Seria o komisarzu Williamie Wistingu. Jorn Lier Horst
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier Horst страница 7
Mężczyzna wysunął lewą rękę i pokazał prosty zegarek ze złotą bransoletą i tarczą. Pod dwunastką był wygrawerowany lew herbowy na czerwonym tle.
– No, może nie złoty, lecz pozłacany. W każdym razie w ten sposób podziękowali mi za wieloletni wkład w szkolenia z zakresu transportu samochodowego. Teraz bazę zamknięto. Wszyscy moi rówieśnicy otrzymali propozycję przejścia na wcześniejszą emeryturę i sześciomiesięczną odprawę. Głupotą byłoby nie skorzystać. Kawy?
Wisting skinął głową. Zawsze miał się na baczności przed ludźmi z wojskową przeszłością: ważył słowa, by być poprawnym i zdyscyplinowanym. To samo dotyczyło rozmów z ludźmi z wykształceniem psychologicznym. Przez cały czas bał się, jak jego słowa zostaną zinterpretowane i ocenione. Mimo to zrozumiał, że rozmowa z emerytowanym wojskowym powinna pójść gładko, i zaliczył go do grona ludzi życzliwych i przyjaźnie usposobionych. Takie nadawanie ludziom etykietek, zwłaszcza jeśli dokonywało się jedynie na podstawie miłego pierwszego spotkania, było kolejnym nałogiem Wistinga. Wyjął notes z kieszeni koszuli i skierował rozmowę na temat zabójstwa.
– Jeśli się nie mylę, to pan znalazł ciało?
Seljesæter usiadł na krześle kuchennym dokładnie naprzeciwko komisarza i przechylił się lekko do przodu, opierając się na przedramionach.
– Tak. Powinienem był wcześniej to zauważyć. Wcześniej was powiadomić.
– Jak to? – spytał Wisting i napił się kawy.
– Wstaję wcześnie rano – wyjaśnił emeryt i odchylił się do tyłu. – Siadam tutaj, przy kuchennym stole, z kanapką i filiżanką kawy, i czekam, aż dowiozą gazety. Zwykle są tu o wpół do siódmej. Z tego miejsca widzę skrzynkę pocztową.
Wisting pochylił się i wyjrzał przez okno. Zobaczył statyw ze skrzynkami i pierwszego dziennikarza, który zjawił się na miejscu zdarzenia. Młody chłopak z dużym aparatem fotograficznym na szyi stał przed taśmą policyjną i rozmawiał z dwoma funkcjonariuszami, którzy byli już w regulaminowych nakryciach głowy. Wisting przytaknął i uśmiechnął się do siebie. Udało mu się udzielić im nagany w taki sposób, że wzięli ją za dobrą radę.
– Prenumeruję „Østlandsposten”, „Aftenposten” i „Vårt Land”. Przejrzenie wszystkich trzech gazet zajmuje mi prawie dwie godziny. Pramm zwykle wyciąga swoją gazetę ze skrzynki, kiedy kończę czytać „Vårt Land”, to znaczy około wpół do dziewiątej.
Wisting zanotował: „czas zgonu – sobota 08:30 do poniedziałku 08:30”.
– Widziałem go w sobotę rano, ale w poniedziałek, wtorek i środę już nie. To znaczy w poniedziałek nie było mnie w domu, ale kiedy wyciągałem pocztę w środę w porze lunchu, zajrzałem do jego skrzynki i zobaczyłem, że w środku leżą trzy gazety. Już wtedy powinienem się domyślić, że stało się coś złego.
Wisting uważał, że emerytowany kapitan niesłusznie czyni sobie z tego powodu wyrzuty.
– Przecież mógł gdzieś wyjechać?
– Rzadko wyjeżdżał – wyjaśnił Seljesæter i zaczął przesuwać dłonią po żółtym obrusie na środku stołu, wygładzając niewielką fałdę. – W każdym razie rzadko nocował poza domem. Nie sądzę, by miał do kogo jechać. Dwa lata temu nie było go latem przez tydzień. Pojechał na festiwal tanga do Sørlandet.
