Księgi Jakubowe. Olga Tokarczuk
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Księgi Jakubowe - Olga Tokarczuk страница 33
Kiedy dziecko nie pojawia się na noc, zaczynają się poszukiwania. Najpierw szukają go kobiety, potem dołączają mężczyźni, a wkrótce cała rodzina i sąsiedzi chodzą po wsi i pytają, czy kto nie widział Jakuba. I dochodzą aż do chrześcijańskich chałup i tam też pytają, ale nikt nie widział małego chłopca z rozkwaszonym nosem. A wieś nazywa się Korolówka. Z góry wygląda jak trójramienna gwiazda. Tu urodził się Jakubek, o tam, na końcu wsi, w domu, gdzie nadal mieszka brat jego ojca, Jaakiew. Jehuda Lejb Buchbinder z rodziną przyjechał tu z Czerniowiec, na bar micwę najmłodszego syna swojego brata, a przy okazji, by spotkać się z rodziną; przyjechali nie na długo, za kilka dni mają wracać do Czerniowiec, gdzie się wyprowadzili kilka lat temu. Rodzinny dom, w którym się zatrzymali, jest mały i trudno się w nim wszystkim pomieścić; stoi przy cmentarzu, więc myślą, że mały Jankiełe tam właśnie pobiegł i skrył się za macewami. Jak go jednak teraz wypatrzyć, taką drobinę, nawet jeżeli w poszukiwaniach pomaga wschodzący księżyc i jego srebrna poświata, która zalała wieś. Matka chłopca, Rachel, osłabła z płaczu. Wiedziała, że tak to się kiedyś skończy, jeżeli mąż gwałtownik nie powstrzyma się od bicia Jakuba – że właśnie tak będzie.
– Jankiełe! – woła Rachel, a w jej głosie słychać histerię. – Dziecka nie ma, jakże to? Zabiłeś go! Własnego syna zabiłeś! – krzyczy do męża. Łapie się płotu i trzęsie nim, aż go wyrywa z ziemi.
Mężczyźni pobiegli w dół do rzeki, płosząc stada gęsi pasące się na błoniach, goniły ich potem małe białe piórka i w końcu dosięgły, spoczęły we włosach. Inni pognali na prawosławny cmentarz, bo wiadomo było, że chłopiec tam chadza, na sam koniec wsi.
– W to dziecko wdał się demon, dybuk, wiele ich, jak się mieszka przy cmentarzu. Jeden musiał w niego wleźć – powtarza ojciec, też już przestraszony. – Ja mu pokażę, jak wróci – dodaje zaraz, żeby ukryć swój strach.
– Co on zrobił? – pyta brat Jehudy Lejba Buchbindera roztrzęsioną Rachelę.
– Co zrobił? Co zrobił? – przedrzeźnia go kobieta, zbierając siły do ostatecznego wybuchu. – A co on mógł zrobić? Przecież to dziecko!
O świcie już cała wieś jest na nogach.
– Żydom zginęło dziecko! U Żidiw propała dytyna! – zwołują się goje.
Biorą kije, pałki, widły i ruszają, jakby przeciwko jakiemuś wilkołackiemu wojsku, przeciw podziemnym koboldom porywaczom dzieci, przeciw cmentarnym diabłom. Ktoś wpada na pomysł, żeby iść w las, za wieś, tam jest Księża Góra, tam mógł uciec.
W południe kilku z poszukiwaczy stoi nad wejściem do jaskini – jest nieduże, wąskie, straszne; ma kształt babskiego przyrodzenia. Nikt nie chce się tam zapuszczać do środka – wsunięcie się tam byłoby jak wejście z powrotem do brzucha kobiety.
– Tam by nie wszedł – pocieszają się. W końcu jeden chłopak o wyblakłych oczach, mówią na niego Bereś, zbiera się na odwagę, za nim wchodzi jeszcze dwóch. Zrazu słychać ich głosy w środku, ale potem cichną, jakby pochłonęła ich ziemia. Po kwadransie pojawia się ten bladooki z dzieckiem na ręku. Dziecko ma szeroko otwarte, przerażone oczy i czkawkę od płaczu.
Cała trójramienna wieś opowiada sobie jeszcze o tym wydarzeniu przez kilka dni, a grupa połączonych wspólnym celem wyrostków w wielkiej tajemnicy, do jakiej ma się skłonność w tym wieku, zaczyna eksplorację Jakubkowej jaskini.
