Wyprawa Bohaterów . Морган Райс

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Wyprawa Bohaterów - Морган Райс страница 13

Wyprawa Bohaterów  - Морган Райс Kręgu Czarnoksiężnika

Скачать книгу

wszystkim, że nie dba o tron i nigdy nie będzie rządził. Wolał marnować czas w szynku, w towarzystwie kompanów-szubrawców, przynosząc rodzinie królewskiej coraz większy wstyd i hańbę, a samemu królowi sprawiając najwięcej zawodu spośród wszystkich jego dzieci. Był obibokiem; przesypiał większość dnia, a resztę czasu spędzał na piciu. MacGill był mu poniekąd wdzięczny, że się nie stawił. Z drugiej strony była to zniewaga majestatu, której król nie mógł puścić płazem; spodziewając się jej zresztą, wysłał zawczasu żołnierzy, aby przeczesali karczmy i sprowadzili Godfreya. MacGill siedział więc teraz i czekał w milczeniu, aż się pojawią.

      Ciężkie, dębowe drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wmaszerowali dwaj królewscy strażnicy, pół niosąc, pół ciągnąc Godfreya między sobą. Pchnęli go, aż się zatoczył, po czym z łoskotem zamknęli za nim drzwi. Jego bracia i siostra obejrzeli się na niego. Wyglądał niechlujnie, cuchnął piwem, był nieogolony i tylko częściowo ubrany. Uśmiechnął się do nich bezczelnie, jak zwykle.

      – Serwus, ojcze – powiedział. – Czyżby ominęła mnie cała zabawa?

      – Stań przy rodzeństwie i czekaj, aż sam się odezwę – warknął przez zęby król. – Inaczej, Bóg mi świadkiem, każę cię zakuć w łańcuchy i poślę do lochów razem z pospolitymi więźniami. Nie uświadczysz tam żadnej strawy, nie mówiąc o piwie, przez całe trzy dni.

      Godfrey spojrzał na ojca zuchwale, z wyzwaniem w oczach. W jego spojrzeniu MacGill dostrzegał ukryte pokłady siły, cząstkę siebie samego, jakąś iskrę, która kiedyś może bardzo przydać się synowi... o ile tylko uda mu się pokonać własną naturę. Póki co, krnąbrny dla zasady Godfrey odczekał dobrą chwilę, nim w końcu usłuchał ojca i wolnym krokiem podszedł do rodzeństwa.

      MacGill patrzył na pięcioro stojących przed nim potomków: bastarda, dewianta, opoja, dziewczę i chłopca. Dziwna to była mieszanina i ledwo mógł uwierzyć, że to on spłodził ich wszystkich. I oto teraz, w dniu zaślubin najstarszej córki, spoczął na nim obowiązek wyboru następcy spośród tego właśnie grona. Czy to w ogóle było możliwe?

      Traktował to zadanie jako z gruntu bezprzedmiotowe; był wszak w kwiecie wieku i mógł jeszcze rządzić co najmniej trzydzieści lat. Kogo by dziś nie wybrał, mogą minąć całe dekady, nim ten ktoś zasiądzie na tronie. Cała ta tradycja działała mu tylko na nerwy. Może i miała jakieś znaczenie w czasach jego przodków, ale przecież nie teraz.

      Odchrząknął i zaczął:

      – Zgromadziliśmy się tu dzisiaj, aby uczynić zadość tradycji. Jak wam wiadomo, w dniu zaślubin mojego najstarszego dziecka przypada mi zadanie wyznaczenia następcy tronu, dziedzica rządów, przyszłego włodarza naszego królestwa. Gdybym przypadkiem odszedł z tego świata, nikt nie nada się do roli władcy lepiej niż wasza matka. Prawa naszego królestwa jednak wymagają, aby to królewski potomek objął tron. Dlatego też muszę dokonać wyboru.

      MacGill zaczerpnął tchu, zatopiony w myślach, czując ciężar odpowiedzialności. W sali panowała głęboka cisza, jakby wszyscy zamarli w oczekiwaniu. Król spojrzał w oczy swoich dzieci i u każdego zobaczył co innego. Bastard wyglądał na pogodzonego z losem; zdawał sobie sprawę, że nie zostanie wybrany. W oczach dewianta płonęła ambicja; oczekiwał, że wybór naturalną koleją rzeczy padnie na niego. Opój wyglądał właśnie przez okno; było mu wszystko jedno. Córka patrzyła czule w oczy króla, jakby wiedziała, że cała sprawa jej nie dotyczy, lecz kochała go bez względu na wszystko. To samo dotyczyło jego najmłodszego dziecka.

