Czerwone Gardło. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwone Gardło - Ю Несбё страница 13
– Spokojnie, chłopcy! – powiedział Edvard, odciągając Gudbranda na bok. – Powinieneś iść się trochę przespać. Twoja warta skończyła się godzinę temu.
– Pójdę go poszukać – oświadczył Gudbrand.
– Ani się waż!
– Właśnie, że pójdę…
– To rozkaz. – Edvard szarpnął go za ramię. Gudbrand próbował się wyrwać, ale dowódca mocno trzymał.
– Może jest ranny! – zaprotestował Gudbrand cienkim, drżącym z rozpaczy głosem. – Może utknął gdzieś w zasiekach!
Edvard poklepał go po ramieniu.
– Niedługo zrobi się jasno – powiedział. – Wtedy się przekonamy, co się stało.
Zerknął na dwóch pozostałych, którzy w milczeniu obserwowali tę scenę. Teraz znów zaczęli przytupywać na śniegu i cicho ze sobą rozmawiać. Gudbrand spostrzegł, że Mosken podchodzi do Hallgrima Dale i coś mu szepcze do ucha. Dale wysłuchał i zerknął na Gudbranda. Ten dobrze wiedział, w czym rzecz. Dowódca kazał mieć na niego oko. Jakiś czas temu pojawiły się plotki, że on i Daniel są dla siebie kimś więcej niż tylko dobrymi przyjaciółmi. I że nie wolno im ufać. Mosken spytał wprost, czy wspólnie planują dezercję. Oczywiście zaprzeczyli, ale teraz dowódca zapewne uznał, że Daniel skorzystał z okazji do ucieczki! A Gudbrand pójdzie „szukać” przyjaciela i wspólnie przedrą się na drugą stronę. Gudbrand z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Owszem, przyjemnie było pomarzyć o tym, co obiecywały rosyjskie głośniki, wypluwające słowa na jałowe pole bitwy, podlizując się po niemiecku, o jedzeniu, cieple i kobietach. Ale uwierzyć w to?
– Założymy się o to, że on nie wróci? – zaproponował Sindre. – Stawiam trzy racje żywnościowe. Co ty na to?
Gudbrand opuścił rękę wzdłuż boku. Sprawdził, czy bagnet wisi u pasa pod strojem maskującym.
– Nicht schiessen, bitte!
Gudbrand odwrócił się i tuż nad sobą zobaczył rosyjską czapkę od munduru, a pod nią rumianą twarz, uśmiechającą się do niego znad brzegu okopu. Mężczyzna zeskoczył i wylądował na lodzie zgrabnym telemarkiem.
– Daniel! – krzyknął Gudbrand.
– Hej! – przyjaciel uchylił czapki. – Dobryj wieczer.
Koledzy skamienieli, nie mogąc oderwać od niego oczu.
– Wiesz co, Edvard? – zawołał Daniel. – Powinieneś objechać tych naszych Holendrów. Ich stanowiska nasłuchu dzieli co najmniej pięćdziesiąt metrów.
Mosken stał w milczeniu, zdumiony tak samo jak pozostali.
– Pogrzebałeś tego Rosjanina, Danielu? – Gudbrandowi z podniecenia aż błyszczała twarz.
– Czy go pogrzebałem? Odmówiłem nawet „Ojcze nasz” i zaśpiewałem mu. Przygłuchliście? Jestem pewien, że słychać mnie było po drugiej stronie.
Podskoczył, wspiął się na krawędź okopu, usiadł na nim i podniósłszy ręce do góry, mocnym głębokim głosem zaczął śpiewać:
– Bóg jest naszą mocną twierdzą…
Dopiero teraz rozległy się okrzyki radości, a Gudbrand śmiał się tak, że do oczu napłynęły mu łzy.
– Danielu, ty diable! – wykrzyknął Dale.
– Nie nazywajcie mnie już Danielem. Mówcie do mnie… – Daniel ściągnął z głowy rosyjską czapkę i odczytał napis na podszewce: – …Uriasz. Cholera, nawet umiał pisać! No nic, i tak był bolszewikiem.
Zeskoczył do okopu i rozejrzał się.
– Mam nadzieję, że żaden z was nie ma nic przeciwko porządnemu żydowskiemu imieniu.
Na moment zapadła cisza, a potem buchnął śmiech. Podchodzili kolejno, by poklepać Uriasza po plecach.
10. LENINGRAD, 31 GRUDNIA 1942
Na stanowisku cekaemu było zimno. Gudbrand włożył na siebie wszystko, co miał, a mimo to dzwonił zębami i stracił czucie w palcach u rąk i stóp. Najgorsze były nogi. Owinął stopy nowymi onucami, lecz niewiele to dało.
Wpatrywał się w ciemność. Tego wieczoru Ruscy rzadko się odzywali, pewnie świętowali nadejście Nowego Roku. Może jedli coś dobrego? Baraninę w kapuście. Albo wędzone żeberka baranie. Oczywiście wiedział, że Rosjanie nie mają mięsa, ale nie mógł się powstrzymać od myśli o jedzeniu. Oni też nie dostawali nic oprócz zwykłego chleba i zupy z soczewicy. Chleb miał wyraźnie zielonkawy odcień, ale do tego się przyzwyczaili. A kiedy już zapleśniał tak, że rozpadał się w palcach, gotowali z niego zupę.
– W Wigilię dostaliśmy przynajmniej po kiełbasce – westchnął.
– Pst! – uciszył go Daniel.
– Dzisiejszej nocy nikt tu nie przyjdzie, Danielu. Siedzą i zajadają medaliony z jelenia. Z gęstym jasnobrązowym sosem do dziczyzny i borówkami. A do tego ziemniaki, te najlepsze.
– Nie zaczynaj znów tej swojej gadki o jedzeniu. Bądź cicho i staraj się coś zobaczyć.
– Ja i tak nic nie widzę, Danielu. Dosłownie nic.
Skulili się, głowy trzymali nisko. Daniel był w rosyjskiej czapce. Stalowy hełm ze znaczkiem Waffen SS leżał obok. Gudbrand wiedział, dlaczego. Było coś w kształcie tego hełmu, co sprawiało, że lodowaty powiew wdzierał się nieustannie pod brzegiem z przodu i wywoływał nieprzerwany denerwujący szum we wnętrzu hełmu, szczególnie dokuczliwy, gdy się siedziało na stanowisku nasłuchu.
– A co jest z twoim wzrokiem? – spytał Daniel.
– Nic. Po prostu trochę źle widzę po ciemku.
– I to wszystko?
– No i jestem częściowo daltonistą.
– Częściowo?
– Nie odróżniam czerwonego i zielonego. Kolory trochę mi się ze sobą zlewają. Na przykład kiedy chodziliśmy do lasu zbierać borówki na sos do niedzielnej pieczeni, nie umiałem żadnej znaleźć.
– Mówiłem ci, żebyś przestał gadać o jedzeniu!
Umilkli. Z oddali dobiegał terkot karabinów maszynowych. Termometr wskazywał minus dwadzieścia pięć stopni. Ubiegłej zimy doświadczyli czterdziestopięciostopniowych mrozów przez kilka nocy z rzędu. Gudbrand pocieszał