Do izby, gdzie leży Jenta, wchodzi Chaja. Pochyla się nad nią, uważnie bada, czy nie drżą jej powieki, czy jakaś żyłka na zapadniętych skroniach nie pulsuje w rytm słabiutkiego serca. Chaja bierze w dłonie małą, zasuszoną główkę starej Jenty.
– Jenta? – pyta cicho. – Ty żyjesz?
Co ma jej odpowiedzieć? Czy to jest dobrze postawione pytanie? Powinna raczej zapytać: Czy ty widzisz, czy ty czujesz? Jak to się dzieje, że przemieszczasz się szybko niczym myśl poprzez rozfalowane falbany czasu? Chaja powinna wiedzieć, jak pytać. Jenta, nie siląc się na żadną odpowiedź, wraca tam, gdzie była przed chwilą, no, może nie dokładnie tam; teraz jest później, nie ma to zresztą specjalnego znaczenia.
Jehuda Lejb Buchbinder, jej syn, a ojciec małego Jakubka, jest porywczy i nieprzewidywalny. Zawsze czuje się przez kogoś prześladowany za swoje herezje. Nie lubi ludzi. Czy nie można sobie żyć, myśląc swoje i robiąc swoje – zastanawia się Jenta. Tego właśnie ich uczono: będziemy wieść spokojne podwójne życie, podążając śladem Mesjasza. Trzeba się tylko nauczyć absolutnego milczenia, odwracania oczu, życia w skrytości. Czy to takie trudne, Jehudo? Nie okazywać uczuć ani nie zdradzać się z myślami. Mieszkańcy tego świata, otchłannicy, i tak nic nie zrozumieją, wszelka prawda jest od nich odległa niczym Afryka. Podlegają prawom, które my musimy odrzucić.
Buchbinder to po prostu awanturnik, ze wszystkimi jest w niezgodzie. To w niego wrodził się jego syn, jest taki sam jak on, dlatego tak się nie lubią. Wzrok Jenty wędruje teraz gdzieś wysoko, pod wilgotnymi brzuchami chmur, i kobieta bez trudu znajduje swojego syna śpiącego nad księgą. Dopala się olejowa lampka. Jego czarna broda przykryła pismo, na chudych, zapadniętych policzkach cień uwił małe gniazda, powieki drżą, Jehuda śni.
Wzrok Jenty waha się – czy wejść do jego snu? Jak to działa, że wszystko widzi jednocześnie, wszystkie czasy skłębione, a do tego jeszcze myśli? – widzi myśli. Okrąża głowę syna; po drewnianym stole wędrują mrówki, jedna za drugą, w wielkim porządku. Gdy Jehuda się obudzi, jednym ruchem zetrze je niechcący z powierzchni stołu.
Jencie przypomina się nagle, jak kilka lat po zdarzeniu w jaskini Jehuda przyjechał ją odwiedzić w Korolówce po drodze do Kamieńca. Podróżował wtedy z czternastoletnim Jakubem. Ojciec miał nadzieję przyuczyć syna do prowadzenia interesów.
Jakub jest chudy, niezgrabny i pod nosem sypie mu się czarny wąs. Jego twarz pokrywają czerwone pryszcze. Niektóre z nich mają białe ropne czubki, skóra jest brzydka, zaczerwieniona i świeci się; Jakub bardzo się tego wstydzi. Zapuścił sobie długie włosy i nosi je tak, że opadają mu na twarz. Tego zaś jego ojciec bardzo nie lubi i często chwyta go za te „kudły”, jak mówi, i odrzuca je synowi na plecy. Obaj są już tego samego wzrostu i z tyłu wyglądają jak bracia. Bracia wiecznie skłóceni. Gdy młody pyskuje, ojciec wali go otwartą dłonią w głowę.
We wsi tylko cztery domy żyją w prawdziwej wierze. Wieczorem zamyka się drzwi, spuszcza zasłony w oknach, zapala świece. Młodzież bierze udział w bar micwie tylko, gdy czyta się Zohar i śpiewa psalmy. Potem idą do innej chaty pod opieką dorosłego. Lepiej, żeby ich płoche uszy nie słyszały, a oczy nie widziały, co się dzieje, gdy zaczyna się gaszenie świec.
Teraz nawet za dnia dorośli siedzą przy zamkniętych