Dziecko ognia. S.K. Tremayne

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziecko ognia - S.K. Tremayne страница 4

Dziecko ognia - S.K. Tremayne Thriller psychologiczny

Скачать книгу

głową, zdezorientowana.

      – David nie opowiadał ci legendy? – pyta Juliet.

      – Nie. Nie przypominam sobie. To znaczy… eee… opowiadał mi mnóstwohistorii. O jarzębinach. O podłym Jago Kerthenie… – Przecież nie mogępowiedzieć: „Na pierwszej randce tak strasznie upiliśmy się szampanem, a potem mieliśmy taki oszałamiający seks, że może zapomniałam połowęrzeczy, jakie mi opowiadał”. Co tak właściwie jest całkiem możliwe.

      Juliet odwraca się w stronę ciemnych zarysów kopalni.

      – No cóż, legenda brzmi tak: mówi się, że Kerthenowie musieli posiadaćjakiś diabelski dar, szósty zmysł, albo byli kimś w rodzaju jasnowidzów,bo wciąż natrafiali na żyły cyny i miedzi, podczas gdy inni spekulancibankrutowali. Po kornwalijsku istnieje nawet nazwa dla ludzi obdarzonychtaką zdolnością: tus-tanyow. Oznacza to „ludzie ognia”, „ludzieświatła”. – Uśmiecha się niefrasobliwie. – Pewnie nieraz usłyszysz, jakmiejscowi opowiadają tę historię w Tinner’s. To uroczy pub w Zennor.Musisz tam zajrzeć, ale nie jedz zapatrzonych w niebosardynek[1]. W każdym razie Richard strasznie się rozwodził nadtą legendą. Bo Kerthenowie zbudowali swoją posiadłość właśnie tutaj, nagruzach starego klasztoru, z widokiem na Morvellan, choć dopiero wielewieków później odkryto tutaj cynę. A więc jeśli wierzyć w takie rzeczy,to by potwierdzało prawdziwość legendy. Zupełnie jakby Kerthenowiewiedzieli, że natrafią tutaj na cynę. Ale teraz chodźmy już, napijmysię herbaty i dżinu, może będą do siebie pasować.

      Energicznie obchodzi północno-zachodni narożnik Carnhallow. Idę za nią,spragniona jej przyjaźni i czegoś, co pozwoli mi zająć myśli czymśinnym. Bo jej historia z jakiegoś powodu, którego nie potrafię wyjaśnić,napawa mnie niepokojem.

      W końcu to przecież tylko głupia historyjka o rodzie, który zbił wielkąfortunę, wysyłając tych wszystkich chłopców do prastarych kopalń.Kopalń, których tunele biegną głęboko pod dnem morza.

      162 dni przed Bożym Narodzeniem

      Rano

      David mnie rysuje. Siedzimy w letnim słońcu na trawniku od południowejstrony rezydencji, a na pachnącej trawie obok nas stoi dzbanek ze świeżowyciśniętym sokiem z cytryn i brzoskwiń. Na głowie mam przekrzywionysłomkowy kapelusz. Carnhallow – mój piękny wspaniały dom – lśniskąpane w słońcu. Z całą pewnością nigdy nie czułam się taka wytworna i elegancka. I chyba nigdy nie byłam szczęśliwsza.

      – Nie ruszaj się – mówi do mnie. – Wytrzymaj jeszcze chwilę, kochanie.Rysuję twój śliczny zadarty nosek. A nosy są trudne. Najważniejsze jestcieniowanie.

      Spogląda na mnie ze skupioną miną, potem znów koncentruje się na kartcepapieru, szybko porusza ołówkiem, cieniuje i szrafuje. Jest świetnymartystą i uświadamiam sobie, że prawdopodobnie jest o wiele lepszy odemnie. Obdarzony naturalnym talentem. Trochę umiem rysować. Ale nie takdobrze, a już na pewno nie tak szybko.

      Odkrycie artystycznych zdolności Davida było dla mnie tego lata jedną z niespodziewanych przyjemności. Od początku wiedziałam, że interesuje sięsztuką; bądź co bądź poznałam go na wernisażu w pewnej galerii w Shoreditch. A kiedy byliśmy w Wenecji, mógł mi pokazać swoje ulubionedzieła sztuki: nie tylko tak oczywiste obrazy Tycjana czy Canaletta, aleteż rzeźby Brâncușiego w kolekcji Peggy Guggenheim, barokowe sklepieniew kościele San Pantalon czy Madonnę z Torcello z dziewiątego wieku o czujnych oczach pełnych udręczonej, acz ponadczasowej miłości.Nieskończonej matczynej miłości. To było tak piękne i smutne, że miałamłzy w oczach.