– Festiwal tanga? Jest w ogóle coś takiego?
– Tak – odparł emeryt i zaśmiał się. – Zadałem mu to samo pytanie, ale okazało się, że to wielka impreza. Na kilka tysięcy osób. Wyjmowałem mu przez tamten tydzień pocztę ze skrzynki i doglądałem Puckena.
– Puckena?
– Tak, to kot Pramma. Pracując dzisiaj w ogrodzie, właśnie o tym pomyślałem: że gdyby miał zamiar wyjechać, poprosiłby mnie, żebym odbierał pocztę i karmił Puckena. Ten biedny kot siedział w zamknięciu od tylu dni!
Wisting starał się uspokoić mężczyznę dręczonego wyrzutami sumienia.
– To mogło trwać jeszcze dłużej. Dobrze, że w ogóle ktoś się tym zainteresował.
– To prawda. Nie lubię wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale jest jeszcze coś…
– Tak?
– Zwykle bardzo dobrze sypiam – wyjaśnił. Podniósł się i nie przestając mówić, podszedł do szafki kuchennej, z której wyjął pudełko ciastek ze sklepu. – Ale ubiegłej nocy obudziłem się o trzeciej nad ranem i wstałem z łóżka. Prawdopodobnie męczyła mnie ta sprawa z gazetami Pramma. Właściwie nie mam innych zmartwień. Nasze posiadłości dzieli wysoki żywopłot, więc nie widzę domu Pramma, ale tej nocy zauważyłem, że pali się tam mnóstwo światła.
Wyciągnął w stronę Wistinga pudełko ciastek i pozwolił mu się poczęstować, po czym położył je na stole i ciągnął dalej:
– To jest… – Poprawił się na krześle i zanurzył ciastko w kawie. – To było do niego zupełnie niepodobne. Zawsze uważałem go za skąpca. Zresztą, może to nie było skąpstwo, tylko nie najlepsza sytuacja finansowa. Tuż po Nowym Roku zaproponował, żebyśmy zrzucili się na prenumeratę „Østlandsposten”. Chciał odbierać ją ode mnie przed południem, po tym, jak ją przeczytam. Odparłem, że to przemyślę, ale ze sposobu, w jaki to powiedziałem, musiał wywnioskować, że nie jestem zbytnio zainteresowany, bo nigdy więcej o tym nie wspomniał.
– Czy światło było włączone przez cały tydzień? – spytał komisarz z ciastkiem w ustach. Otrzymał odpowiedź, której się spodziewał.
– Tylko tej nocy wstawałem z łóżka, ale przypuszczam, że tak. Teraz wieczory są jasne i długie, a rano szybko robi się widno. I dlatego trudno stwierdzić, czy światło jest zapalone czy nie. No i dzieli nas żywopłot.
– Czy poza tym miał pan jakiś kontakt z Prammem?
– Bardzo ograniczony. Pramm był typem samotnika. Mówiliśmy sobie „dzień dobry”, ale nigdy się nie odwiedzaliśmy i nie utrzymywaliśmy bliższej znajomości. Myślałem trochę o tej zrzutce na prenumeratę gazety i doszedłem do wniosku, że być może nie zaproponował tego ze skąpstwa. Może chodziło mu bardziej o to, żebyśmy nawiązali ze sobą kontakt. Żebyśmy mieli coś, co mogłoby nas do siebie zbliżyć.
Wisting skinął głową i zanotował w notesie: „szukał kontaktu”.
– Kilka razy prosił o pomoc przy aucie – ciągnął emeryt. – Ma starego saaba 900. Wymieniłem mu układ wydechowy i parę razy sprawdzałem silnik. Takie drobne naprawy zwykle przeprowadzałem wieczorami w bazie. W końcu jakieś dodatkowe świadczenia się człowiekowi należą, nawet na państwowym etacie. Wiosną, gdy zmieniałem opony w swoim samochodzie, przyszedł i poprosił mnie nieśmiało o pomoc. Jego saab wydawał dziwne dźwięki. Ale teraz sam już nie mam gdzie się podziać z własnym samochodem, dłubię przy nim na podjeździe, więc