Wyprawa Bohaterów . Морган Райс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wyprawa Bohaterów - Морган Райс страница 15
Chociaż wszystko to wyglądało olśniewająco, Thor wiedział, że musi przede wszystkim znaleźć Legion. I tak był już spóźniony; musiał stawić się tam jak najszybciej.
Podbiegł do kogoś pierwszego z brzegu – starszego mężczyzny, rzeźnika, sądząc po zaplamionym krwią fartuchu, który spieszył dokądś drogą. Wszyscy dokądś się tu spieszyli.
– Darujcie, panie – odezwał się Thor, łapiąc go za rękę. Tamten zmierzył jego dłoń lekceważącym spojrzeniem.
– O co chodzi, chłopcze?
– Szukam Królewskiego Legionu. Wiecie może, gdzie ćwiczy?
– Czy ja wyglądam na drogowskaz? – syknął rzeźnik i popędził dalej. Jego szorstkość była dla Thora zaskoczeniem.
Pospieszył do kogoś innego. Przy długim stole krzątało się kilka kobiet w różnym wieku i Thor uznał, że któraś musi znać odpowiedź na jego pytanie. Jedna zagniatała właśnie ciasto z mąki.
– Darujcie, pani – powiedział do niej – ale wiecie może, gdzie ćwiczy Królewski Legion?
Kobiety spojrzały po sobie, chichocząc. Niektóre były zaledwie o kilka lat starsze od niego. Najstarsza odwróciła się i obrzuciła go wzrokiem.
– Szukasz w złym miejscu – odparła. – Tu przygotowujemy się do uczty.
– Mówiono mi, że ćwiczą w Królewskim Dworze – rzekł Thor, zbity z tropu.
Kobiety znów zachichotały. Najstarsza podparła się pod boki i pokręciła głową.
– Jesteś tu chyba pierwszy raz w życiu. Nie wiesz, jak wielki jest Królewski Dwór?
Thor poczerwieniał, a po chwili pobiegł przed siebie, byle dalej od śmiejących się kobiet. Nie lubił być niczyim pośmiewiskiem.
Przed sobą ujrzał z tuzin ulic, które krzyżowały się i wiły po całym grodzie. W kamiennych murach widział dziesiątki wejść. Całe to miejsce przytłaczało go rozmiarami. Miał złe przeczucie, że całe dni miną, zanim znajdzie Legion.
Przyszło mu do głowy, że to, gdzie się ćwiczy, wie chyba każdy żołnierz. Na myśl o rozmowie z żołnierzem króla poczuł się nieswojo, ale uznał, że nie ma innej rady. Pospieszył w kierunku najbliższego wojaka, który stał na warcie przy przejściu pod murem; miał tylko nadzieję, że ten nie wyrzuci go z miasta. Żołnierz stał na baczność, z wzrokiem utkwionym w przestrzeń.
– Szukam Królewskiego Legionu – powiedział Thor najodważniej, jak umiał.
Żołnierz nadal wpatrywał się przed siebie, nie zwracając na niego uwagi.
– Jak już mówiłem, szukam Królewskiego Legionu! – powtórzył Thor głośniej, z uporem. Miał już dosyć bycia ignorowanym.
Po dłuższej chwili żołnierz opuścił wzrok i spojrzał na niego lekceważąco.
– Możecie mi wskazać, gdzie ćwiczą legioniści? – naciskał Thor.
– A jakąż to masz do nich sprawę?
– Bardzo ważną – odparł chłopiec, licząc, że żołnierzowi to wystarczy. Ten jednak ponownie wyprostował się i zapatrzył w przestrzeń, wracając do ignorowania chłopca. Thor poczuł zawód, że nie doczeka się odpowiedzi.
Jednak po chwili, która wydawała się trwać wieczność, żołnierz odrzekł:
– Przejdź przez bramę wschodnią, potem pójdź na północ i idź tak daleko, jak się da. Wejdź w trzecią bramę po lewej. Skręć w prawo, a potem jeszcze raz w prawo. Za drugim kamiennym łukiem zobaczysz ich plac do ćwiczeń. Ale mówię ci, szkoda czasu. Nie są skorzy do zabawiania gości.
Thorowi tylko tego było trzeba. W mgnieniu oka ruszył biegiem przez plac i podążył według wskazówek żołnierza, powtarzając je w myślach, żeby nie zapomnieć. Spostrzegł, jak wysoko już stoją słońca, i modlił się w duchu, by nie dotrzeć na miejsce za późno.
*
Thor biegł czystymi ulicami o brzegach wyłożonych rzędami białych muszli. Kluczył tu i tam po Królewskim Dworze, starając się podążać dokładnie według wskazówek; miał nadzieję, że nie wiodą go na manowce. Na samym końcu dziedzińca zobaczył bramy i przebiegł przez trzecią po lewej. Mijał kolejne rozwidlenia i ścieżki, przepychając się przez zatłoczone ulice, pod prąd tysięcy ludzi wchodzących do miasta, których zdawało się przybywać coraz więcej. Przeciskał się między lutnistami, kuglarzami, błaznami i wszelakiej maści artystami. Wszyscy byli odświętnie ubrani.
Thor nie mógł znieść myśli, że pobór do Legionu zakończy się bez niego, ale starał się skupić na pokonywaniu kolejnych ulic w poszukiwaniu placu ćwiczeń. Przebiegł pod łukowatym sklepieniem, skręcił w kolejną ulicę i nagle w oddali ujrzał coś w rodzaju okrągłego amfiteatru zbudowanego w całości z kamienia; pośrodku w jego murze widniała wielka zamknięta brama, której strzegli żołnierze. Usłyszał dochodzące zza muru owacje, z tej odległości nieco stłumione, i serce zaczęło mu bić szybciej. To musiał być jego cel. Dotarł tu wreszcie.
Pognał w stronę budowli tak, że aż stracił oddech. Kiedy dotarł do bramy, dwóch strażników zagrodziło mu drogę, krzyżując lance, a trzeci wyszedł przed nich i podniósł dłoń.
– Stój – rozkazał.
Thor stanął jak wryty, z trudem powstrzymując emocje.
– Nie... rozumiecie... panie – wyjąkał, ledwo łapiąc powietrze. – Ja muszę wejść. Spóźniłem się.
– Spóźniłeś? Na co?
– Na pobór.
Strażnik – niski i ociężały, o ospowatej twarzy – obejrzał się na pozostałych, a ci uśmiechnęli się drwiąco. Ponownie spojrzał na Thora, taksując go lekceważącym wzrokiem.
– Rekruci już dawno tu zjechali. Królewskimi powozami. Skoro cię nie zaprosili, nie możesz wejść.
– Nie rozumiecie, ja muszę...
Strażnik wyciągnął rękę i chwycił chłopca za koszulę.
– To ty nie rozumiesz, bezczelny smarkaczu. Śmiesz tu przychodzić? Po co, żeby wejść na siłę? Uciekaj