Fjällbacka. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Fjällbacka - Camilla Lackberg страница 8
– Co się gapisz? – syknął po arabsku Adnan do siedemdziesięcioletniej pani, która uporczywie się w nich wpatrywała.
Pewnie pilnowała, żeby niczego nie zwędzili. Khalil mógłby jej powiedzieć, że nigdy w życiu nie wzięli nic cudzego. Że do głowy by im to nie przyszło. Że nie zostali wychowani w ten sposób. Kobieta tylko prychnęła i ruszyła w stronę schodów na parter, i wtedy uświadomił sobie, że to nie ma sensu.
– Co oni o nas myślą? Zawsze to samo.
Adnan przeklął po arabsku i machnął rękami, o mało nie strącając lampy z półki.
– Niech sobie myślą, co chcą. Pewnie jeszcze nie widzieli Araba…
Wreszcie mu się udało go rozśmieszyć. Adnan był od niego dwa lata młodszy, miał szesnaście lat, i czasem wydawał się jeszcze chłopcem. Nie panował nad emocjami, to one panowały nad nim.
Khalil od dawna nie czuł się chłopcem. Od dawna, czyli od dnia, kiedy bomba zabiła jego mamę i młodszych braci. Na samą myśl o Bilalu i Tariqu łzy napływały mu do oczu. Mrugał wtedy szybko, żeby Adnan nie widział. Bilal był wesołym psotnikiem, nie sposób było się na niego gniewać. Tariqa, który ciągle siedział z nosem w książce, wszystko ciekawiło, mówiło się, że wyrośnie na kogoś ważnego. Jedna chwila i było po nich. Znaleźli ich w kuchni, ciało mamy na ich ciałach. Nie udało jej się ochronić synów.
Rozejrzał się i zaciskając pięści, myślał o tym, jak teraz wygląda jego życie. Całe dnie spędza w pokoiku w ośrodku dla uchodźców albo spaceruje ulicami tego dziwnego miasteczka. Pustego, bez zapachów, odgłosów i kolorów.
Szwedzi żyją w innym świecie, ledwo się ze sobą witają, a jeśli się do nich coś powie, wyglądają na przestraszonych. Mówią cicho i w ogóle nie gestykulują.
Zjechali schodami na dół, wyszli na rozgrzaną ulicę i przystanęli. Codziennie to samo. Nic do roboty. Ściany ośrodka jakby się schodziły, żeby ich zadusić. Khalil nie chciał wyjść na niewdzięcznika. Miał gdzie mieszkać i co jeść, dał mu to ten kraj. I jeszcze poczucie bezpieczeństwa. Nie lecą bomby, nie grożą mu ani żołnierze, ani terroryści. A jednak życie w stanie zawieszenia jest trudne, nawet kiedy jest bezpiecznie. Bez domu, bez zajęcia, bez celu.
To nie życie. To trwanie.
Idący obok Adnan też westchnął. W milczeniu wrócili do ośrodka.
Eva objęła się ramionami. Stała w miejscu, jakby przymarzła do ziemi. Peter bez przerwy biegał. Przeszukiwał wszystko po cztery, pięć razy. Podnosił te same narzuty, przestawiał wciąż te same pudła, wołając córeczkę. Eva już wiedziała, że to nie ma sensu, Nei nie ma. Odczuwała jej nieobecność całym ciałem.
Mrużąc oczy, dostrzegła w oddali kropkę. Rosła coraz bardziej, aż zbielała. Domyśliła się, że to policja. Wkrótce widać było wyraźnie niebiesko-żółte paski. Poczuła, jak się w niej otwiera otchłań. Nie ma jej dziecka. Przyjechała policja, bo Nea zaginęła. Nie ma jej od samego rana. Jak mogli być tak złymi rodzicami, żeby nie zauważyć, że czteroletniej dziewczynki nie ma cały dzień?
– To pani dzwoniła?
Z radiowozu wysiadł starszy mężczyzna i ruszył w jej kierunku. Kiwnęła głową. Wyciągnął do niej rękę.
– Gösta Flygare. A to Bertil Mellberg.
Drugi policjant, mniej więcej w tym samym wieku, ale znacznie tęższy, też wyciągnął do niej rękę. Pocił się obficie i wycierał czoło rękawem koszuli.
– Jest pani mąż? – spytał ten szczuplejszy i bardziej siwy, rozglądając się po podwórku.
– Peter! – zawołała i natychmiast się przestraszyła, że ma taki słaby głos.
Zawołała jeszcze raz. Peter wybiegł z lasu.
– Znalazłaś ją? – krzyknął.
Spojrzał na radiowóz i się zgarbił.
Nagle wszystko wydało jej się zupełnie nierealne. Zaraz się obudzi i z ulgą stwierdzi, że to tylko sen.
– Możemy porozmawiać przy kawie? – spytał spokojnie Gösta, chwytając ją za łokieć.
– Tak, proszę za mną, usiądziemy w kuchni – powiedziała i ruszyła przodem.
Peter się nie ruszył. Stał bezradnie, z opuszczonymi rękami. Wiedziała, że chce jeszcze szukać, ale czuła, że nie da rady sama prowadzić tej rozmowy.
– Chodź, Peter.
Stawiając ciężko kroki, wszedł do domu. Eva zaczęła się krzątać koło maszynki do kawy, ale choć stała tyłem do wszystkich, wciąż czuła ich obecność. Jakby ich mundury wypełniały całą przestrzeń.
– Mleko? Cukier? – spytała odruchowo.
Obaj policjanci skinęli głowami.
Wyjęła mleko i cukier. Jej mąż nadal stał w drzwiach.
– Siadaj – powiedziała trochę za ostro. Wreszcie posłuchał.
Mechanicznie wystawiała kubki i wyjmowała łyżeczki, z szafki wyjęła opakowanie kruchych ciastek. Nea je uwielbiała. Drgnęła i upuściła łyżeczkę. Gösta schylił się, żeby ją podnieść, ale go uprzedziła. Podniosła ją i wrzuciła do zlewu, wyjęła z szuflady nową.
– Może byście wreszcie zaczęli? – odezwał się Peter, wpatrując się w swoje ręce. – Nie ma jej od rana, liczy się każda sekunda.
– Niech żona usiądzie, to zaczniemy – odparł Gösta.
Eva nalała wszystkim kawy i usiadła.
– Kiedy widzieli państwo córeczkę ostatni raz? – spytał grubas, sięgając po herbatnik.
Poczuła, że szumi jej w uszach ze złości. Wystawiła te ciasteczka, bo tak się robi, kiedy do domu przychodzi gość, ale zdenerwowało ją to, że pytając o Neę, facet zajada czekoladowe ciasteczko.
Musiała odetchnąć. Zdawała sobie sprawę, że jej reakcja jest irracjonalna.
– Wczoraj wieczorem. Poszła spać o tej samej porze co zwykle. Ma własny pokój. Przeczytałam jej bajkę na dobranoc, potem zgasiłam światło i zamknęłam drzwi.
– I potem jej państwo nie widzieli? Może się obudziła w nocy? Żadne z państwa nie wstawało? Może coś słyszeliście.
Głos Gösty brzmiał tak łagodnie, że prawie nie zwróciła uwagi na to, że jego kolega sięgnął po następne