Kryminał. Zygmunt Zeydler-Zborowski

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski страница 8

Kryminał - Zygmunt Zeydler-Zborowski Kryminał

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Pani Stanisława bardzo się córką martwiła i nieraz mówiła do męża:

      – Szymeczku, coś by trzeba z Hanią zrobić. Ona nam usycha. Na śmierć się dziewczyna zamartwi.

      Pan Szymon w takich razach wzdychał ciężko i wzruszał potężnymi ramionami.

      – A cóż tu można zrobić, panie dzieju? Najlepiej by ją było za mąż wydać.

      – Ona nawet o tym słyszeć nie chce.

      – Jakby się znalazł amator, to może by i chciała. Ale to trudna sprawa. Z taką pogrzebową miną nie zainteresuje kobieta mężczyzny, oj, nie.

      – No to, co będzie?

      – A bo ja wiem. Będzie, co Bóg da.

      – Nie można wszystkiego zwalać na Pana Boga.

      – Czego ty właściwie chcesz ode mnie? – zaczynał się denerwować pan Szymon. – Nie mam czasu na to, żeby Hance męża szukać. Chyba widzisz, że nie siedzę z założonymi rękami.

      Tego typu rozmowy powtarzały się co jakiś czas, ale nie dawały oczywiście żadnych konkretnych rezultatów. Hanka w dalszym ciągu chodziła smętna, pani Stanisława nie przestawała martwić się o córkę, pan Szymon zaś tak był zaabsorbowany swą pracą, że nie zwracał uwagi ani na jedną, ani na drugą. Już dawno doszedł do wniosku, że na babskie zmartwienia nic nie poradzi i nie zawracał sobie tym wszystkim głowy.

      Roboty w gospodarstwie było tyle, że musieli ludzi do pomocy najmować, a z tym było trudno. Młodzi nie chcieli na swoim pracować, a co dopiero na cudzym, choćby i za dobrą zapłatą. Każdy wolał iść do miasta, do fabryki albo do jakichś warsztatów. Wyrwanie się ze wsi ciągle jeszcze uważali za awans społeczny. Toteż najczęściej przychodził do Grabieckich Bolek Walica. Chłop był duży, barczysty i bardzo silny, ale do miasta się nie wybierał, bo nie miał odwagi. Ludzie mówili, że coś tam u niego w głowie nie w porządku. Nie to, żeby był całkiem nienormalny, ale taki jakiś tępawy, nieudany. Przychodził chętnie, bo chciał parę złotych zarobić, żeby sobie coś eleganckiego z ubrania kupić. Roboty się nie bał, choćby i ciężkiej. Był młody, silny, nigdy nie odczuwał zmęczenia.

      Pan Szymon lubił Bolka, bo chłopak był spokojny, grzeczny i robotny. Może trochę zbyt powolny, flegmatyczny, ale nie można za wiele wymagać. Zdarzało się, że pocieszał Walicową, która, w chwilach wolnych od innych zajęć, martwiła się nieudanym potomkiem.

      – Niech pani się nie martwi. Wszystko będzie dobrze. Bolek z tego wyrośnie. Jak będzie starszy, to i rozumu nabierze.

      – Iiii… – krzywiła się sceptycznie Walicowa. – Gdzie on tam rozumu nabierze. Szkoda gadać. Jak się kto głupim urodzi, to i głupim umrze. Na to nie ma żadnej rady. Kara boska i tyle. A wszystko przez tą przeklętą wódkę. Mój Józek, Panie, świeć nad jego duszą, wrócił podpity z jarmarku i zaraz do mnie pod pierzynę. A pijanego chłopa nie wolno wpuszczać pod pierzynę. Tak nam pani doktor tłumaczyła. Ale cóż… młoda byłam, głupia, nieuświadomiona. Chociaż już taka bardzo młoda to wtedy nie byłam – zreflektowała się po chwili.

      – Ale za to tamte dzieci ma pani bardzo udane – pocieszał pan Szymon.

      Twarz Walicowej rozjaśniała się natychmiast szerokim uśmiechem.

      – Ano, co prawda to prawda. Władek jest technikiem budowlanym, dobrze zarabia, ożenił się, mają już dziecko. A Małgosia… wyszła za lekarza. Nie wiem, czy pan słyszał?