      Dopóki nie wprowadziłam się do Carnhallow, nie zdawałam sobie sprawy, żesam jest takim świetnym artystą. Widziałam kilka młodzieńczych pracDavida na ścianie w salonie i w jego gabinecie: trochę abstrakcyjneobrazy skał na półwyspie Penwith, wrzosowisk i plaż. Są tak dobre, że z początku myślałam, że to cenne dzieła namalowane przez zawodowychartystów i kupione przez Ninę w jakimś domu aukcyjnym w Penzance. Że toelement jej skrupulatnych prac restauratorskich, wyraz jej oddania dlatego domu.

      – No i już – mówi David. – Nos gotowy. Teraz usta. Usta są łatwe. Dwiesekundy. – Odchyla się do tyłu i spogląda na rysunek. – Ha! Świetniewyszło.

      Zadowolony z siebie, popija sok. Czuję ciepło słońca na nagich,opalonych ramionach. W Lesie Dam śpiewają ptaki. Nie byłabym zdziwiona,gdyby ich głosy rozbrzmiewały w doskonałej harmonii. To jest to. Idealnymoment szczęścia. Ten mężczyzna, ta miłość, słońce, przepiękny dom w przepięknym ogrodzie w przepięknym zakątku Anglii. Czuję potrzebę, bypowiedzieć coś miłego, odwdzięczyć się światu.

      – Jesteś naprawdę dobry, wiesz?

      – Co mówiłaś, kochanie?

      Znów szkicuje, pogrążony w męskiej koncentracji. Lubię wyraz skupieniana jego twarzy. Marszczy brwi, ale bez złości. Po prostu mężczyzna przypracy.

      – W rysowaniu. Wiem, że już ci to mówiłam, ale masz prawdziwy talent.

      – Eee tam – mówi jak nastolatek, ale uśmiecha się jak dojrzałymężczyzna. Jego dłoń porusza się szybko nad kartką. – Może i tak.

      – Nigdy nie chciałeś tak zarabiać na życie?

      – Nie. Tak. Nie.

      – Jak to?

      – Po Cambridge przez jakiś czas się nad tym zastanawiałem. W sumie tochciałem spróbować swoich sił. Ale nie miałem wyboru. Musiałem pracować,żeby zarobić mnóstwo nudnych pieniędzy.

      – Bo twój tata roztrwonił całą fortunę?

      – Sprzedał nawet rodowe srebra, Rachel. Żeby spłacić te idiotyczne długihazardowe. Sprzedał je jak jakiś ćpun, który próbuje opchnąć ukradzionytelewizor. Musiałem odkupić srebra Kerthenów. I sporo przy tym dopłacić.– David wzdycha, upija kolejny łyk soku. Przechylona w jego dłoniszklanka mieni się w słońcu. Mój mąż delektuje się świeżością i smakiemi spogląda gdzieś za mnie, na skąpane w słońcu lasy. – Chociaż i takkończyły nam się pieniądze. Nie tylko z winy mojego ojca… UtrzymanieCarnhallow było absurdalnie drogie, ale rodzina się starała. Choćjeszcze przed tysiąc osiemset siedemdziesiątym większość kopalńprzynosiła straty.

      – Dlaczego?

      David unosi ołówek, stuka nim o swoje ostre białe zęby. Zastanawia sięnad rysunkiem i odpowiada mi rozkojarzony.

      – Musisz koniecznie pozować mi do aktu. Żenująco dobrze wychodzą misutki. Mam do tego talent.

      – David! – Śmieję się. – Naprawdę chcę się dowiedzieć! Zrozumieć towszystko. Dlaczego przynosiły straty?

      Znów mnie szkicuje.

      – Bo górnictwo w Kornwalii to ciężka sprawa. Pod Kornwalią znajduje sięwięcej cyny i miedzi, niż udało się wydobyć przez całe cztery tysiącelat kornwalijskiego górnictwa, a jednak wydobywanie ich jest w praktyceniemożliwe. I z całą pewnością nieopłacalne.

      – Z powodu klifów i morza?

      – Właśnie.

Скачать книгу


<p>1</p>

Tradycyjna kornwalijska potrawa nazywana starry gazy pie (wszystkieprzypisy pochodzą od tłumaczy).