Czerwone Gardło. Ю Несбё

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Czerwone Gardło - Ю Несбё страница 7

Czerwone Gardło - Ю Несбё Harry Hole

Скачать книгу

poważnie, spodobało mu się to, co zobaczył. Miała piwne łagodne oczy, a mocno zarysowane kości policzkowe przydawały jej arystokratycznej, wręcz nienorweskiej urody. Widywał ją już wcześniej, ale teraz zmieniła uczesanie. Jak ona ma na imię? Jakoś biblijnie – Rakel? Może właśnie się rozwiodła? Mogła świadczyć o tym nowa fryzura. Pochyliła się nad męską aktówką stojącą między nią a Meirikiem, a wzrok Brandhauga automatycznie powędrował do wycięcia bluzki. Okazała się jednak zapięta zbyt wysoko, by pokazać mu coś interesującego. Czy miała dzieci w wieku szkolnym? Protestowałaby przeciwko przyjściu w ciągu dnia do położonego w centrum hotelu? Może podnieca ją władza?

      – Przedstaw nam ustnie tylko krótkie streszczenie, Meirik – poprosił Brandhaug.

      – Dobrze.

      – Chciałem wcześniej powiedzieć dwa słowa – spróbował ponownie sekretarz stanu.

      – Pozwolimy Meirikowi dokończyć, a potem będziesz mógł mówić, ile chcesz, dobrze, Bjørn?

      Po raz pierwszy Brandhaug zwrócił się do niego po imieniu.

      – POT ocenia, że zamachu lub podobnej sytuacji nie da się wykluczyć – powiedział Meirik.

      Brandhaug uśmiechnął się. Kątem oka dostrzegł, że szefowa policji też rozchyla usta w uśmiechu. Bystra dziewczyna, z dyplomem prawa i nieskazitelnym przebiegiem służby w administracji. Może powinien któregoś wieczoru zaprosić ją z mężem do siebie na kolację, na pstrąga? Mieszkał z żoną w obszernej drewnianej willi położonej na granicy lasu, w Nordberg. Wystarczyło wyjść za garaż i już można było przypinać narty. Bernt Brandhaug kochał tę willę. Jego żona twierdziła, że jest za duża, że ciemne drewno budzi w niej lęk. Nie lubiła też lasu otaczającego dom. Tak, tak, trzeba ich zaprosić na kolację. Solidne drewno i pstrągi, które sam złowił. To będą odpowiednie sygnały.

      – Pozwolę sobie wam przypomnieć – ciągnął Meirik – że czterech prezydentów Ameryki zginęło w wyniku zamachu. Abraham Lincoln w 1865, James Garfield w 1881, John F. Kennedy w 1963 i… – obrócił się w stronę swej asystentki o mocno zarysowanych kościach policzkowych, która podpowiedziała mu nazwisko ruchem warg. – A tak, William McKinley. W…

      – 1901 – dokończył Brandhaug, uśmiechnął się ciepło i zerknął na zegarek.

      – No właśnie. Ale przez te lata prób zamachów było o wiele więcej. Zarówno Harry’emu Trumanowi, Geraldowi Fordowi, jak i Ronaldowi Reaganowi groził atak podczas sprawowania urzędu.

      Brandhaug chrząknął.

      – Zapominasz, że również do obecnego prezydenta strzelano kilka lat temu. A przynajmniej ostrzelano jego dom.

      – Zgadza się. Jednak tego typu incydentów nie bierzemy pod uwagę, byłoby ich zbyt dużo. Ośmielę się stwierdzić, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat każdy urzędujący prezydent Ameryki był narażony na co najmniej dziesięć zamachów, które zostały ujawnione, a sprawcy ujęci, przy czym sprawa nie przedostawała się do mediów.

      – Dlaczego?

      Szefowi wydziału policji, Bjarnemu Møllerowi, zdawało się, że to pytanie pojawiło się tylko w jego myślach, i słysząc własny głos, zdziwił się tak samo jak pozostali. Przełknął ślinę, gdy zauważył, że wszystkie głowy odwracają się w jego stronę, i usiłował nie spuszczać wzroku z Meirika, lecz nie wytrzymał. Spojrzenie przeskoczyło na Brandhauga. Minister mrugnął uspokajająco.