      – Kendricku – ciągnął MacGill – zawsze traktowałem cię jak pełnoprawnego syna. Reguły naszego królestwa zabraniają mi jednak przekazać władzy w ręce kogokolwiek innego niż prawowity potomek.

      Kendrick skłonił się.

      – Ojcze, niczego innego się nie spodziewałem. Rad jestem ze swego losu. Nie frasuj się tym zbytnio.

      Taka odpowiedź tylko zaciążyła królowi na sercu; czuł, że jest szczera i tym bardziej pożałował, że nie może mianować Kendricka swym następcą.

      – Pozostaje więc was czworo. Reece, jesteś wspaniałym młodzieńcem, najbystrzejszym, jakiego znam. Ale zbyt młodym, bym mógł brać cię pod uwagę.

      – Dziękuję, ojcze. Niczego więcej nie oczekiwałem – odpowiedział Reece, skłoniwszy się nieco.

      – Godfreyu – ciągnął król – jesteś jednym z moich trzech prawowitych synów... a mimo to wolisz tracić swe dni w szynkach i karczmach, wśród motłochu z rynsztoka. Mogłeś się cieszyć z licznych przywilejów, ale wzgardziłeś każdym. Gdybym miał wskazać, kto w życiu sprawił mi największy zawód, byłbyś to ty.

      W odpowiedzi Godfrey skrzywił się i niezręcznie wzruszył ramionami.

      – No cóż, skoro tak, nic tu po mnie. Czas mi wracać do karczmy, prawda, ojcze?

      Skinął głową w lekceważącym ukłonie, odwrócił się na pięcie i dumnym krokiem ruszył do drzwi.

      – Wracaj tu! – krzyknął za nim MacGill. – I TO JUŻ!

      Godfrey szedł dalej, jakby nie usłyszał. Przemierzył salę i otworzył drzwi. Stało za nimi dwóch strażników. Spojrzeli pytająco na króla, który kipiał ze złości, tymczasem Godfrey minął ich i ruszył w stronę głównej sali.

      – Zatrzymać go! – zawołał MacGill. – Ma się nie pokazywać królowej na oczy. Nie pozwolę, by zamartwiała się z jego powodu w dzień zaślubin córki.

      – Tak jest, Wasza Wysokość – odpowiedzieli strażnicy; gdy jeden zamykał drzwi, drugi już spieszył za Godfreyem.

      Spurpurowiały na twarzy król oddychał ciężko, próbując się uspokoić. Po raz tysięczny zadał sobie pytanie, za jakie winy los pokarał go takim potomkiem.

      Spojrzał na pozostałe dzieci. Wszystkie stały nadal w przytłaczającej ciszy, czekając na jego słowa. MacGill nabrał głęboko powietrza, próbując się skupić.

      – Pozostaje was zatem dwoje – powiedział. – To z waszej dwójki wybrałem następcę tronu.

      Tu zwrócił się do córki:

      – To ty nim będziesz, Gwendolyn.

      W sali rozległ się stłumiony okrzyk; wszystkie jego dzieci wydawały się zaskoczone, a Gwendolyn najbardziej.

      – Nie przejęzyczyłeś się, ojcze? – wykrztusił Gareth. – Powiedziałeś „Gwendolyn”?

      – Ojcze, to dla mnie zaszczyt – odezwała się Gwendolyn – ale nie mogę się na to zgodzić. Jestem kobietą.

      – To prawda, nigdy jeszcze żadna kobieta nie zasiadała na tronie MacGillów. Ale zdecydowałem, że pora już zmienić tę tradycję. Gwendolyn, masz najbystrzejszy umysł i najdzielniejszy charakter ze wszystkich znanych mi kobiet. Jesteś jeszcze młoda. Jeśli Bóg da, pożyję jeszcze trochę, a kiedy nadejdzie mój czas, ty będziesz już dość mądra i doświadczona, by rządzić. Królestwo będzie twoje.

      – Ależ, ojcze! – krzyknął Gareth, a twarz mu poszarzała. – To ja

Скачать книгу