Czerwone Gardło. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwone Gardło - Ю Несбё страница 12
– Daniel!
– Dostałem go – oznajmił Daniel. Wciąż leżał na brzegu okopu.
Gudbrand nie wierzył własnym uszom.
– Co ty mówisz?
Daniel ześliznął się do okopu, otrzepał ze śniegu i grudek ziemi. Uśmiechał się szeroko.
– Żaden piekielny Rusek nie strzeli dzisiaj do naszego wartownika. Tormod został pomszczony. – Wbił obcasy w brzeg okopu, żeby nie stracić równowagi na lodowisku na dnie.
– Diabła tam! – zaprotestował Sindre. – Za diabła nie trafiłeś, Gudeson! Widziałem, jak Rusek znika w tym dołku.
Jego małe oczka przeskakiwały z jednego na drugiego, jak gdyby chciał spytać, czy pozostali wierzą przechwałkom Daniela.
– Rzeczywiście – odparł Daniel. – Ale za dwie godziny zrobi się widno, a on wiedział, że do tego czasu musi się stamtąd wydostać.
– No właśnie. I spróbował trochę za wcześnie – czym prędzej wtrącił się Gudbrand. – Wylazł od drugiej strony. Prawda, Danielu?
– Wszystko jedno, za wcześnie czy nie – uśmiechnął się Daniel. – I tak bym go dostał.
– Zamknij tę swoją wielką gębę, Gudeson! – syknął Sindre.
Daniel wzruszył ramionami, sprawdził komorę i ponownie załadował broń. Potem odwrócił się, zarzucił karabin na ramię, kopniakiem odsunął czyjś but pod zlodowaciałą ścianę i znów wspiął się na brzeg okopu.
– Daj mi swoją saperkę, Gudbrand.
Stanął wyprostowany z łopatką w ręku. W białym zimowym mundurze jego sylwetka wyraźnie odcinała się od czarnego nieba i poświaty, która tworzyła mu nad głową aureolę.
On wygląda jak anioł, pomyślał Gudbrand.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz, człowieku? – rozległo się wołanie dowódcy oddziału, Edvarda Moskena, pochodzącego z Mjøndalen. Mosken rzadko podnosił głos na weteranów, takich jak Daniel, Sindre i Gudbrand. Zwykle krzyczał na nowo przybyłych, gdy popełnili jakiś błąd. Taka bura niejednemu uratowała życie. Teraz patrzył na Daniela tym swoim jednym szeroko otwartym okiem, które nigdy się nie zamykało, nawet wtedy, gdy spał. Gudbrand sam to widział.
– Schowaj się, Gudeson! – zawołał dowódca.
Ale Daniel uśmiechnął się i w następnej chwili zniknął. Jeszcze tylko para wydobywająca mu się z ust na ułamek sekundy zawisła nad nimi. Potem błysk nad horyzontem zgasł i znów zrobiło się ciemno.
– Gudeson! – krzyknął dowódca, wspinając się na brzeg okopu. – Cholera!
– Widzisz go? – dopytywał się Gudbrand.
– Przepadł na amen.
– Na co temu wariatowi saperka? – spytał Sindre, patrząc na Gudbranda.
– Nie wiem – odparł Gudbrand. – Może chce sforsować zasieki.
– A po co miałby to robić?
– Nie wiem.
Gudbrand nie lubił tego świdrującego wzroku Sindrego, przypominał mu innego wieśniaka, który tu z nimi był. W końcu chłopak oszalał, pewnej nocy przed wyjściem na wartę nasikał sobie do butów, musieli mu amputować wszystkie palce. Ale teraz wrócił do Norwegii, więc może aż tak bardzo nie zwariował. W każdym razie patrzył tak samo przenikliwie.
– Może postanowił pospacerować po ziemi niczyjej – powiedział Gudbrand.
– Wiem, co jest po drugiej stronie. Pytam, czego on tam szuka.
– Może ten granat trafił go w łeb – wtrącił Hallgrim Dale. – Albo zwariował.
Hallgrim Dale był najmłodszy z oddziału, miał dopiero osiemnaście lat. Nikt właściwie nie wiedział, dlaczego się zgłosił. Gudbrand przypuszczał, że pewnie chciał przeżyć przygodę. Dale twierdził, że podziwia Hitlera, ale nic nie wiedział o polityce. Danielowi majaczyło w pamięci, że Dale uciekł od dziewczyny, której zrobił dziecko.
– Jeśli ten Rusek żyje, to zastrzeli Gudesona, zanim ten zdoła przejść pięćdziesiąt metrów – stwierdził Edvard Mosken.
– Daniel trafił – szepnął Gudbrand.
– No to do Gudesona strzeli jakiś inny. – Dowódca wsunął rękę pod kurtkę munduru i z kieszonki na piersi wyłowił cienkiego papierosa. – Dzisiaj aż się od nich roi.
Osłaniając zapałkę dłonią, przeciągnął nią po szorstkim pudełku. Siarka zapłonęła przy drugiej próbie. Edvard zapalił papierosa, pociągnął i bez słowa podał sąsiadowi. Po kolei zaciągali się lekko i przekazywali papierosa następnemu. Nikt się nie odzywał, wszyscy sprawiali wrażenie zatopionych w myślach. Ale Gudbrand wiedział, że nasłuchują tak samo jak on.
Minęło dziesięć minut bez żadnego odgłosu.
– Podobno mają bombardować Ładogę – rzucił Hallgrim Dale.
Wszyscy słyszeli plotki o Rosjanach, uciekających z Leningradu przez skute lodem jezioro. Co gorsza, lód oznaczał również, że generał Żukow może liczyć na wsparcie dla oblężonego miasta.
– Podobno ludzie mdleją z głodu na ulicach. – Dale kiwnął głową, wskazując na wschód.
Ale Gudbrand słyszał o tym już od czasu, gdy go tu przysłano, blisko rok temu. Tymczasem oni wciąż tam tkwili, wystawieni na strzały, gdy tylko któryś wystawił głowę poza brzeg okopu. Zeszłej zimy niemal każdego dnia przedostawali się do nich rosyjscy dezerterzy z rękami nad głową, którzy mieli już dość i decydowali się przejść na stronę wroga w zamian za odrobinę jedzenia i ciepła. Ostatnio jednak pojawiali się coraz rzadziej, a dwaj nieszczęśnicy z zapadniętymi oczami, którzy przybyli w zeszłym tygodniu, patrzyli na nich z niedowierzaniem, widząc, że są równie wychudzeni jak oni.
– Dwadzieścia minut. On już nie wróci – stwierdził Sindre. – Zdechł. Wypatroszony jak śledź.
– Zamknij się! – Gudbrand zrobił krok w stronę Sindrego, który natychmiast się wyprostował. Lecz chociaż Sindre był o głowę wyższy, wyraźnie nie miał ochoty się bić. Pewnie pamiętał Rosjanina, którego Gudbrand zabił kilka miesięcy temu. Kto by pomyślał, że miły, delikatny Gudbrand może mieć w sobie taką dzikość? Rosjanin zakradł się do ich okopu pomiędzy dwoma stanowiskami nasłuchu i zmasakrował wszystkich śpiących w dwóch najbliższych bunkrach,