Czerwone Gardło. Ю Несбё
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Czerwone Gardło - Ю Несбё страница 3
W samochodzie słychać było jedynie równy oddech Harry’ego. Ellen sprawdziła, czy świecą się lampki kontrolne w obu radiach. Kolumna samochodów dotarła już prawie na sam dół wzgórza. Ellen postanowiła, że po pracy pójdzie się upić do knajpy Tørst. Bywał tam pewien facet, z którym wymieniała spojrzenia. Miał czarne kręcone włosy i piwne niebezpieczne oczy. Bardzo chudy. Wyglądał trochę jak przedstawiciel bohemy, może intelektualista. Może…
– Co do cho…
Harry już szarpnął do siebie mikrofon.
– W trzeciej budce od lewej stoi jakiś człowiek. Czy ktoś potrafi go zidentyfikować?
Radio odpowiedziało wypełnionym trzaskami milczeniem. Tylko wzrok Ellen pomknął wzdłuż szeregu kas. Jest! Za brązową szybą budki, znajdującej się w odległości zaledwie czterdziestu, może pięćdziesięciu metrów od nich, dostrzegła plecy mężczyzny. Pod słońce obrócona profilem sylwetka rysowała się bardzo wyraźnie, podobnie jak krótka lufa z celownikiem, stercząca nad barkiem.
– Broń! – zawołała Ellen. – On ma pistolet maszynowy!
– Cholera! – Harry kopniakiem otworzył drzwiczki, obiema rękami uchwycił się krawędzi dachu i wyśliznął się z samochodu. Ellen wpatrywała się w nadjeżdżającą kolumnę. Dzieliło ją od nich najwyżej kilkaset metrów. Harry wsunął głowę do auta.
– To żaden z naszych, ale może ktoś z Secret Service – powiedział. – Wezwij HQ. – Już trzymał rewolwer w ręku.
– Harry…
– Natychmiast! Jeśli HQ potwierdzi, że to ktoś od nich, naciśnij klakson.
Ruszył biegiem w stronę kasy i pleców w garniturze. To wyglądało na lufę uzi. Zimne wilgotne powietrze zapiekło w płucach.
– Policja! – wrzasnął Harry. – Police!
Żadnej reakcji. Zadaniem grubego szkła w budkach było tłumienie hałasu z zewnątrz. Mężczyzna w środku obrócił teraz głowę w stronę nadjeżdżającej kolumny i Harry dostrzegł ciemne okulary marki Ray Ban. Secret Service. Albo ktoś, kto chciał wyglądać jak jeden z nich.
Jeszcze dwadzieścia metrów.
W jaki sposób ten człowiek zdołał przedostać się do zamkniętej na klucz budki, jeśli nie był agentem? Do diabła! Harry już słyszał motocykle. Nie zdąży tam dobiec.
Odbezpieczył broń i wycelował, modląc się, aby dźwięk klaksonu rozdarł ciszę w ten dziwny poranek na zamkniętej autostradzie, na której nigdy, o żadnej porze, nie pragnął się znaleźć. Instrukcje były jasne, ale nie zdołał powstrzymać myśli:
Lekka kamizelka. Brak komunikacji. Strzelaj, to nie twoja wina. Czy on ma rodzinę?
Tuż za budką pojawiła się kolumna, jechała szybko. Za dwie sekundy cadillaki znajdą się na wysokości kas. Kątem lewego oka dostrzegł jakiś ruch. To z dachu poderwał się nieduży ptaszek.
Ryzykować czy nie ryzykować… Jeden z odwiecznych dylematów.
Pomyślał o głębokim wycięciu kamizelki i odrobinę opuścił rewolwer. Ryk motocykli ogłuszał.
