Dziecko ognia. S.K. Tremayne

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Dziecko ognia - S.K. Tremayne страница 6

Dziecko ognia - S.K. Tremayne Thriller psychologiczny

Скачать книгу

piwnicy prowadzi wiele schodów. Wybieram najbliższe, te przy kuchni.Włączam ledwie działające oświetlenie, schodzę po drewnianychskrzypiących stopniach i się rozglądam.

      Na pokrytych łuszczącą się farbą drzwiach wiszą stare tabliczki: „Czyszczenie odzieży”, „Pokój kredensowy”, „Pokój lokaja”. Dalej napisynikną w cieniach i szarości. Na końcu obskurnego korytarza moim oczomukazuje się wysokie łukowate wejście do piwniczki z winami. David i Cassie często tam schodzą: to jedyna używana część rozległych podziemiCarnhallow. W piwniczce są zamurowane lancetowe okna, co wskazuje, żetysiąc lat temu stał w tym miejscu klasztor. Pewnego dnia posiedzę w tejpiwniczce, zdmuchnę kurz ze starych francuskich etykietek i będę uczyćsię o winach, tak jak powoli uczę się całej reszty, ale dziś chcę siętylko ogólnie zorientować.

      Skręcam w korytarz naprzeciwko i natrafiam na kolejne tabliczki: „Piekarnia”, „Pomieszczenie sanitarne”, „Nabiał”. Szokują mnie stertygratów, w niektórych miejscach blokujące korytarze. Zabytkowa maszyna doszycia. Pół starego motocykla, który porozkładano na części i zostawionotutaj. Popękane ceramiczne rury, które mogą mieć ze dwieście lat.Gnijąca wiktoriańska szafa. Jakiś abażur, chyba z łabędzich piór.Ogromne koło powozu. Zupełnie jakby Kerthenowie – w miarę jak powoliwymierali, rozpraszali się po świecie albo popadali w ruinę – nie mogliznieść rozstania z żadną z tych rzeczy, bo to stanowiłoby bolesny symbolich upadku. A więc wszystko ukryli tu na dole. Złożone do grobu.

      Zatrzymuję się, z komórką w ręce. Powietrze jest nieruchome i zimne. W kącie z jakiegoś powodu majaczą dwie wielkie, stare lodówki. Naglewyobrażam sobie, że jestem uwięziona w jednej z nich. Dobijam się dodrzwi zamknięta w tym małym, śmierdzącym wnętrzu, w piwnicznymkorytarzu, do którego nigdy nikt nie zajrzy. Że przez wiele dni umieramw tej ciasnej trumnie.

      Przeszywa mnie dreszcz. Ruszam dalej, skręcam w lewo i widzę jeszczestarsze drzwi. Kamienie ościeży wyglądają na średniowieczne, a nazawieszonej na gwoździu drewnianej tabliczce widnieje trupia czaszka.

      Trupia czaszka?

      Po co? Co oznacza? Ten znak nie daje mi spokoju.

      Trupia czaszka.

      Tłumię niepokój i napieram na drzwi. Zawiasy są sztywne od rdzy: muszęprzyłożyć do drzwi bark i mocno pchnąć. W końcu otwierają się z trzaskiem. Jakbym coś popsuła. Czuję się tak, jakby dom spoglądał namnie z dezaprobatą.

      W pomieszczeniu jest bardzo ciemno. Nigdzie nie mogę znaleźć włącznika,światło pada jedynie z korytarza za mną. Moje oczy powoli przyzwyczajająsię do półmroku. Pośrodku małego pomieszczenia stoi zniszczony drewnianystół. Może ma kilkaset lat, a może po prostu go nie oszczędzano. Napółkach stoją szare od kurzu butelki. Na niektórych znajdują sięetykietki na metalowych łańcuszkach, jak naszyjniki dla malutkichniewolnic. Podchodzę bliżej i widzę nazwy zapisane odręcznie piórem zapomocą prastarego atramentu.

      „Wrotycz”. „Piołun”. „Żywokost”. „Dziewanna”.

      Trupia czaszka.

      Tak, wydaje mi się, że już rozumiem. To destylarnia. Tutaj robiono lekiziołowe, nalewki.

      Odwracam się, by wyjść, i widzę coś, czego się zupełnie niespodziewałam. W kącie, częściowo zasłonięte skrzynką ze starym szkłem,stoją trzy czy cztery spore kartony. Ktoś energicznie nabazgrał na nichimię. „Nina”.

      A więc to są jej rzeczy? Zmarłej kobiety, zmarłej matki, zmarłej żony.Ubrania, może książki. Nie był w stanie ich wyrzucić.

