Nie szkodzi – odparł Wisting. – Wie pan może, jak Pramm zamierzał spędzić noc świętojańską? Czy miał jakieś plany?
– Nie wiem.
– A w ubiegłych latach? Czy w jakiś szczególny sposób świętował tę noc?
– Nie. My zawsze świętowaliśmy na Nøtterøy, więc nigdy nie widziałem, co on robi w tym czasie. Nigdy z nim o tym nie rozmawiałem ani go o to nie pytałem.
– Miał jakieś hobby? Zainteresowania? Wie pan coś o tym? – pytał dalej komisarz.
– Tak, poza tangiem miał dwie wielkie pasje: ptaki i fotografowanie. I chętnie łączył jedno z drugim.
Wisting skinął głową i pomyślał o zdjęciach, które widział w domu ofiary.
– W piwnicy urządził sobie ciemnię. Naprawdę miał talent, oczywiście o ile taki laik jak ja jest w stanie to ocenić. Czasem pokazywał mi swoje zdjęcia. Wiele z nich ukazało się w takim magazynie towarzystwa ornitologicznego. Kiedyś pokazał mi fotografię bielika, za którą otrzymał pierwszą nagrodę w konkursie.
Komisarz dopił kawę i złożył notes. Strona była prawie pusta. Poza informacjami, które pozwalały trochę dookreślić czas popełnienia przestępstwa, zapisał tylko jedno: „pub Tatjana”.
Może znajdzie tam kogoś, kto znał Pramma lepiej niż sąsiad.
Na chodniku spotkał młodego dziennikarza z aparatem fotograficznym na szyi. Przed taśmą policyjną dwóch innych reporterów przepytywało świeżo upieczonych funkcjonariuszy. Komisarz nie znał młodego dziennikarza, ale szybko zrozumiał, że tamten znał jego.
– Panie Wisting, podobno doszło tutaj do morderstwa?
Komisarz wiedział z doświadczenia, że nie warto w wykrętny sposób tłumaczyć obecności policji na miejscu zdarzenia. Zaczekał, aż dwaj inni przedstawiciele prasy również do niego podejdą, zanim odpowiedział:
– Mogę potwierdzić, że prowadzimy dochodzenie w sprawie podejrzanego zgonu.
– Kobieta czy mężczyzna? – spytał młody reporter.
– Starszy mężczyzna.
Jeden z dwóch dziennikarzy, którzy zjawili się nieco później, uniósł aparat i zrobił