      – No tak, jak wiecie, ujawnione próby zamachów zwykle utrzymuje się w tajemnicy – powiedział Meirik i zdjął okulary. Przypominały okulary Horsta Tapperta, ten typ, który tak lubią katalogi sprzedaży wysyłkowej, ciemniejące, gdy się wychodzi na słońce.

      – Ponieważ zamachy stały się co najmniej równie zaraźliwe jak samobójstwa. A poza tym my, ludzie z branży, nie chcemy ujawniać naszych metod pracy.

      – Jakie plany bezpieczeństwa opracowano? – przerwał mu sekretarz stanu.

      Towarzyszka Meirika podała mu kartkę. Włożył okulary i zaczął czytać:

      – W czwartek przyjeżdża ośmiu ludzi z Secret Service. Zaczniemy wtedy oglądać hotele, trasy przejazdu, sprawdzać pod względem bezpieczeństwa wszystkich, którzy będą przebywać w pobliżu prezydenta, i szkolić norweskich policjantów włączonych do akcji. Zamierzamy wezwać posiłki z rejonu Romerike i Asker og Bærum.

      – A oni będą wykorzystywani do…? – spytał sekretarz stanu.

      – Głównie do pilnowania. Terenów wokół ambasady amerykańskiej, hotelu, w którym zamieszka delegacja, parkingu…

      – Krótko mówiąc, wszystkich miejsc, w których nie będzie przebywał prezydent?

      – Tym zajmiemy się my z POT i Secret Service.

      – Myślałem, że nie lubicie stać na warcie, Kurt – powiedział Brandhaug z uśmiechem.

      Słysząc to, Kurt Meirik uśmiechnął się z przymusem. W roku 1998 POT odmówił obstawienia zorganizowanej w Oslo konferencji poświęconej wprowadzeniu zakazu stosowania min przeciwpiechotnych. Powołali się na własną ocenę zagrożenia, która brzmiała: „Ryzyko zagrożenia bezpieczeństwa średnie do niskiego”. Drugiego dnia konferencji Urząd do spraw Cudzoziemców zwrócił MSZ uwagę, że jeden z Norwegów, którego POT zaakceptował jako kierowcę delegacji chorwackiej, jest w rzeczywistości bośniackim muzułmaninem. Przybył do Norwegii w latach siedemdziesiątych, już od dawna miał obywatelstwo norweskie, ale w roku 1993 oboje jego rodziców i czworo rodzeństwa zaszlachtowali Chorwaci pod Mostarem w Bośni i Hercegowinie. Przeszukując mieszkanie mężczyzny, znaleziono dwa ręczne granaty i list samobójczy. Prasa oczywiście o niczym się nie dowiedziała, ale awantura, która potem nastąpiła, otarła się aż o kręgi rządowe. Dalsza kariera Kurta Meirika zawisła na włosku, dopóki nie zainterweniował Bernt Brandhaug. Sprawę zatuszowano, gdy komisarz odpowiedzialny za kontrolę bezpieczeństwa sam napisał wypowiedzenie. Brandhaug nie pamiętał już jego nazwiska, ale współpraca z Meirikiem od tamtej pory układała się bez zarzutu.

      – Bjørn! – zawołał Brandhaug, składając ręce. – Nie możemy się już doczekać, co nam chciałeś powiedzieć. Proszę!

      Spojrzenie ministra ledwie przemknęło po współpracownicy Meirika, lecz nie na tyle szybko, by nie zauważył, że kobieta na niego patrzy. Jednak jej oczy pozostawały bez wyrazu, nieobecne. Już miał przytrzymać ją wzrokiem, ciekaw, co by się w nich pojawiło, gdyby się zorientowała, że odpowiada jej spojrzeniem, ale porzucił tę myśl. Chyba rzeczywiście ma na imię Rakel.

      5. PARK ZAMKOWY, 5 PAŹDZIERNIKA 1999

      – Umarłeś?

      Stary człowiek otworzył oczy i dostrzegł nad sobą zarys głowy, ale twarz znikała w aureoli białego światła. Czy to ona? Czy już przyszła po niego?

      – Umarłeś? – powtórzył jasny głos.

      Nie

Скачать книгу