      – Słyszałem, słyszałem – zapewniał z ożywieniem pan Szymon, pragnąc nie dopuścić do opowieści o hucznym weselu. – Bardzo ładna kobieta ta pani Małgosia.

      – Gdyby nie tamtych dwoje, to by mi chyba przyszło z głodu umrzeć – rozczuliła się nad sobą Walicowa. – Dobre dzieci. Pomagają starej matce. Z tą rentą, co to ją mam po mężu, nie dałabym sobie rady.

      – Ma pani ładny sad – zauważył pan Szymon. – Z tych jabłuszek także parę złotych kapnie.

      – Sad jest ładny – przyznała, spoglądając w okno.

      Pan Szymon, będąc człowiekiem pełnym energii i radości życia, pragnął widzieć wokół siebie wesołe, roześmiane twarze. Pocieszał też, jak umiał, córkę i starą Walicową, ale nie na wiele się to zdało. Czasem Hanka, zniecierpliwiona słowami otuchy, odburkiwała niezbyt uprzejmie:

      – Niech mi ojciec da spokój. Co było, to było i nie wróci. Na co to całe gadanie? Ja już swoje przeżyłam i niczego się nie spodziewam, na nic nie czekam. Pracuję, pomagam wam, wiem, że jestem pożyteczna, i to mi wystarcza.

      Pan Szymon łapał się za głowę.

      – Bój się Boga, dziewczyno. Co ty mówisz? Jesteś młoda, ładna, zgrabna. Przecież nie można całe życie chodzić w żałobie. Mało to wdów na świecie, które sobie życie jakoś ułożyły. Przyznaję, że ciężka to strata, ale musisz się jakoś z tego otrząsnąć. To do niczego niepodobne, panie dzieju.

      – Niech mi ojciec da spokój – powtarzała niezmiennie Hanka i na tym rozmowa się urywała.

      Z jednej strony żałobnica Hanka, z drugiej sąsiadka Walicowa zamartwiająca się nieustannie swoim głupkowatym Bolkiem. Pan Szymon oganiał się, jak umiał, od tych cudzych strapień i byłby może i sam popadł w melancholię, gdyby nie żona, która dzielnie podtrzymywała go na duchu i dodawała animuszu.

      Pani Stasia, drobna, szczupła, ruchliwa, była uosobieniem energii i zaradności. Robota, jak to mówią, paliła jej się w rękach, a z każdej, najbardziej nawet skomplikowanej sytuacji umiała znaleźć jakieś wyjście. Posiadała dużo zdrowego rozsądku i trzeźwo patrzyła na otaczający ją świat i na życie. Z natury była osobą wesołą i miała duże poczucie humoru. Nigdy nie zapadała na zdrowiu i rzadko pokazywała ludziom twarz chmurną czy nadąsaną. Tylko kiedy patrzyła na Hankę, było jej smutno i robiła wszystko, żeby choć trochę rozweselić córkę.

      Oboje Grabieccy z dużą radością przyjęli pojawienie się w ich domu młodzieży. Wprawdzie początkowo pani Stanisława trochę się bała, żeby z powodu tej Amerykanki nie wyniknęły jakieś przykre komplikacje, ale pan Szymon bardzo prędko ją uspokoił, mówiąc, że Ameryka daleko i że żaden gangster nie będzie ryzykował podróży do Polski.

      – Oni, Stasieńko, dobrze tam wiedzą, że z naszą milicją lepiej nie zaczynać, panie dzieju. Zaraz byś-my ich do jakiegoś solidnego kryminału odstawili. Zresztą, kto tam wie, gdzie się dziewczyna podziała?

      Ada od razu na samym wstępie zdobyła sobie sympatię całego otoczenia. Pogodna, wesoła, bezpośrednia w obcowaniu z ludźmi, posiadała wrodzony dar nawiązywania nowych znajomości. Z całą bezstronnością można było powiedzieć, że to jest dziewczyna, która daje się lubić. Urodziła się i wychowała w mieście. Życie na wsi pasjonowało ją. Mówiła, że od najmłodszych lat marzyła o tym, żeby mieć własną farmę. Wszędzie jej było pełno, wszędzie musiała zajrzeć, zobaczyć, o wszystko wypytać. Szybko wciągała się w pracę gos-podarską. Dawała jeść kurom, krowom i królikom. Całymi godzinami przesiadywała w stajni. Przepadała za końmi i świetnie siedziała w siodle.

Скачать книгу