2. OSLO, WTOREK, 5 PAŹDZIERNIKA 1999
– Właśnie to jest wielka zdrada – oświadczył idealnie łysy mężczyzna, zaglądając do rękopisu. Głowę, brwi, potężnie umięśnione przedramiona, a nawet olbrzymie dłonie, zaciśnięte na krawędzi barierki dla świadków, miał świeżo wygolone i czyste. Nachylił się do mikrofonu. – Po tysiąc dziewięćset czterdziestym piątym rządy przejęli wrogowie narodowego socjalizmu, którzy stworzyli i wprowadzili w życie własną demokrację i zasady ekonomiczne. W wyniku ich poczynań świat ani razu nie oglądał zachodu słońca w dniu wolnym od działań wojennych. Nawet w Europie doświadczyliśmy wojen i ludobójstwa. W krajach trzeciego świata głodują i umierają miliony, Europie zaś zagraża niebezpieczeństwo masowej imigracji, a w jej konsekwencji chaos, bieda i walka o przetrwanie.
Urwał i rozejrzał się dokoła. Na sali panowała grobowa cisza, tylko ktoś z publiczności zajmującej ławki z tyłu ostrożnie zaklaskał.
Kiedy podjął rozemocjonowany, zaświeciła ostrzegawczo czerwona lampka pod mikrofonem, wskazująca, że magnetofon odbiera zniekształcone sygnały.
– Niewiele dzieli również nasz beztroski dobrobyt od dnia, w którym będziemy musieli liczyć wyłącznie na siebie i otaczającą nas wspólnotę. Wystarczy wojna, katastrofa ekonomiczna lub ekologiczna, a cały ten system praw i zasad, które tak prędko zmieniają nas w bierną klientelę opieki społecznej, nagle zniknie. Poprzednia wielka zdrada nastąpiła dziewiątego kwietnia tysiąc dziewięćset czterdziestego roku, kiedy nasi tak zwani przywódcy narodowi uciekli przed wrogiem, by ratować własną skórę. Zabrali przy tym ze sobą zapasy złota pozwalające na sfinansowanie luksusowego życia w Londynie. Teraz wróg znów się tu pojawił, a ci, którzy mieli bronić naszych interesów, po raz kolejny nas zdradzają. Pozwalają wrogom budować w naszym otoczeniu meczety, napadać na starców i mieszać krew z naszymi kobietami. My, Norwegowie, mamy więc obowiązek chronić naszą rasę i eliminować zdrajców spośród nas.
Przewrócił kolejną kartkę, ale chrząknięcie dobiegające zza podwyższenia z przodu kazało mu się zatrzymać i podnieść wzrok.
– Dziękuję. Uważam, że usłyszeliśmy już dość – oświadczył sędzia, zerkając znad okularów. – Czy oskarżyciel ma jeszcze jakieś pytania do oskarżonego?
Promienie słońca wpadały ukośnie do sali numer 17 Sądu Rejonowego w Oslo, tworząc wokół łysej głowy złudzenie aureoli. Oskarżony był ubrany w białą koszulę z wąskim krawatem, prawdopodobnie za radą obrońcy, Johana Krohna, który akurat w tej chwili siedział odchylony do tyłu i machał trzymanym w palcach długopisem.
Krohn nie był zachwycony tą sytuacją. Nie podobał mu się kierunek, w jakim zmierzały pytania oskarżyciela, ani szczere deklaracje programowe jego klienta, Sverrego Olsena, ani też fakt, że Olsen pozwolił sobie na podwinięcie rękawów koszuli. Teraz zarówno sędzia, jak i ławnicy mogli oglądać pajęczyny wytatuowane na obu łokciach i rząd hakenkreuzów na lewym przedramieniu. Na prawym widniał łańcuch staroskandynawskich pogańskich symboli oraz słowo „Walkiria” wypisane czarnym gotykiem. Była to nazwa jednego z ugrupowań tworzących środowisko neonazistowskie, koncentrujące się wokół Sæterkrysset w dzielnicy Nordstrand.
Najbardziej jednak irytował Johana Krohna pewien zgrzyt w całym procesie. Nie mógł tylko uświadomić sobie, co to może być.
Oskarżyciel, Herman Groth, niewysoki mężczyzna, małym palcem ozdobionym sygnetem z symbolem związku prawników przechylił mikrofon w swoją stronę.
– Jeszcze