      Czuję się, jakbym robiła coś naprawdę niestosownego, jakbym wtargnęła nacudzy teren. Nie zrobiłam nic złego, jestem nową żoną, strażniczkąCarnhallow i David chce, żebym zaglądała we wszystkie kąty, by odnowićten zakurzony labirynt. Ale teraz, gdy niemal włamałam się do tegopomieszczenia i natknęłam się na te ponure kartony, czuję rumieniec natwarzy.

      Usiłuję nie biec, wycofuję się i z wyraźną ulgą wchodzę po schodach.Oddycham głęboko. Potem zerkam na zegarek i przypominam sobie, żewkrótce mam odebrać Jamiego, a to znaczy, że wciąż zostało mi dość czasuna ostatnie zadanie.

      Jest jeszcze jedno miejsce w rezydencji, które chcę obejrzeć: zupełnienietknięte Zachodnie Skrzydło. I samo jego serce – Stara Sala. Davidwspominał mi, że jest imponująca.

      Moja noga tam jednak jeszcze nie postała. Widziałam jedynie zniszczonąfasadę. Wchodzę w korytarz za wielkimi schodami, kieruję się zewschodniej części posiadłości do zachodniej, przenoszę się z teraźniejszości w przeszłość.

      To musi być tutaj. Wielkie, niemalowane i bardzo ciężkie drewnianedrzwi. Zamiast klamki poskręcany żeliwny pierścień. Z wysiłkiem goprzekręcam, a wówczas drzwi płynnie się otwierają. Po raz pierwszywkraczam do Starej Sali.

      Gotyckie okna z witrażami, wysokie i łukowate. Ewidentnie pozostałość poklasztorze. W kamiennym pomieszczeniu jest zimno; jest też zupełniepuste, nieumeblowane. David mówił mi, że wieki temu w Starej Salipłacili górnikom. Widzę ich w tej chwili. Prostych ludzi ze stoickimspokojem czekających w kolejce, wywoływanych po nazwiskach. Nadzorcyspoglądają na nich z założonymi rękoma.

      Ta sala robi wrażenie, ale jest też przytłaczająca. Drżę jak dziecko.Wydaje mi się, że ta atmosfera musi wynikać z rozmiarów pomieszczenia.Tutaj, w zimnym i pustym sercu domu, uświadamiam sobie, jak gigantycznejest Carnhallow. Tak ogromne, że można w nim zatonąć. To tutaj naprawdępojmuję, że jestem w domu, który mógłby pomieścić pięćdziesiąt osób.Trzy tuziny służby i wielką rodzinę.

      Dziś mieszkają tu tylko cztery osoby. I jedna z nich, David, będziespędzać większość czasu w Londynie…

      Trzecia. Pora odebrać mojego przybranego synka. Wychodzę z domu,wskakuję do mojego morrisa mini, odpalam silnik, następnie powolipokonuję wąski podjazd i wjeżdżam w zalane słonecznym światłem lasy.Droga jest trudna, ale prześliczna. Inspirująca. Być może pewnego dniabędą się tu bawić moje dzieci. Będą dorastać w przepychu Carnhallow – w tym przestronnym pięknie, w otoczeniu drzew i plaż. Na wiosnę będąwidzieć dzwoneczki, a w październiku zbierać grzyby. I będziemy mielipsy. Szczęśliwe, szalone psy, pędzące za omszałymi patykami po polanachLasu Dam.

      W końcu docieram do głównej drogi i kieruję się na zachód. Po lewejstronie mam zielone, skaliste wrzosowiska, po prawej szaleje ocean. Takręta podrzędna droga przebiega przez większość dawnych górniczych osadz West Penwith.

      Botallack, Geevor, Pendeen. Morvah.

      Za Morvah droga się rozwidla. Skręcam w lewo i przez jałowe, wyżejpołożone wrzosowiska jadę do prywatnej szkoły podstawowej w Sennen, doktórej uczęszcza Jamie.

      Dwa skręty w lewo, kolejna mila przez wrzosowisko i krajobraz subtelniesię zmienia. Tutaj, na południowym wybrzeżu, ocean jest spokojniejszy,pokryty cętkami światła. Kiedy parkuję samochód niedaleko szkolnej bramyi otwieram drzwi, wyczuwam, że powietrze jest tu zauważalniełagodniejsze.

      Jamie Kerthen już na mnie czeka. Rusza w moją stronę. Choć jest sobota,ma na sobie szkolny mundurek. Sennen to szkoła z etykietą, wymagająca oduczniów, by na jej terenie zawsze nosili mundurki. Podoba mi się to. Dlamoich dzieci również tego pragnę. Etykiety i dyscypliny. Kolejnychrzeczy, których sama nie miałam.

      Wysiadam

Скачать книгу