Ciało obce. Rafał A. Ziemkiewicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ciało obce - Rafał A. Ziemkiewicz страница 6
Chociaż to, że na towarzyskich imprezach robiłem za dyżurnego katolickiego fundamentalistę, także wtedy, kiedy już nieźle zgłębiłem tajniki podwójnego życia, nie było wcale nieszczere. Gdy mówiłem, że Kościół albo wróci do zasad sprzed Soboru, albo się rozleci, kiedy broniłem celibatu, watykańskiego potępienia dla rozwodów i antykoncepcji, to nie była wcale obłuda, choć nazajutrz po takiej rozmowie znikałem na parę godzin z rzeczywistości, żeby spotkać się z kochanką.
No więc tyle z tego spotkania było, że Hans obejrzał mnie sobie w krótkiej przerwie między jedną a drugą ważną sprawą i przekazał Kreszczyńskiemu. Jeśli po zapoznaniu się z rezultatami mojej pracy będzie miał jeszcze jakieś pytania, to zaprosi mnie ponownie. Bieżące sprawy – z panem prezesem. To znaczy – ze Staszkiem, Staszek jestem, mówmy sobie po imieniu, tak będzie prościej.
Kreszczyński, dla odmiany, zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Jakżeby inaczej, uczą ich tego przecież. Sympatyczny facet, konkretny, będzie się z nim dobrze współpracowało. W najmniejszym stopniu nie przypominał pedała. Chociaż Kinga, kiedy potem, przy jakiejś okazji, przyznałem jej się do zdziwienia, orzekła, że chyba jestem zupełnie ślepy. Przecież wystarczy spojrzeć na jego buty, śmiała się, żaden normalny facet nie chodziłby w takich butach. Widocznie kobiety mają na nich jakieś lepsze oko.
Oczywiście że w ogóle mi to nie przyszło do głowy. Nie mogło. Po prostu nie mam w tym kierunku żadnych skłonności. Absolutnie żadnych. Teraz myślę sobie na przykład: ile razy obejrzałem ten internetowy filmik, na którym jest chłostana i gwałcona modelka łudząco podobna do mojej żony? Nie da się policzyć. Pamiętam dokładnie bieliznę tej dziewczyny, sposób, w jaki jest skrępowana, knebel, pejcz, czy jak tam to nazwać, taki sztywny kawał skórzanego pasa z uchwytem z jednej strony, wszystkie szczegóły – a faceta, który na filmie dokonuje tej egzekucji, nie jestem w stanie sobie przypomnieć w najmniejszym stopniu. Może był mały, pękaty, w dżinsach, a może wysoki mięśniak w skórach, nie mam pojęcia. Po prostu nigdy na niego nie spojrzałem, nie mam tych skłonności w najmniejszym stopniu. No, nie spojrzałem także dlatego, że ile razy to oglądałem, to właściwie ja byłem tym człowiekiem, który chłoszcze zniewoloną kobietę po wypiętym tyłku aż echo idzie, a potem ją posuwa, niezdolną do niczego, poza bezradnym pomrukiem. Po to sobie to zgrałem na twardy, po godzinach w uczelnianym centrum informatycznym, żeby od czasu do czasu być tym facetem, a ona żeby była Magdą. Modelka naprawdę była do niej bardzo podobna. Każdy ma gdzieś na świecie sobowtóra, mówią. Sobowtór mojej byłej żony pracuje w branży porno w Kalifornii. Śmieszne. Żebym nie wiem jak długo myślał, nie umiem sobie wyobrazić niczego, co by mniej do Magdy pasowało.
W centrum komputerowym przesiadywałem po godzinach oczywiście w ramach robienia doktoratu. Robiłem go teoretycznie sześć lat. I jeszcze ze cztery habilitację, a gdyby chciało mi się ubiegać o przedłużenie, mógłbym tę habilitację robić do dziś. Prosta, zrozumiała sprawa: uciekałem z domu. Przez wiele lat robiłem to podświadomie, i gdyby ktoś powiedział mi w oczy, jaka jest prawdziwa przyczyna tego wszystkiego, mógłbym się z nim bić: ja bym wszystko zrobił, żeby spędzać jak najwięcej czasu z żoną i dzieckiem, ale jestem przecież człowiekiem odpowiedzialnym, muszę zarabiać pieniądze, muszę budować naszą wspólną przyszłość. Nieprawda, szajs, udawałem, okłamywałem samego siebie, tak jak w każdej innej sprawie. Uciekałem od żony i jej wiecznej depresji, uciekałem od atmosfery domu, w którym wszystko rozrastało się do rozmiarów życiowego problemu, uciekałem przed wrzaskiem Nusi, przed pieluchami, dziecięcymi chorobami, z których pewnie połowa albo i więcej była urojona, ale nie śmiałbym postawić takiego zarzutu nawet w myślach. No i przede wszystkim uciekałem przed Potworem.
Nie potrafię jej nazywać w myślach inaczej. Wszystkie wredne teściowe z kawałów nie dorastały Potworowi do pięt. Ona nie była sekutnicą, przemądrzałą mamuśką, która wszystko wie lepiej i we wszystko się wciera, czy żandarmem, to znaczy wszystkim tym także, ale sekutnica czy baba-żandarm to są postaci normalne, z tego świata. A ona była po prostu potworem. Bez reszty przekonanym o swojej nieomylności i wyższości, rozgrzeszonym poczuciem krzywd bezustannie doznawanych od całego świata, nienawidzącym wszystkich dookoła i bezwzględnym w egzekwowaniu tego, co jej się należało, a należała się, w jej przekonaniu, władza absolutna nad wszystkim. A już zwłaszcza nad córką.
Kiedy uświadomię sobie, jak ja nienawidzę tej kobiety. Boże, może byłbyś mi w stanie wybaczyć kurewstwo, podwójne życie, obłudę i wszystkie inne moje grzechy, nawet samobójstwo, ale takiej nienawiści, domyślam się, nie możesz, choćbyś chciał, tym bardziej że ja z kolei nie mogę skrzesać w sobie najdrobniejszej iskierki żalu czy wstydu. Gdyby na moim miejscu znalazł się jakiś prawdziwy mężczyzna, po prostu by ją zabił. Bo nic mniej by nie wystarczyło. A jeszcze po śmierci trzeba by zołzę przebić dobrze zastruganym osikowym kołkiem.
– Ja wiem, że ty masz jakąś babę, i ja cię na tym przyłapię – rzuciła mi kiedyś w chwili szczerości.
No i marzenie się spełniło, ma wreszcie Magdę wyłącznie dla siebie i może ją teraz wykończyć. Może zresztą wykończą się nawzajem. Bo częścią codziennej grozy, jaką niosło ze sobą to małżeństwo, było obserwowanie, jak Magda tydzień po tygodniu nabiera cech Potwora, choć przecież doskonale sobie zdawała sprawę ze wszystkich wad swojej matki, wiem, bo przegadaliśmy o tym naprawdę wiele czasu. A jednak to jest od człowieka silniejsze. Powtarzamy charaktery swoich rodziców, powtarzamy ich losy, wchodzimy w przetarte przez nich koleiny i bezwiednie nimi podążamy, by w końcu utonąć w tym samym bagnie, które ich pochłonęło. Cały sens życia polega na tym, żeby, zanim to się stanie, każdy zdążył jeszcze okaleczyć na własny obraz i podobieństwo swoje potomstwo. Nie mam wątpliwości, że Magda odpłaci Potworowi na starość, tak jak Potwór zdążył odpłacić swojemu ojcu.
Nikt mi nigdy tej rodzinnej historii nie opowiadał, ale z sumiennością badacza postrzępionych papirusów zrekonstruowałem ją sobie mozolnie z urywków rozrzuconych po różnych rodzinnych spotkaniach. Dziadek Magdy spłodził kilkoro dzieci, na samym końcu córkę, a potem, zanim zdążyła ona przyjść na świat, beztrosko poszedł sobie na wojnę. Wojnę, jak wiecie, przerżnęliśmy, dziadek trafił do obozu internowanych w Rumunii, stamtąd bohatersko przedarł się na Zachód, a w tym czasie jego żona, nie mogąc sobie w okupacyjnej nędzy poradzić z utrzymaniem licznego potomstwa, oddała najmłodszą córeczkę na wieś jakimś dziesiątym wodom po kisielu. Dziesiąte wody po kisielu też nie miały do jej wychowywania głowy ani czasu, czy może ktoś tam umarł, w każdym razie Potwór trafił do jakiejś innej wsiowej rodziny, a potem do jeszcze innej i tak się tułał między coraz bardziej obcymi ludźmi, można sądzić, że niezaszczycany specjalną uwagą, a tym bardziej uczuciami. Matka z rodzeństwem nie przeżyła powstania, ojciec, nie wiadomo po jaką cholerę, wrócił w czterdziestym siódmym, i nawet spotkał się przy jakiejś okazji z córką. Miał powiedzieć ludziom, u których była, że w życiu nie widział tak brzydkiego dziecka albo że nie może jej wziąć do siebie, bo będzie mu przypominać utraconą rodzinę, a może tylko że weźmie córkę do siebie, jak tylko się jakoś urządzi, wersji było dużo, w zależności, kto opowiadał i kiedy. W każdym razie zdążył ożenić się z inną kobietą, ale córkę zostawił na łasce losu, może dlatego, że nowa żona nie chciała, a może bo od razu wylądował w pudle. Wyszedł po pięćdziesiątym szóstym ze zniszczonymi płucami i jakby mu jeszcze było w życiu mało, zaangażował